Byłem już dość spóźniony do pracy. Powinienem wstać dobre pół godziny temu. Nie zdarzało mi się zaspać. To nie pasowało do mnie. Punktualność była najważniejsza. Nie mogłem sobie pozwolić na utratę pracy. Była częścią mojego życia, pasji i nie mogłem dać powodu do mojego zwolnienia. Co prawda jedno spóźnienie raczej nie przekreśli mnie u starszego pana, a zarazem właściciela cukierni. Jednakże umówiłem się z nim na otwarcie lokalu i nie mogłem go zawieść. Dziś była moja kolej. Sprawdziłem godzinę na komórce. Miałem dziesięć minut do odjazdu autobusu. Jak i na niego się spóźnię, będę pogrzebany. Akurat wczoraj odprowadziłem swój samochód do mechanika. Co za zrządzenie losu. Prześladował mnie pech. W dodatku stan baterii w komórce zwiastował, że i ona wkrótce się rozładuje. Złapałem ładowarkę, odnajdując ją na podłodze tuż przy łóżku. Wsadziłem kabel między zęby, gdy ręce zajęte były przeszukiwaniem szafy. Złapałem pierwsze lepsze ciuchy. Na szczęście czyste, lecz nie uprasowane. Trudno. To nie pokaz mody, tylko zwyczajny dzień w cukierni.
Miałem fatalny humor. Nie zjadłem śniadania. Nie wypiłem nawet swojej ulubionej herbaty, której nigdy nie słodzę. W biegu się ubierałem, naciągając na siebie koszulkę. Problem ze spodniami pojawił się, gdy zaplątałem się w nogawkę i o mały włos nie sturlałem ze schodów. Zdecydowanie nie polecałem ubierać się w ich pobliżu. W ogóle nie należy ubierać się w pośpiechu. Gdy już jakoś dotarłem na dół bez żadnego uszczerbku na swoim zdrowiu, wpadłem do kuchni. Ładowarkę w końcu wyciągnąłem spomiędzy swoich zębów i upchnąłem do kieszeni spodni. W pracy naładuję choć trochę komórkę. I jeśli o niej mowa, to zostawiłem ją na piętrze. Z szybkością jakiej mógł mi pozazdrościć Flash, przemknąłem po schodach na górę. Złapałem telefon, który wykazywał jeszcze mniej procent baterii. Przekląłem, pokonując po raz kolejny drogę na dół.
Narzuciłem na siebie bluzę, kiedy zauważyłem, że pada deszcz. Nałożyłem buty, wtykając pośpiesznie sznurówki do środka, nawet ich nie wiążąc.
Na przystanku zjawiłem się kilka minut przed czasem. Całe szczęście autobus jeszcze nie odjechał. Opadłem zdyszany na ławeczkę, czekając na jego przyjazd. Oprócz mnie pod daszkiem znajdował się młody chłopak. Burza czarnych włosów prawie całkowicie zasłaniała mi jego twarz. Wyglądał na ucznia. Stał tyłem, wypalając bez pośpiechu papierosa. Sądząc po ubiorze był właścicielem motocyklu zaparkowanego tuż przy przystanku. Czyżby zatrzymał się tu tylko i wyłącznie, by sobie zapalić? A może na kogoś czekał?
- Mógłbyś tu nie palić? - odezwałem się mało przyjaźnie. - Palenie w tak młodym wieku nie jest zdrowe. Co ja mówię... w ogóle nie jest zdrowe, dzieciaku.
Skoro i tak miałem zepsuty humor, nie zamierzałem być dziś przesadnie miły. Zapach papierosów okropnie mnie irytował. Nie znosiłem tego duszącego dymu. Nigdy nie paliłem i nie zamierzałem się w to wciągać. Tylko szkoda zdrowia i pieniędzy.
Hidden?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz