- Nonsens – odpowiedziałem niemalże na automacie, wstając w końcu z kolan, po tym jak dokładnie zmierzyłem obszar wokół jego kostek. Szybko poprawiłem lekko zmięty materiał mojej koszuli i spojrzałem Jayden’owi w oczy. – Im więcej ludzi, tym weselej – dodałem z łagodnym uśmiechem, po czym zanotowałem ostatnie pomiary w swoim specjalnym zeszyciku. Teraz już tylko pozostało wysłać wszystkie informacje do kogo trzeba i poczekać na wstępnie gotowy produkt.
- Skoro tak mówisz – wzruszył ramionami i wpatrywał się we mnie wyczekującym wzrokiem, oczekując mojego następnego ruchu. Cóż, nie ma co go tu tak trzymać i kazać, jak łajzie stać bez celu w negliżu.
- Już możesz się ubrać – wycofałem się z przymierzalni, aby
dać mu na powrót trochę prywatności. Fakt, było na co popatrzeć, jednak wolałem
nie drażnić mężczyzny swoim natrętny spojrzeniem. Pomimo swoich wcześniejszych
słów, na pewno w końcu by mi przydzielił, jeśli bym się zachowywał, jak jakiś
obleśny zbok. – Jako że znam się na tym bardziej, pozwól że wstępnie sam
zaplanuję twój garnitur – oznajmiłem, kiedy usłyszałem dźwięk otwieranych
drzwi. – Później najwyżej wprowadzimy poprawki na podstawie twoich uwag i
upodobań.
- Jasne szefie, ty tu rządzisz – stanął obok mnie z tym
swoim aż zabawnym, ironicznym uśmieszkiem. – Najwyżej wystawię ci jedną
gwiazdkę na opiniach w Google.
Parsknąłem szczerym śmiechem i wyrwałem z notatnika kartkę,
którą następnie przekażę mężczyźnie w recepcji. On następnie zaniesie ją do
krawca, który uszyje garnitur, kierując się przy tym ściśle moimi sugestiami i
wskazówkami.
- W takim razie musimy wszyscy się postarać, inaczej ten
interes legnie w gruzach – trąciłem go żartobliwie ramieniem, po czym
skierowałem się w stronę wyjścia, dając mu znak, by podążył za mną. – Na
dzisiaj to tyle, wyślę ci SMS’a, kiedy strój będzie gotowy do przymiarek –
Andrew przyjął bez słowa zwitek papieru i skinął uroczyście głową.
- A ile mam do zapłaty? – zapytał mój przyjaciel, a ja
zbyłem go machnięciem dłoni, powodując że spojrzał na mnie z konsternacją.
- Niech będzie na mój koszt – uśmiechnąłem się od ucha do
ucha, a Jayden zmarszczył brwi, gotowy na słowny kontratak, ale w porę zdążyłem
go zablokować. – Merri! – zawołałem jak gdyby nigdy nic swoją siostrę, która w
mgnieniu oka pojawiła się w drzwiach, niepewnie ściskając w swoich dłoniach
pluszowego misia. – Skończyłem robotę.
Na te słowa uśmiechnęła się promienie i podbiegła do mnie
uroczo na tych swoich małych, pulchnych nóżkach. Z przyzwyczajenia chwyciłem ją
w ramiona, składając przy okazji na jej policzkach delikatny pocałunek.
- Jayden dołączy do nas, dobrze? – podrzuciłem ją
delikatnie, a z jej ust wydobył się radosny chichot. Po chwili spojrzała w
stronę wcześniej wspomnianego jegomościa i po jej szeroko otwartych z
zaciekawienia oczach, wiedziałem, że nie będzie miała nic przeciwko obecności
dodatkowej osoby. Natomiast mężczyzna
wpatrywał się we mnie wzrokiem, z całą pewnością, potrafiącym zabijać z daleka.
Najwyraźniej nie był zadowolony z mojego przedsięwzięcia, jakim było
zasponsorowanie mu jedynego w swoim rodzaju garnituru.
- JayJay lubi słodycze? – zapytała, miętosząc w rękach swoją
przytulankę, którą znalazła w biurze.
- Jayden – poprawiłem ją, ale w odpowiedzi otrzymałem
sfrustrowane parsknięcie.
- JayJay.
- Nie, kochanie… Mówi się…
- JAYJAY! – pisnęła z determinacją w oczach. Pokonany przez
czteroletnie dziecko, westchnąłem ciężko i miałem nadzieję, że mój kumpel
będzie wyrozumiały względem mojej księżniczki.
Jednak po zerknięciu w stronę blondyna, poczułem się lekko
zażenowany zachowaniem siostry. Jayden przed chwilą wyglądał na rozdrażnionego,
ale w obecnym momencie przyglądał się małej dziewczynce ze swego rodzaju
politowaniem. Mimo to na jego ustach zagościł niemrawy uśmiech.
- To lubisz? – mała dopytała, uśmiechając się nieśmiało do
blondyna.
- Tak średnio na jeża…
- Vinnie…! JayJay to jakiś
wariatuńcio…! – wyszeptała mi ukradkiem do ucha, a ja posłałem jej pełne
niedowierzania spojrzenie. Naprawdę nie wiem skąd ona bierze czasem te słowa.
- No dobrze – odchrząknąłem, zwracając uwagę mężczyzny na
siebie i skinąłem głową w stronę drzwi. – Możemy ruszać?
- Jestem na tak.
W takim przypadku skierowaliśmy się do wyjścia, uprzednio
żegnając się z Andrew, który odprawił nas z uśmiechem, który najpewniej był
skierowany głównie do Merri. Mała szczęściara… Ma prawie wszystkich z mojego
otoczenia owiniętych wokół swojego małego palca…
Młoda coś tam opowiadała o swojej zabawie w moim biurze,
kiedy wsadzałem ją do fotelika i jedynie kiwałem głową, cierpliwie wysłuchując
jej trochę dziecinnego bełkotu. Po tym, jak już była bezpiecznie zapięta na
swoim miejscu, usiadłem na siedzeniu kierowcy.
- Tym razem to ja prowadzę – puściłem oczko do Jayden’a,
który już wcześniej wsiadł do środka auta.
- Tylko nie rozbij własnej bryki – prychnął złośliwie,
rozsiadając się wygodnie w siedzisku. Zapewne insynuował do naszej jednej z
akcji kradzieży samochodu, kiedy to wjechaliśmy (a dokładniej to ja wjechałem…)
prosto w patrol policyjny… Chciałbym to wspomnienie zakopać bardzo głęboko w
swoim umyśle… Żenujące…
- To był tylko ten jeden jedyny raz – burknąłem pod nosem,
wsadzając kluczyk do stacyjki.
- O jeden za dużo – odpowiedział z cwaniackim uśmiechem. – A
nie czekaj! A przypadkiem raz nie zaliczyłeś po pijaku słupa? A potem
śmietnika? Jakby się tak bardziej zastanowić…
- Słupa? – zaciekawiona Merri odezwała się z tyłu, a ja już
czułem lekkie wypieki na policzkach.
- Cicho bądźcie oboje! – fuknąłem, zaciskając palce na
kierownicy. – To było dawno temu, nabrałem doświadczenia i zmądrzałem… A ty –
zdjąłem na chwilę rękę z kółka i wycelowałem palcem prosto w Jayden’a. – Nie
demoralizuj mi dziecka!
Winowajca złapał się teatralnie za „serce” i otworzył
szeroko oczy z udawanego zdziwienia.
- Gdzież bym śmiał? Ja jedynie dzielę się wspaniałymi
historiami, które przeżył jej starszy braciszek – odparł przesłodzonym głosem,
na którego dźwięk aż się skrzywiłem.
- Vinnie! Vinnie! – młoda nie pomagała ani trochę i zaczęła
radośnie klaskać w rączki. Pewnie większości nie rozumiała, ale i tak czerpała
z tego swego rodzaju frajdę. Świetnie.
- Śmiejcie się, śmiejcie, ja jeszcze wam pokażę – mruknąłem,
wciskając trochę więcej gazu niż było potrzeba.
~~*~~
Dotarliśmy w jednym kawałku do przytulnie wyglądającej
kawiarni i postanowiliśmy zająć miejsca w kącie, z dala od wścibskich oczy
nieznajomych. Cóż, dwaj mężczyźni – jeden w graniaku, a drugi w luźnej koszulce
i dżinsowych spodniach – a także małe dziecko, byli na pewno niecodzienną
kombinacją.
Merri, póki co
siedziała na moich kolanach i przeglądała sobie na spokojnie menu, gadając coś
tam do siebie pod nosem. Atmosfera w środku była naprawdę miła.
- Mam nadzieję, że mimo wszystko znajdziesz coś dla siebie –
odezwałem się do Jayden’a, który również przeglądał drugą kartę podarowaną nam
przez uroczą, młodą kelnerkę.
- JayJay! Co bierzesz? – nie wiedzieć czemu, Merri nagle się
uaktywniła i uśmiechnęła się milusio do mężczyzny. Gdyby nie jej wrodzona
nieśmiałość, to pewnie już dawno temu znalazłaby się na kolanach blondyna i
nawijała na tematy z kosmosu. Zauważyłem także, że bardzo ją ciekawiły jego
tatuaże, ale cóż, póki sama się nie odezwie na ten temat, to nie ma co go
zaczynać.
- Spokojnie, daj Jayden’owi wybrać – upomniałem ją i
postukałem palcem o menu. – Lepiej mi powiedz, co ty sobie życzysz do
zjedzenia?
- Naleśniki z lodami i magiczną posypką! – ta „magiczna”
posypka pewnie odnosiła się do tych strzelających na języku kuleczek.
- Dobrze, dobrze – pokiwałem głową, dobrze wiedząc, że
pewnie będę musiał po niej dojadać. Sam miałem ochotę na jakieś ciastko i dobrą
herbatę.
- Ja zdecyduję się na ciasto straciatella z truskawkami i
herbatę z mlekiem - no, to teraz tylko musieliśmy poczekać na naszego
towarzysza, aby określił się ze swoim zamówieniem.
< Jayden? c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz