- Kurwa nie mów mi, że on na prawdę to zrobił. - były to pierwsze słowa, które rzuciłam wjeżdżając na biurowe piętro budynku.
Wpadłam przez szklane drzwi do pomieszczenia gdzie na kanapie pokrytej czarną skórą siedział Travis. Mężczyzna spojrzał na mnie i uśmiechnął się tylko lekko, pewnie widział wkurwienie malujące się na mojej twarzy.
- Gdzie on jest? – warknęłam zatrzymując się i związując włosy w koka.
- U siebie, ale nie wiem czy to dobry pomysł byś tam wchodziła. – mruknął wracając do przeglądania rzeczy w telefonie. Świetnie kurwa, świetnie Travis, tak jakby cię nie obchodziło co zrobił i jakie idiotyczne to było.
Bez pukania pewnym krokiem weszłam do pomieszczenia. V siedział spokojnie przy swoim biurku z papierosem w ustach. Włączony laptop sugerował, że właśnie nad czymś pracował, a na dobrą sprawę nawet nie podniósł wzroku by zobaczyć kto właśnie wszedł.
- Vincent? – oparłam się o biurko i jedną ręką pomachałam mu przed twarzą, dopiero wtedy mężczyzna zwrócił na mnie uwagę.
- Czego chcesz Jaylah? – mruknął spoglądając na mnie przelotnie po czym całą uwagę znów skupił na monitorze.
- Dobrze wiesz o co mi chodzi, mówiłam ci, że pójście tam to nie jest dobry pomysł nie ważne jak się skończyło. To po prostu było idiotyczne. – wyrzuciłam z siebie jednych tchem. – Harper, pójście na pogrzeb tej laski to tylko była strata czasu. Co? Czujesz się odkupiony?
- Co cię to kurwa obchodzi? To nie twoja sprawa raczej. – warknął ciemnowłosy zatrzaskując z impetem biednego laptopa.
- Słuchaj, ja wiem, że zginęła osoba, której nie chciałeś zabić, ale na litość chodzenie na pogrzeby ofiar to chyba nie w twoim stylu. – westchnęłam. – Przecież to nic nie daje tylko bardziej będziesz siebie zadręczać, a natura naszej… pracy jest taka, a nie inna i było wiadomo od początku, że czasami inaczej się nie da.
- Ja pierdole, Jaylah. – mężczyzna podniósł swój ton głosu co zdradziło, że zdenerwowałam go, po chwili jednak przeciągnął dłonią po swojej twarzy z ciężkim westchnieniem. – Plusem dla nas jest to, że na tym pogrzebie dowiedziałem się, że była to narzeczona Zeno.
Słysząc to automatycznie usiadłam z wrażenia na fotelu naprzeciwko niego.
- Pierdolisz.. – mruknęłam. – Zajebałeś laskę szefa Pangei!?
O wow, tego się nie spodziewałam, przypadkowa dziewczyna zastrzelona na ulicy gdy szef próbował zabić swoją byłą była narzeczoną szefa wrogiej mafii. Jaka była na to szansa? Jeden na tysiąc? Jeden na milion? W każdym razie robiło to spore wrażenie. Dodając do tego, że w dawnych czasach Zeno i Vincent byli przyjaciółmi sprawa robiła się bardziej pojebana. Więc jednak pójście na jej pogrzeb dało nam jakieś przydatne informacje.
- Myślisz, że Pangea trzyma się teraz? W sensie najbardziej czy ich szef się trzyma bo bez jego wsparcia może być ciężko reszcie.
- Szczerze nie mam pojęcia. Wtedy wydawał się cholernie załamany, ale czy mu już przeszło? Ciężko powiedzieć. Jeśli jeszcze nie: jest to dla nas dobra informacja bo może w tym czasie zdominujemy rynek narkotykowy. Jeśli się pozbierał to może już szukać zemsty, bo chyba była dla niego ważna. – rozmówca zaciągnął się kolejny raz w trakcie naszej rozmowy papierosem i powoli wypuszczał dym z płuc. – W każdym razie musimy działać i postarać się przekłuć tę sytuację na naszą korzyść.
- Rozumiem, trzeba będzie pogadać z chłopakami na mieście, że ich szef może szukać zaczepki z naszymi i to większej niż zazwyczaj. – pokiwałam głową. – Dziś się tym zajmę. Jeszcze wieczorem zadzwonię do ciebie by przedyskutować sprawę walk, które mają odbyć się w przyszłym tygodniu z udziałem nowych psów.
- Twój ojciec wystarczająco je wytrenował? – zapytał gasząc papierosa.
- To prawdziwi zabójcy, mój drogi. – posłałam mu lekki uśmiech i w tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
- Vincent? Jakaś kobieta mówi, że była umówiona. – w drzwiach pojawiła się głowa Travisa.
- A tak. – mój przełożony odsunął się trochę od biurka. – Wpuść ją tutaj.
Kilka sekund później niepozorna niska blondynka pewnym krokiem weszła do biura. Spojrzałam na nią zaciekawiona, czyżby nowa kochanka? A może nowa sojuszniczka? W każdym razie na jej ustach widniał uśmieszek, a jej wyprostowana sylwetka i szybki krok zdradzały, że jest pewna siebie, przynajmniej takie wrażenie sprawiała.
<Vincent? Natalie?>
654 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz