Poprawiłem swoją fryzurę, którą rozwiał wiatr szalejący na zewnątrz. Prawą dłonią zaczesałem włosy do góry, aby nie wyglądać jak tuż po przebudzeniu się. Nie przepadałem za wiatrem, który niszczył efekty mojej pracy. Długie minuty walczyłem z włosami przy pomocy grzebienia. Lubiłem dobrze wyglądać, choć nie byłem znów jakimś tam pedantem. Daleko mi było do tego.
Umówiłem się dziś wraz z kumplami na wyjście na drinka, a nawet kilku. Znając nasz umiar w piciu, nie wyjdziemy z budynku o własnych siłach. Już o tym zdążyłem się przekonać na własnej skórze. Podobno dziś było otwarcie słynnego londyńskiego baru o osobliwej nazwie Red Snake. Nie miałem chyba okazji tam się pojawić. A może byłem, lecz nie w stanie trzeźwym? Zdarzało się, że zmienialiśmy lokale wciągu wieczora i dalej piliśmy w innym otoczeniu.
Chłopaki marudzili, że dawno nigdzie razem nie wychodziliśmy, a kiedyś nasze conocne imprezowanie było obowiązkowym punktem na liście rzeczy do zrobienia. Tak też od dwóch godzin siedzieliśmy na sofie w strefie dla VIPów. Nie wiedziałem dokładnie jak Steven załatwił nam to miejsce, ale udało mu się. Kolejka ustawiająca się przed barem była kolosalna. Chyba każdy zapragnął pojawić się na otwarciu. Niestety nie dla wszystkich starczyło miejsca. Dobrze było mieć za kumpla osobę ze znajomościami. To się opłaciło. Inaczej do rana stalibyśmy w rządku bez nadziei na dobrą zabawę.
Wznosiliśmy kolejny z rzędu toast. Tym razem był za nasze życie jako niezależni faceci niedający się złapać w sidła małżeństwa. Alkohol rozlał się po moim gardle, a ja nieznacznie się skrzywiłem. Czułem, że już dawno przekroczyłem swój limit, którego kiedyś tak skrupulatnie starałem się nie przekraczać. Nasze picie trwałoby w najlepsze, gdyby nie jakieś zamieszanie kilka metrów dalej. Złapałem się za oparcie sofy, by pomóc sobie przekręcić się i zobaczyć o co chodziło. Byłem już podpity i lekko szumiało mi w głowie.
Moim oczom ukazała się ciekawa scena. Widywałem już coś podobnego nie raz. Jakiś napalony gostek zapragnął o jednej przygody za dużo. Cholerny palant. Przekląłem pod nosem. Klepnąłem w ramię przyjaciela siedzącego najbliżej mnie.
- Polejcie, ja zaraz wracam - powiedziałem, odpychając się od sofy, by się podnieść.
W najbliższym czasie musiałem zaliczyć łazienkę. Dopiero gdy wstałem, poczułem przymus pójścia do toalety. Teraz jednak zbliżyłem się do pary. Nie sądziłem, że przejście kilku kroków może być aż tak trudnym wyzwaniem. Podłoga zdawała się być pochyła. Stanowczo za dużo w siebie wlałem. Nie zdążyłem nic powiedzieć, kiedy dziewczyna wręcz na mnie wpadła. Odruchowo chwyciłem ją, aby nie upadła. Mój wzrok powędrował na jej ramię, za które trzymał jakiś gostek. Spojrzałem na ciemnowłosą. Jej spojrzenie dużo mówiło. Zdecydowanie dobrze się nie bawiła.
- Nie traktuje się tak dam, gorylu - powiedziałem, przyciągając do swojego torsu kobietę, a ręką zrzuciłem jego ohydną łapę.
To określenie rozbawiło mnie samego, więc cicho się zaśmiałem. Goryl, taka wielka, owłosiona małpa. Pewnie wyglądałem jak nienormalny, ale po alkoholu robiłem się weselszy. Często mi odbijało. Czułem się lżej i jakoś nie dostrzegałem powagi sytuacji. Wiedziałem jedno. Należało pomóc tej dziewczynie uwolnić się od natręta, co właśnie uczyniłem. Czyn na miarę bohatera.
- Nie mieszaj się, to nie twoja sprawa, gnojku - warknął mężczyzna, ruszając groźnie w moją stronę.
Może zbyt późno zauważyłem, a może nie zauważyłem wcale tej rozpędzonej pięści zmierzającej w stronę mojego nosa. Uderzenie bolało i to cholernie mocno, a adrenalina, która po tym fakcie się uwolniła, przywróciła mi trzeźwość umysłu. Złapałem się jedną ręką za krwawiący nos, a drugą delikatnie popchnąłem dziewczynę w opałach z dala od nas dwóch. Trzeba było załatwić tę sprawę inaczej. Skoro gość nie rozumiał, że należy się wycofać, sam musiałem mu to dokładnie ,,wyjaśnić". Nie byłem zwolennikiem mordobicia. W ogóle nie lubiłem się bić. Czasem jednak to było jedyne wyjście z sytuacji.
Kiedy dostrzegłem po raz kolejny przypuszczony atak, zrobiłem unik, kopiąc napastnika w kolano. Trochę to poskutkowało, lecz nie przewróciło go, jak miałem nadzieję. Do bójki dołączyli w końcu moi przyjaciele. W sumie nie można było nazwać tego bójką, bo goryl chyba zrozumiał, że mieliśmy przewagę liczebną. Szybko się zmył, pozostawiając za sobą masę nieprzyjemnych wspomnień i jeden krwawiący nos.
- Stary, okres ci nosem poszedł - powiedział bełkotliwie jeden z moich kumpli, rechocząc jak żaba.
- Och zamknij się - mruknąłem, pochylając głowę do przodu.
Z pewnością musiałem pójść do łazienki i to już w nie tylko jednym celu. Całe szczęście nie wyrzucili nas z baru za bójkę. Pewnie tam na dole nikt nie zauważył żadnego zamieszania. Kątem oka spojrzałem na ciemnowłosą dziewczynę.
- Nic ci nie zrobił, dobrze się czujesz? - zapytałem, zanim ruszę w poszukiwaniu męskiej toalety.
Lan Ho?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz