Jeśli istnieje tylko jeden rodzaj ludzi, to dlaczego nie możemy żyć ze sobą w pokoju? Skoro wszyscy są tacy podobni, czemu schodzą czasem z dobrej drogi i zaczynają gardzić sobą nawzajem?
-Harper Lee, Zabić drozda
Gdy szef mafii Pangea tłumaczył Lan, że nie ma wobec niej żadnych seksualnych zamiarów, w głowie dziewczyny pojawiła się iskierka rozbawienia. Koreanka dobrze zdawała sobie sprawę ze swoich wdzięków, od dziecka były z Leah nazywane “kwitnącym kwiatem rodziny”, a jej późniejsi właściciele, próbując sprzedać jej cnotę, do czego szczęśliwie nie doszło, tylko umocnili ją w tym przekonaniu. Jej uroda od dawna była jej najmocniejszą bronią.
Musisz być zajebiście pewny siebie, skoro pomyślałeś, że ktoś zwracając ci uwagę, że się gapisz - miał na myśli to, że na pewno ci się podoba.
Może powiedziała to dlatego, bo powinien najpierw wypuścić kozę z sypialni po współżyciu, a dopiero później zapraszać gości.
Poradziłaby sobie dziś, znalazła jakiś schronisko lub odpracowała nocleg...gdy już cisnęło jej się to na usta, zrozumiała, że takim jak Zeno się nie odmawia. Wcześniej, nad grobem, mieli nić porozumienia, ale teraz mafioso wrócił do swoich obowiązków i nie będzie miał litości dla tych, którzy mu się sprzeciwią. Nie bez konsekwencji. Mimo tłumaczenia mafiosa, że Leah nie miała nic wspólnego z jego czarnymi interesami, oboje dobrze wiedzieli, że to kłamstwo. Samo bycie jego partnerką stawiało jej życie na szali, która kiedyś musiała przeważyć i pogrążyć ją w mroku. Jej “niewiedza” o interesach Zeno jedynie jej zaszkodziła, to fakt. Inni wiedzieli, kim jest - ona żyła w nieświadomości tego, że znajduje się na celowniku. Lan Ho nie podobała się wizja dołączenia do mafii, której głowa przechodzi akurat kryzys, ale kto powiedział, że to jest na zawsze? Uciec Vincentowi Harperowi wcale nie było takim trudnym wyzwaniem. Kupi lot w jedną stronę do Stanów i zniknie. I tak nie ma jej w żadnych kartotekach, archiwach i tym podobnych. Lan Ho Choi, zwykła dziewczyna z Korei Północnej, zaginęła trzynaście lat temu. I wciąż się nie odnalazła. W razie czego wolałaby zakończyć swoje życie, niż być na czyiś brudnych usługach, bo postanowiła już nigdy więcej nie dać się zniewolić - na razie musiała jedynie grać w tę grę zwaną “potulna jak baranek”, by przeżyć. Wpajanie jej przez lata ślepego posłuszeństwa poskutkowało w odwrotny sposób - kobieta z każdym wydanym poleceniem będzie stawiać się jeszcze bardziej. Zaczęła się zastanawiać, czy tak naprawdę na dobre wyszłoby jej poznanie siostry, bo jeśli to on miał na nią wpływ przez ostatnie lata, to Leah nie musiała wcale być “dobrym człowiekiem” w ogólnym tego słowa znaczeniu. Mogła...na przykład kogoś zabić. Ale kim była Ariella, by ją oceniać - sama użyła wszystkich potrzebnych środków, by się wydostać. Domieszanie trucizny w postaci środków czystości do kawy stojącemu jej na drodze ku wolności człowiekowi, z początku nie wywoływało w niej wyrzutów sumienia, ale z biegiem czasu złapała się na tym, że coraz częściej myśli o tym, czy przeżył tę mieszankę.
Mężczyzna zniknął w kuchni, zostawiając skołowaną Lan Ho w salonie. Apartament był wielki, a łazienka nie dość, że ogromna, to jeszcze w sypialni znajdowała się wielka wanna z widokiem na miasto. Postanowiła nie odmawiać sobie tej przyjemności, jaką będzie kąpiel w blasku latarni. Zgasiła światło i po omacku włączyła kran.
- Kurwa - syknęła, gdy wrzątek polał się po jej dłoni - Cholerne dwa krany w cholernej Wielkiej Brytanii.
Zimna i gorąca woda w oddzielnych kranach to coś, do czego nie przywykła przez okres spędzony w tym kraju. Zawsze mówiła, że to gorsze, niż ruch lewostronny.
Rozebrała się do naga, rozrzucając ubrania po czarnych jak smoła, i zapewne piekielnie drogich, panelach. Znaleziona w szafce nocnej kula do kąpieli całkowicie już polepszyła jej humor. Spięte przez stres i wrażenia mięśnie rozluźniały się z każdą sekundą spędzoną w wannie, dziewczyna przymknęła oczy, w zasięgu wzroku pozostawiając jedynie blask małej latarnii z ulicy obok. Drzwi, które jak myślała zamknęła, okazały się tylko przymknięte. Otwierane, nie wydały z siebie żadnego dźwięku, więc Lan niemal podskoczyła na dźwięk głosu w pomieszczeniu.
- Co tu tak cie….- zapalił światło, które oślepiło kąpiącą się.
- Zgaś to, proszę - zasłoniła piersi dłońmi, usiłując po drodze złapać jak najwięcej piany.
- To moja sypialnia, więc o co się denerwujesz - prychnął.
Jego zmiana humoru i tonu po raz kolejny wyprowadziła ją z równowagi.
- Zastanawiałem się tylko, co tak długo. Kolacja podana, o pani - zatrzymał się w drzwiach, patrząc jej prosto w oczy, by potem zejść wzrokiem niżej - I nic nie widziałem, bo nie patrzyłem
Bezczelność tego mężczyzny zapewne niejedną osobę doprowadziła do szewskiej pasji, ale Lan Ho Choi zdecydowanie znajdowała się dziś na pierwszej pozycji. Ubrała się znowu w swoje rzeczy i poszła do kuchni, wiedziona zapachem smażonego bekonu i jajek.
- Co to ma być? - podejrzliwie spojrzała na pomarańczową maź
- Jak to co, fasolka. Nigdy nie widziałaś? To nasz narodowy przysmak, gdzieś ty się chowała? Pod kamieniem?
Kobieta zbyła jego pytanie milczeniem, siadając do stołu i dając szansę oblepiającej jajko i bekon fasolce. Musiała przyznać, że nie było takie złe.
- Mam nadzieję, że powycierałaś po sobie podłogę. Nie lubię syfu. Naczynia wrzuć do zmywarki.
Wyciągnął z szafy szarą poduszkę i takiego samego koloru kocyk, które starannie ułożył na sofie. Ten gość musi mieć świra na punkcie porządku.
- Nie obraź się, ale - zaczęła, przyglądając się jego poczynaniom. Wskazała ręką na skończoną już kolację - Nie masz od tego ludzi?
- Jestem staroświecki - rzucił, ucinając wszelką dyskusję
Artykuł o szefie gangu, który robi jajecznicę i śpi grzecznie na sofie, dając damie tyle przestrzeni, ile chce - to byłoby na pierwszych stronach tabloidów.
Będąc już sama, przebrała się w jakąś pierwszą lepszą koszulę nocną - pachniała ciastkami i wanilią, zapewne perfumami jej zmarłej siostry. Świadomość, że śpi w jej ubraniach na jej łożku, szybko spędziła jej sen z powiek. Przewracała się z boku na bok godzinami, na zegarku wybiła trzecia w nocy. Sfrustrowana wstała, narzucając na siebie jedynie wielką kurtkę, należącą prawdopodobnie do Zeno. Cichaczem wyminęła przeszkodę, jaką stanowił pochrapujący w najlepsze mężczyzna. Nawet śpiąc wyglądał jak młody bóg.
Lekki powiew wiatru na zewnątrz oczyścił jej umysł z natrętnych myśli, szła bez celu przed siebie, nie znała tej okolicy i nie przeszkadzało jej to zbytnio. Światło leniwie sączyło się z latarnii, a niektóre nie były nawet zapalone. Dzielnica sprawiała wrażenie przyjaznej, takiej z reklamy, gdzie wszyscy sąsiedzi wpadają do siebie na grilla.
- Hej, lala. - krzyknął ktoś za nią, przerywając idealną, nocną ciszę - O, trafiła nam się skośnooka. Niebrzydka - w rechotaniu zawtórowały mu dwa głosy.
Zignorowała ich i przyśpieszyła kroku, co niestety zrobili też oni. Zaczęła biec na oślep w ciemności, przyjemny mrok ulic przeistoczył się w zdradzieckie wyrwy na podłożu. Potknęła się, niemal przewracając na beton. Uliczka, w którą wbiegła, była ciasna - przeznaczona do składowania śmieci i innych odpadów, jakimi byli zdecydowanie ci kolesie za nią.
Niespodziewanie na drugim jej końcu pojawiły się dwie sylwetki, a Lan zdała sobie sprawę z tego, że utknęła jak szczur między kotem, a miotłą.
[Noah?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz