wtorek, 7 września 2021

Od Maxwella CD Killiana

 W dni takie jak ten wtorkowy wieczór naprawdę rozważałem czy to co robię ze swoim życiem było warte pieniędzy które znajdowały się na moim koncie. Co z tego, że formalnie miałem mieć wolne? Wyrażenie "dzień wolny" nie istniało w moim słowniku. Nie istniało w słowniku któregokolwiek z moich współpracowników, a przynajmniej tych ważniejszych. Od rana do południa zajmowałem się normalnymi rzeczami ; posprzątałem mieszkanie, zrobiłem jakieś zakupy, byłem na siłowni, nawet poszedłem na pierdolony spacer i przeprowadziłem staruszkę przez ulicę.

Udawałem, że jestem przeciętnym dwudziestoczteroletnim facetem, który nie musi się niczym martwić bo jego życie jest stabilne. I było to nawet przyjemne, chociaż przez kilka godzin nie martwić się tym, co dzieje się u żółtodziobów których musiałem ostatnio nauczyć pokory. Z całej gromady którą odwiedziłem wyłamało się, a raczej nie przeżyło, zaledwie dwóch. A dla przypomnienia im jak małowartościowymi są na tę chwilę pracownikami kazałem im zająć się ciałami kolegów, żeby dobrze zapamiętali jak kończą się bezmyślne popisy.

Niestety sielanka skończyła się kiedy wróciłem do swojego mieszkania. Ledwo zdjąłem z siebie kurtkę, a telefon w mojej kieszeni zaczął wibrować. Odebrałem zaskoczony tym, że to matka. Nie żebyśmy ze sobą nie rozmawiali, ale zdecydowanie była zwolenniczką sms'ów. Niby rozmowa o niczym jednak kiedy podzieliła się ze mną swoimi obawami poczułem jak się we mnie zagotowało. Czym prędzej zarzuciłem na siebie wcześniej zdjęte nakrycie i ruszyłem w stronę drzwi.

- A tak w ogóle to Max.. nie chcę Cię martwić, ani dodawać więcej problemów ale mam wrażenie, że ostatnio ktoś mnie.. obserwuje? Śledzi? Wiesz, to równie dobrze może być moja paranoja, ale wolałam Ci powiedzieć, tak dla bezpieczeństwa. Tylko PROSZĘ, nie rób czegoś w emocjach bo to może się źle skończyć!

Przecież nie jestem idiotą, wszystko co robię, robię kompletnie świadomy. Gdybym działał zbyt pochopnie, już dawno leżałbym kilka metrów pod ziemią.

Kucałem obok mężczyzny leżącego na podłodze, a małe pomieszczenie które nazywał domem wyglądało jakby przeszło przez nie tornado. Rozbity na drobne kawałki szklany stolik, przewrócony regał z książkami,również rozbity telewizor i kilka dziur w ścianach po tym jak wielokrotnie w nie uderzył. Co chwilę kaszlał próbując pozbyć się z ust wciąż napływającej do nich krwi tym samym tworząc pod sobą jedną, wielką karmazynową kałużę. Jednak zdecydowanie przyczynił się do niej również fakt, że podciąłem mu gardło jednym z większych kawałków szkła walających się na ziemi.

- Chyba to nie było warte tych kilu tysięcy co? Nie uważasz, że lepiej było przyczepić się do kogoś innego niż mojej matki? - westchnąłem cicho patrząc jak mężczyzna próbuje coś wybełkotać i zmienić swoją pozycję. - To wszystko było do uniknięcia, naprawdę. Ale niestety już za późno na prawienie morałów. Jedyne co Ci pozostało to cieszyć się, że nie wysłałeś nikomu zdjęć i zapisków na jej temat. Wtedy twoja śmierć nie byłaby tak przyjemna jak teraz. - uśmiechnąłem się delikatnie. - Ale trzeba przyznać, że byłeś dość bojowy, ten cios który mi wymierzyłeś był naprawdę dobry. Ba, chyba nawet zostanie siniec! Nic tylko pogratulować. Gdyby okoliczności były inne mógłbym Ci zaoferować pracę. Naprawdę zmarnowany potencjał.

Sposób w jaki na mnie spojrzał wzbudził we mnie jedynie chorą satysfakcję. To jak jeszcze kilka minut temu błagał o litość nie równało się z tym jak w swoich ostatnich momentach żałośnie wyglądał. Chyba tylko badanie DNA pozwoli policji na zidentyfikowanie jego zwłok. Byłem bowiem na tyle miłosierny, że postanowiłem zostawić go w tych mizernych czterech ścianach i pozwolić by jakiś jego koleżka czy też zmartwiona sąsiadka go znalazła. Poczekałem jeszcze kilka chwil po tym jak wydał z siebie ostatni pełen agonii jęk po czym powolnym krokiem udałem się do wyjścia, w dłoni trzymając kilka zapisanych kartek i zdjęć.

W ten oto sposób znalazłem się tutaj. Oparty o mur jednego z londyńskich barów z rozciętą wargą z której nadal co jakiś czas spływała krew i podbitym okiem, które na pewno szybko nie zniknie. Planowałem za chwilę wrócić do środka, rezydowałem tam już z dobrą godzinę jednak postanowiłem na chwilę wyjść i zaczerpnąć świeżego powietrza.

- Maxwell? Wszystko w porządku? - zapytał chłopak, Ian, którego miałem okazję poznać w schronisku. Otworzyłem usta by coś powiedzieć, jednak szybko je zamknąłem i przemyślałem to, co właśnie do mnie powiedział. Byłem po kilku piwach, ale nie po takiej ilości by nie zrozumieć, że coś tutaj nie gra.

- ..skąd znasz moje imię? Nie przedstawiałem się w schronisku. - zapytałem mrużąc oczy i odsuwając się od ściany. Po tym jak zrobiłem krok w jego kierunku ten odsunął się nieco przestraszony.

- Cholera czemu ja zawsze muszę palnąć taką gafę? - powiedział, jednak chyba mówił to bardziej do siebie niż do mnie, na jego policzkach pojawił się delikatny rumieniec, a przynajmniej tak przypuszczałem ponieważ światło bijące od ulicznych lamp nie było najlepsze. - S-słuchaj, to nie tak, że jestem jakimś psycholem, dziwakiem czy cokolwiek, serio! Po prostu jak wtedy podpisałeś te dokumenty, tooo.. pozwoliłem sobie zerknąć jak się nazywasz..? Wybacz za to, nie powinienem ale jestem ciekawski.

- Wiesz jak to się mówi? Ciekawość zabiła kota? - uniosłem jedną brew do góry krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Może nie posuwajmy się tak daleko? - zaśmiał się nerwowo na co jedynie westchnąłem.

- Okej, powiedzmy że to nic takiego.. - przetarłem wierzchem dłoni usta co by krew nie zaczęła z nich kapać na chodnik. - ..ale wystarczyło zapytać, wiesz, jak normalny człowiek.

- Wszystko w porządku? - ponowił wcześniejsze pytanie. - Bo już drugi raz Cię spotykam i jesteś w nieciekawym stanie.

- Nie jest to nic, czego nie jestem w stanie znieść. - wzruszyłem lekko ramionami. - A Ty nie powinieneś wracać do swojej grupy? Widziałem, że nie przyszedłeś sam.

- Spokojnie, nie trudno ich znaleźć w tłumie. - machnął niedbale ręką. - Wolałem się upewnić, że nie umierasz, bo inaczej sumienie by mi nie dało spać w nocy. Wiesz, dobry samarytanin i tego typu sprawy.

- Skoro tak mówisz. Sam idę do środka więc chodź, nie mam ochoty tutaj marznąć. Mogę Ci nawet postawić piwo za tę twoją przykładną postawę obywatelską jeśli chcesz. 

- S-serio? Wiesz nie musisz, w sumie to nie mówiłem tak całkiem poważnie..

- Będziesz gardził darmowym piwem? - zaśmiałem się krótko. - Nie marudź, daj sobie kupić piwo i możesz iść do swoich znajomych, w końcu nie każę Ci ze mną siedzieć.

Zwróciliśmy się w stronę wejścia do klubu i bez problemowo minęliśmy ochronę co chyba zdziwiło chłopaka. Nie da się ukryć, że w tej okolicy moje.. poczynania są dość znane i miałem w zwyczaju zaopatrywać dilerów którzy rozprowadzali towar wśród klubowiczów w tym miejscu. Sam właściciel wolał być ze mną w dość dobrych układach więc pracownicy wiedzieli kim jestem.

Szybko znaleźliśmy się przy barze gdzie zamówiłem kolejną rundę piwa dla siebie oraz Iana. Sądziłem, że ten po prostu weźmie to co jego i pójdzie szukać znajomych, zdziwiłem się jednak gdy zajął miejsce obok mnie.

- Czyli jednak dzień dobroci dla zwierząt? A może znowu twoja ciekawość? Uprzedzę twoje potencjalne pytanie ; nie, nie mam ochoty opowiadać o tym co mi się stało.


<Killian? :> >

1121 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz