Nieee.... no teraz to już był jakieś totalne żarty. Justin chyba jeszcze NIGDY tak nie wybuchł w mojej obecności, a już na pewno nie w kwestii swoich uczuć. Nie mówił o nich za wiele, ale wygląda na to, ze jak już zaczyna to zachowuje się jak nastolatka przystało - impulsywnie. Wmurowało mnie na tyle, bym jedyne co był w stanie zrobić to wstać i patrzeć na niego otępiało.
- Nie mam prawa wymagać jasny przekazów? - zapytałem widząc jego narastający puls i zdenerwowanie - Dlaczego mam się określać skoro całe życie traktowałem Cię jak przyjaciela, a ty nawet nie masz 18 lat i nie mam prawa wprost powiedzieć, że czegoś od ciebie oczekuje. - wyjaśniłem choć wcale nie czułem potrzeby tłumaczenia przed nim. Cała nasza... teraz już CZWÓRKA miała na kącie mniejsze lub większe grzeszki, o których pewnie większość nie wiedziała, ale najłatwiej wszystkim był zrzucić wszystko na jedną osobę. W tym przypadku ponownie rolę ofiary pełniłem ja.
Pomiędzy nami przez chwilę panowała cisza. Wydawało mi się, ze Justin zbiera artylerie żeby odpowiednio mi odpowiedzieć, ale koniec końców nabrał tylko powietrza, a następnie wypuścił je ze świstem.
- No dalej, powiedz to co chciałeś. - zrobiłem krok do przodu stojąc dosłownie kilka centymetrów od niego i głęboko wpatrując się w potężnie zdenerwowane spojrzenie. - A może powinienem się zamknąć, hmm? No dalej powiedz.... - prowokowałem go dalej, jednak wraz z tym zdaniem chyba przegiąłem. Czułem, że zbliżam się do cienkiej, czerwonej linii, ale nie sądziłem, ze tak krytycznie. Przyjaciel jednym zgrabnym ruchem chwycił mnie za kołnierzyk koszuli i lekko uniósł do góry. Dopiero teraz dotarło do mnie, że jest ode mnie na tyle wyższy, że złamałby mnie jak kijek. Pierwszy raz w życiu przestraszyłem się Justina.
- Dlaczego ty jesteś tak zapatrzony do jasnej cholery w siebie? Myślisz, ze tylko ty cierpisz? - warknął do mnie odrzucając mnie w stronę ściany jednego z budynków w ten sposób, żebym uderzył o nią plecami. Uderzenie nie było mocne, ale jednak poczułem, że nadal nie jestem w formie do takich akcji, a moja rana dawała o sobie znać. Położyłem swoją dłoń na boku i podniosłem wzrok na siwowłosego, który wcale nie miał wyrzutów sumienia, że mógł mi zrobić krzywdę, a przynajmniej nie wyglądał na takiego. Wręcz miałem wrażenie, że zaraz podejdzie i mi poprawi.
- Zapatrzony? - wymamrotałem jakbym sam siebie pytał czy faktycznie tak jest. Przez chwilę naprawdę zacząłem się zastanawiać co ja odjebałem i że ... sam do końca nie wiem co czuję, a kazałem określać się im. Może Justin i miał racje, jednak to nie usprawiedliwiało jego nagłego przypływu agresji podczas, gdy zwyczajowo nawet nie miał jaj żeby porozmawiać ze mną szczerze na jakiś temat. Na szczęście bardzo szybko ocknąłem się z chwilowego amoku sytuacyjnego i wyrzutów sumienia. - Pierdolisz coś o drugiej opcji jakbyś cokolwiek na ten temat wiedział... - odwróciłem głowę wzdychając cicho, bo ten temat rozwalał mnie wewnętrznie. - Dobra wiesz co, jebie mnie to. - odepchnąłem się od ściany wystarczająco zirytowany.
-A ty dokąd... - w momencie kiedy chciałem go wyminąć złapał mnie za ramię, które skutecznie wyrwałem z uścisku niemal w kilka sekund po tym.
-Miałem się zamknąć, nie? - zerknąłem kątem oka na niego - Jeszcze będziesz prosił żebym zmienił zdanie. - prychnąłem odchodząc w kierunku miasta. Nie obchodziło mnie nawet to co miał wymalowane na twarzy kiedy mu odpowiedziałem. Chciałem jak najszybciej ulotnić się z miejsca zdarzenia żeby nie mogli mnie znaleźć - ani jedno ani drugie. Z drugiej zaś strony uświadomiłem sobie, że będę musiał mu jeszcze oznajmić, że nasz wspólny bankiet.... to już przeszłość.
- Nie mam prawa wymagać jasny przekazów? - zapytałem widząc jego narastający puls i zdenerwowanie - Dlaczego mam się określać skoro całe życie traktowałem Cię jak przyjaciela, a ty nawet nie masz 18 lat i nie mam prawa wprost powiedzieć, że czegoś od ciebie oczekuje. - wyjaśniłem choć wcale nie czułem potrzeby tłumaczenia przed nim. Cała nasza... teraz już CZWÓRKA miała na kącie mniejsze lub większe grzeszki, o których pewnie większość nie wiedziała, ale najłatwiej wszystkim był zrzucić wszystko na jedną osobę. W tym przypadku ponownie rolę ofiary pełniłem ja.
Pomiędzy nami przez chwilę panowała cisza. Wydawało mi się, ze Justin zbiera artylerie żeby odpowiednio mi odpowiedzieć, ale koniec końców nabrał tylko powietrza, a następnie wypuścił je ze świstem.
- No dalej, powiedz to co chciałeś. - zrobiłem krok do przodu stojąc dosłownie kilka centymetrów od niego i głęboko wpatrując się w potężnie zdenerwowane spojrzenie. - A może powinienem się zamknąć, hmm? No dalej powiedz.... - prowokowałem go dalej, jednak wraz z tym zdaniem chyba przegiąłem. Czułem, że zbliżam się do cienkiej, czerwonej linii, ale nie sądziłem, ze tak krytycznie. Przyjaciel jednym zgrabnym ruchem chwycił mnie za kołnierzyk koszuli i lekko uniósł do góry. Dopiero teraz dotarło do mnie, że jest ode mnie na tyle wyższy, że złamałby mnie jak kijek. Pierwszy raz w życiu przestraszyłem się Justina.
- Dlaczego ty jesteś tak zapatrzony do jasnej cholery w siebie? Myślisz, ze tylko ty cierpisz? - warknął do mnie odrzucając mnie w stronę ściany jednego z budynków w ten sposób, żebym uderzył o nią plecami. Uderzenie nie było mocne, ale jednak poczułem, że nadal nie jestem w formie do takich akcji, a moja rana dawała o sobie znać. Położyłem swoją dłoń na boku i podniosłem wzrok na siwowłosego, który wcale nie miał wyrzutów sumienia, że mógł mi zrobić krzywdę, a przynajmniej nie wyglądał na takiego. Wręcz miałem wrażenie, że zaraz podejdzie i mi poprawi.
- Zapatrzony? - wymamrotałem jakbym sam siebie pytał czy faktycznie tak jest. Przez chwilę naprawdę zacząłem się zastanawiać co ja odjebałem i że ... sam do końca nie wiem co czuję, a kazałem określać się im. Może Justin i miał racje, jednak to nie usprawiedliwiało jego nagłego przypływu agresji podczas, gdy zwyczajowo nawet nie miał jaj żeby porozmawiać ze mną szczerze na jakiś temat. Na szczęście bardzo szybko ocknąłem się z chwilowego amoku sytuacyjnego i wyrzutów sumienia. - Pierdolisz coś o drugiej opcji jakbyś cokolwiek na ten temat wiedział... - odwróciłem głowę wzdychając cicho, bo ten temat rozwalał mnie wewnętrznie. - Dobra wiesz co, jebie mnie to. - odepchnąłem się od ściany wystarczająco zirytowany.
-A ty dokąd... - w momencie kiedy chciałem go wyminąć złapał mnie za ramię, które skutecznie wyrwałem z uścisku niemal w kilka sekund po tym.
-Miałem się zamknąć, nie? - zerknąłem kątem oka na niego - Jeszcze będziesz prosił żebym zmienił zdanie. - prychnąłem odchodząc w kierunku miasta. Nie obchodziło mnie nawet to co miał wymalowane na twarzy kiedy mu odpowiedziałem. Chciałem jak najszybciej ulotnić się z miejsca zdarzenia żeby nie mogli mnie znaleźć - ani jedno ani drugie. Z drugiej zaś strony uświadomiłem sobie, że będę musiał mu jeszcze oznajmić, że nasz wspólny bankiet.... to już przeszłość.
< Justin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz