•Kilka dni przed bankietem; Szpital; Godzina 8:00•
Otworzyłem oczy nadal zupełnie otumaniony i ... przerażony? Tak. Zdecydowanie tak mogłem określić uczucie, które mi towarzyszyło, a ostre, białe światło padające na mnie z góry powodowało jeszcze większy dyskomfort. Nie wiedziałem gdzie jestem, ale sadząc po licznej aparaturze podłączonej do mojego ciała i kroplówce tuz obok łóżka - nieźle się odjebało. Gdybym mógł się chociażby ruszyć to pewnie zacząłbym się głośno śmiać, jednak teraz przewrócenie oczami na tyle, by wszystko dojrzeć było dla mnie męczące.
-Nieźle się urządziłeś.. - dopiero teraz zauważyłem majstrującego coś przy szafkach białego pana. Ewidentnie to był lekarz aka tajniak, który pracował dla Zeno, ale... co on tu robił? Czy znajome nazwisko spowodowało, ze to właśnie on się mną zajął? Albo jestem tu tak stałym bywalcem, ze po prostu spodziewał się kolejnej akcji z mojej strony. - Po takiej walce z trucizną powinieneś być wykończony, a wysiłek fizyczny to mój drogi odstawisz na dobre dwa tygodnie. - podsumował podchodząc do mnie i wstrzykując mi coś przez wenflon.
Truciźnie? A więc to tak - scyzoryk, którym zostałem dziabnięty został otruty, a więc ci dwaj nie znaleźli się tam przypadkowo. Jakimś cudem wiedzieli, gdzie mogą się na spodziewać, ale nie spodziewali się, że będzie nas zdecydowanie więcej. Teraz wszystko do mnie wróciło i przypomniałem sobie akcje z dnia wczorajszego. Na całe szczęście nie zapomniałem o namiętnym pocałunku podarowanym od Lan, a to... byłaby wielka strata, gdybym tego nie pamiętał. Na samą myśl o tym zdarzeniu na mojej twarzy wymalował się delikatny uśmiech. Delikatny, bo tylko na tyle pozwoliły mi zwiotczałe mięśnie.
-Najpierw powiem Ci tą złą wiadomość, a potem przejdę do dobrych - nadal się coś krzątał, ale nie oczekiwał ode mnie żadnych odpowiedzi. Chyba zdawał sobie sprawę, że średnio jestem w stanie gadać. - Szczęście w nieszczęściu, bo ze względu na twoją chorobę trucizna działała mocniej, zaatakowała układ oddechowy co mogło Cię zabić. Z drugiej strony jakimś dziwnym trafem lub po prostu ze względu na szybką reakcję udało Ci się wyjść bez większego szwanku. Powinieneś tu zostać z dwa dni az będziesz mógł chodzi i mówić. Nie wolno Ci się przemęczać... - to mówiąc wyszedł z pokoju zostawiając lekko uchylone drzwi.
Czułem się własnie jakbym dostał szlaban na dwa tygodnie na sprzątanie swojego pokoju co jeszcze bardziej mnie ucieszyło.
•••
Po kilku godzinach leżakowania bez większego celu poczułem się na tyle dobrze, że byłem w stanie wypowiadać krótsze zdania czy nawet bawić się telefonem. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to brak jakichkolwiek powiadomień co znaczyło tylko jedno - nikt mnie nie kocha. Nie ukrywam, że spodziewałem się jakiegoś telefonu lub wiadomości od Justina czy Lan, albo chociaż od własnego rodzeństwa. Niestety życie kolejny raz pokazuje mi jak bardzo ma mnie w dupie. Z tego wszystkiego zacząłem grac w jakieś śmieszne kulki na telefonie żeby chociaż trochę zabić czas.
-Dzień Dobry, gamoniu. - usłyszałem dosyć znajomy głos, który przez dłuższy okres czasu w ogóle nie dochodził do moich uszu. Na chwilę spuściłem wzrok z ekranu telefonu i zerknąłem na czarną postać wchodzącą do pokoju. Dobrze znajoma mi czarnowłosa Pani zechciała zawitać w tych skromnych progach z powrotem?
- Yo. - odpowiedziałem lekko zachrypnięty i jednocześnie zdziwiony jej wizytą.
-Nie produkuj się ze swoimi pytaniami. Własnie wróciłam dzisiaj rano i dowiedziałam się od Lukrecji, ze leżysz w szpitalu więc pomyślałam, że wpadnę. Pytanie zasadnicze: czy ty zawsze musisz balansować na krawędzi? - zaczęła z tymi swoimi niewygodnymi pytaniami już na samym wstępie. Już prawie zapomniałem za co ona jest tak kochana w naszym gronie.
-To był przypadek. - odchrząknąłem starając się nie dyszeć przy tym ze zmęczenia jak stara lokomotywa. - Ciebie też dobrze widzieć, Vi. - dokończyłem z lekkim uśmiechem.
Kilka minut później po moim nieudolnym wytłumaczeniu sytuacji, wszedł lekarz i zaproponował żeby Katfrin popilnowała mnie chwile podczas spaceru. Kazał również wziąć kroplówkę ze sobą.
-To jest Azor od dzisiaj. - wskazałem na metalowy pręcik z woreczkiem, który już za chwilę chwyciłem za kabelek dostarczający mi płyn - Azor chodź, idziemy na spacer. - powolnym, bardzo ciężkim krokiem ruszyłem w stronę drzwi. Na szczęście dziewczyna cały czas mnie asekurowała żebym czasem nie zapoznał się bliżej z podłoga lub ścianą.
-Nie szalej tak, dopiero wyszliśmy za drzwi. - kpiła sobie z mojego żółwiego tempa
-Chcesz się zamienić cwaniaro? - prychnąłem zatrzymując się na chwilę i pokazując dziewczynie wenflon wbity w rękę.
-Nie jestem taką miękką fają w przeciwieństwie do ciebie.
-Miękki jest tylko przy tobie, ciekawe dlaczego.. - przekręciłem teatralnie oczami próbując jakiejkolwiek riposty. - Na długo wróciłaś?
< Katfrin?>
725 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz