Ostatnimi czasy mieszkańcy Londynu wydawali się dziwnie spokojni. To znaczy owszem, raz na jakiś czas na komisariacie odzywał się niespodziewany telefon z informacją o włamaniu, pobiciu, rabunku, czy zastraszeniu tym czy innym rodzajem broni, ale o dziwo nikt nie składał zawiadomienia o naprawdę poważnych przestępstwach takich jak na przykład morderstwo. Czyżby stolica Wielkiej Brytanii stała się nagle względnie bezpiecznym miejscem do pozostania na dłużej ? Dla postronnego obserwatora tak by to właśnie mogło wyglądać, ale lokalni przedstawiciele służb mundurowych doskonale zdawali sobie sprawę, że to tylko chwilowa cisza przed burzą mająca w założeniu ostudzić nieco ich zwykle napięte do granic możliwości zmysły.
Gdyby ktoś zerknął z kolei do pokoju, który Calixte od czasu do czasu zajmował razem z innymi technikami, ujrzałby tam widok niezwykle rzadki - Portugalczyka, który zamiast gapić się w ekran monitora, po raz kolejny przegląda uzupełnione wcześniej raporty. I co najważniejsze - tym razem robi to dokładnie. Choć po jego minie tybetańskiego mnicha trudno by było wywnioskować odczuwane emocje, ciche westchnięcia i monotonne postukiwanie placami lewej ręki o blat biurka wyraźnie świadczą o tym jak bardzo jest zirytowany tym, że tym razem nie udało mu się znaleźć dostatecznie dobrej wymówki, by odłożyć całą tą śmiertelnie nudną papierkową robotę o następne kilka tygodni. Bo ten konkretny mężczyzna jak przystało na półsierotę, która dużą część swojego życia spędziła szwendając się po różnego rodzaju spelunach wciąż nie zdołał pogodzić się z faktem, że sprawne prowadzenie dokumentacji jest niemal równie ważne jak praca dokonywana w terenie. I chyba nigdy już tego nie zrobi.
Z tego transu wyrywa go dopiero dźwięk charakterystycznej starej szwajcarskiej ballady świadczący o tym, że ktoś próbuje się do niego dodzwonić na prywatną komórkę. By nie przeszkadzać pozostałym, czym prędzej wyciąga ją z kieszeni spodni i wychodzi na korytarz. Dopiero tam zerka na wyświetlacz, mając nadzieję, że to tylko babcia chce mu przypomnieć, iż powinien dzisiaj zabrać Eurydice do dentysty. Ku swemu zdziwieniu odkrywa jednak obcy numer, więc odruchowo przygotowuje się na najgorsze. Być może w większości sytuacji taka podejście do tematu jest mocno przesadzone, ale tym razem instynkt go nie zmylił. Jeden z jego dawnych znajomych chciał mu przekazać, iż jego młodszy braciszek znowu nie zachowuje się tak jak przystało na kulturalnego nastolatka. Tym razem wykorzystując naiwność Sairy, pod której opieką miał się znajdować do czasu aż Álvares skończy służbę, udał się do baru Ganymede położonego nieopodal Blackfriars Bridge, a do tego przybył tam w w towarzystwie Samanthy, młodej japońskiej prostytutki, która dopiero niedawno rozpoczęła swoją karierę i już od dobrego kwadransa jak gdyby nigdy nic raczy się alkoholem.
- Że też ten dzieciak musi ciągle udawać dorosłego... - Pokręcił głową, odkładając słuchawkę i kierując się prosto do sekretariatu, by unikając zbędnych formalności, zameldować o niespodziewanych kłopotach rodzinnych wymagających natychmiastowego rozwiązania. Owszem, wiedział doskonale, że i tak nie ominie go później pogadanka z naczelnikiem, ale chwilowo postanowił odsunąć tę myśl na bok. Miał w końcu ważniejsze kwestie do rozpatrzenia. Chociażby taką jakim cudem Earl przekonał obsługę, by ta wpuściła go do lokalu oraz skąd wytrzasnął odpowiednie fundusze, a także w jaki sposób należałoby go ukarać tak, by całe zajście nigdy więcej się nie powtórzyło.
< Zendaya ? >
512 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz