- Rozumiem – skinęłam delikatnie głowa dając do zrozumienia, że wszystko jasne i nie musi się powtarzać. – Nie będę się wtrącać. Poczekam w samochodzie. Ogarniesz sobie na spokojnie co masz do ogarnięcia i pojedziemy mnie nakarmić – uśmiechnęłam się na co mężczyzna odwzajemnił gest. Nie chciałam pchać się w miejsce, którego kompletnie nie znam. Poza tym, póki nie dostanę jasnego polecenia, że mam wrócić do pracy to sobie odpuszczę. Póki jeszcze mogę skorzystam z moich cudownych „wakacji”. Chwilę później byliśmy już na miejscu. Max zaparkował na opustoszałym parkingu przy jakimś zamkniętym już markecie.
- Postaram się to ogarnąć najszybciej jak się da – i wyszedł zostawiając mnie samą. Było ciemno. Nawet latarnie już nie świeciły. Poszedł w tylko sobie znanym kierunku. Kiedy zniknął w jednej z kamienic stojących w pobliżu zauważyłam trochę światła. Czarny suw zaparkował na miejscu obok, a moja obecność nie umknęła jego kierowcy. Kiedy wysiadł stanął przy drzwiach i przyjrzał mi się uważniej. Gestem palca chciał mi dać do zrozumienia żebym wysiadła z samochodu. Pokręciłam głową. Odchylił część marynarki pokazując mi ukrytą pod nią broń. Przełknęłam głośno ślinę. Nie miałam innego wyjścia niż grzecznie opuścić samochód.
- Co taka gówniara robi o takiej godzinie w takim miejscu? – objął mnie ramieniem i pociągnął za sobą. Ulżyło mi, że szliśmy dokładnie w to miejsce, gdzie czekał Maxwell.
- Czekam na znajomego – odpowiedziałam grzecznie zgodnie z prawdą. Nie chciałam robić sobie problemów zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, z których jeszcze się nie pozbierałam.
- Jasne – warknął. Tuż za nami szła jego obstawa, która bacznie obserwowała cały teren. Weszliśmy do starej kamienicy, która z tego co zauważyłam była zamieszkana. Było widać, że w kilku z mieszkań, ktoś siedzi. Świadczyły o tym zapalone światła. Miejsce było ogólnie bardzo podobne do mieszkania mojego i Zoe. Łysy facet otworzył jedne z drzwi na parterze. Pchnął mnie tak, że wpadłam pierwsza do środka. Max siedział przy stole. Zaskoczony spojrzał to na mnie, to na gości w garniturach. – Patrz co znalazłem – łysy pochwalił się tak jakby powiedział właśnie matce, że dostał wysoką ocenę w podstawówce.
- No, co znalazłeś? – mruknął niewzruszony szatyn patrząc na całą sytuację. Westchnęłam głośno.
- Rękę dam sobie ujebać, że jest z Carrein! – taki dobrze ubrany, wyglądający na inteligentnego człowieka, a jaki głupi. Kto by pomyślał.
- No to byłbyś już bez ręki – uśmiechnęłam się nieznacznie krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Pozwolił ci się ktoś odezwać, szmato? – warknął wielce oburzony pan inteligent. Zirytowany zacisnął dłoń na moim gardle, kiedy totalnie się tego nie spodziewałam. Był dużo większy i zdecydowanie silniejszy niż ja. Max, kiedy tylko to zauważył zerwał się na równe nogi.
- Masz sekundę na zabranie od niej łap, bo przysięgam, że cię odjebię na miejscu bez zastanowienia – warknął bardzo zirytowany zachowaniem nieznajomego. Usłyszałam tylko cichą wiązankę przekleństw rzuconą w moją stronę. Puścił mnie. Wzięłam głęboki oddech. – Dawaj hajs. Miejmy to już za sobą, bo nie mogę patrzeć na twoją tłustą gębę – kto by pomyślał, że taki milutko wyglądający Maxwellek może być taki stanowczy. Łysy pstryknął palcami, a jeden z jego ludzi wyłożył walizkę na stół. Szatyn otworzył ją i zaczął wyciągać pliki banknotów, które powoli przeliczał. Cały czas czułam na sobie wzrok ekipy, która mnie ze sobą przyciągnęła.
- Macie papierosa? – moje pytanie było totalnie nie na miejscu, ale potrzebowałam wciągnąć w siebie trochę toksyn. Odpowiedzi nie dostałam. Dopiero kiedy Max rzucił groźne spojrzenie facetom w garniturach łysy wyciągnął paczkę i podsunął mi pod nos. Wyciągnęłam jednego papierosa, włożyłam do ust. Nie musiałam prosić, od razu go zapalił. – Dzięki – usiadłam w fotelu, który wyglądał jakby był starszy ode mnie i grzecznie czekałam.
- Dobra, wszystko się zgadza. Widzimy się za miesiąc – odprawił „formalną ekipę” i zostaliśmy sami. – Nic ci nie jest? – teraz podszedł na spokojnie sprawdzić, czy wszystko dobrze.
- Bywałam w gorszych sytuacjach – wzruszyłam ramionami. – Nie sądziłam, że jesteś takim agresorem – uśmiechnęłam się wygaszając papierosa o rozpadającą się podłogę.
- Muszę jakoś wzbudzić w nich respekt. Sama widziałaś, jak się słuchali – jego dłoń spoczęła na mojej głowie. Poczochrał mi włosy robiąc z nich totalny burdel. – Stawiam ci tego Maka.
- A to nie stawiałbyś nawet bez tej akcji? – zażartowałam podnosząc się z fotela.
- Postaram się to ogarnąć najszybciej jak się da – i wyszedł zostawiając mnie samą. Było ciemno. Nawet latarnie już nie świeciły. Poszedł w tylko sobie znanym kierunku. Kiedy zniknął w jednej z kamienic stojących w pobliżu zauważyłam trochę światła. Czarny suw zaparkował na miejscu obok, a moja obecność nie umknęła jego kierowcy. Kiedy wysiadł stanął przy drzwiach i przyjrzał mi się uważniej. Gestem palca chciał mi dać do zrozumienia żebym wysiadła z samochodu. Pokręciłam głową. Odchylił część marynarki pokazując mi ukrytą pod nią broń. Przełknęłam głośno ślinę. Nie miałam innego wyjścia niż grzecznie opuścić samochód.
- Co taka gówniara robi o takiej godzinie w takim miejscu? – objął mnie ramieniem i pociągnął za sobą. Ulżyło mi, że szliśmy dokładnie w to miejsce, gdzie czekał Maxwell.
- Czekam na znajomego – odpowiedziałam grzecznie zgodnie z prawdą. Nie chciałam robić sobie problemów zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, z których jeszcze się nie pozbierałam.
- Jasne – warknął. Tuż za nami szła jego obstawa, która bacznie obserwowała cały teren. Weszliśmy do starej kamienicy, która z tego co zauważyłam była zamieszkana. Było widać, że w kilku z mieszkań, ktoś siedzi. Świadczyły o tym zapalone światła. Miejsce było ogólnie bardzo podobne do mieszkania mojego i Zoe. Łysy facet otworzył jedne z drzwi na parterze. Pchnął mnie tak, że wpadłam pierwsza do środka. Max siedział przy stole. Zaskoczony spojrzał to na mnie, to na gości w garniturach. – Patrz co znalazłem – łysy pochwalił się tak jakby powiedział właśnie matce, że dostał wysoką ocenę w podstawówce.
- No, co znalazłeś? – mruknął niewzruszony szatyn patrząc na całą sytuację. Westchnęłam głośno.
- Rękę dam sobie ujebać, że jest z Carrein! – taki dobrze ubrany, wyglądający na inteligentnego człowieka, a jaki głupi. Kto by pomyślał.
- No to byłbyś już bez ręki – uśmiechnęłam się nieznacznie krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Pozwolił ci się ktoś odezwać, szmato? – warknął wielce oburzony pan inteligent. Zirytowany zacisnął dłoń na moim gardle, kiedy totalnie się tego nie spodziewałam. Był dużo większy i zdecydowanie silniejszy niż ja. Max, kiedy tylko to zauważył zerwał się na równe nogi.
- Masz sekundę na zabranie od niej łap, bo przysięgam, że cię odjebię na miejscu bez zastanowienia – warknął bardzo zirytowany zachowaniem nieznajomego. Usłyszałam tylko cichą wiązankę przekleństw rzuconą w moją stronę. Puścił mnie. Wzięłam głęboki oddech. – Dawaj hajs. Miejmy to już za sobą, bo nie mogę patrzeć na twoją tłustą gębę – kto by pomyślał, że taki milutko wyglądający Maxwellek może być taki stanowczy. Łysy pstryknął palcami, a jeden z jego ludzi wyłożył walizkę na stół. Szatyn otworzył ją i zaczął wyciągać pliki banknotów, które powoli przeliczał. Cały czas czułam na sobie wzrok ekipy, która mnie ze sobą przyciągnęła.
- Macie papierosa? – moje pytanie było totalnie nie na miejscu, ale potrzebowałam wciągnąć w siebie trochę toksyn. Odpowiedzi nie dostałam. Dopiero kiedy Max rzucił groźne spojrzenie facetom w garniturach łysy wyciągnął paczkę i podsunął mi pod nos. Wyciągnęłam jednego papierosa, włożyłam do ust. Nie musiałam prosić, od razu go zapalił. – Dzięki – usiadłam w fotelu, który wyglądał jakby był starszy ode mnie i grzecznie czekałam.
- Dobra, wszystko się zgadza. Widzimy się za miesiąc – odprawił „formalną ekipę” i zostaliśmy sami. – Nic ci nie jest? – teraz podszedł na spokojnie sprawdzić, czy wszystko dobrze.
- Bywałam w gorszych sytuacjach – wzruszyłam ramionami. – Nie sądziłam, że jesteś takim agresorem – uśmiechnęłam się wygaszając papierosa o rozpadającą się podłogę.
- Muszę jakoś wzbudzić w nich respekt. Sama widziałaś, jak się słuchali – jego dłoń spoczęła na mojej głowie. Poczochrał mi włosy robiąc z nich totalny burdel. – Stawiam ci tego Maka.
- A to nie stawiałbyś nawet bez tej akcji? – zażartowałam podnosząc się z fotela.
<Max?>
666 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz