Krwawy nos od uderzenia twarzą w blat kuchenny. Siny policzek od ciosu w twarz. Rozcięta warga spowodowana kolejnym ciosem. Rozcięty łuk brwiowy od uderzenia w kant szklanego stolika kawowego. Ramiona i plecy pokryte siniakami od szarpania i obijania się o ściany niczym nic nie ważąca szmaciana lalka.
Jayden tracił do mnie cierpliwość. Nie przynosiłam mu żadnych informacji, które pomogły by w uderzeniu w rynek docelowy Carrein. W czym leżała moja wina? Dlaczego muszę ponosić konsekwencje tego, że na najwyraźniej Victor jest mądrzejszy niż sądził? Robiłam wszystko co w mojej mocy. Cholernie narażałam się na przyłapanie, próbowałam wyłapywać wszystkie szczegóły które mogły być istotne, spędzałam noce na analizowaniu każdego skrawka informacji, który udało mi się zdobyć. Przez pewien czas wydawało się, że Jayden jest z tego zadowolony. Nawet mnie nie dotykał podczas naszych spotkań, niekiedy nie patrzył w moją stronę, siedział cicho i przyswajał wszystko co mam mu do powiedzenia. Jednak dzisiejszego dnia czara musiała się przelać ponieważ wpadł do mojego mieszkania niczym tornado. Nie tracił nawet czasu na jakiekolwiek monologi, po prostu rzucił się na mnie jak wygłodniałe dzikie zwierzę, którym na dobrą sprawę jest. Zwierzęciem głodnym pragnącym rozlewu krwi i łamania kości. Kiedy rozprawił się ze mną zdemolował wszystko co stało na jego drodze. Meble, naczynia, obrazy. Wykrzykiwał rzeczy, których nawet nie mogłam momentalnie zrozumieć. Był to po prostu maniakalny bełkot. Musiałam żałośnie leżeć na podłodze i się nie ruszać, by nie zwrócić na siebie jego uwagi i nie narazić się na kolejne obrażenia. Niczym trup, którym i tak czułam się już od długiego czasu, leżałam w niewielkiej kałuży własnej krwi, do momentu w którym nie wyszedł, trzaskając drzwiami. Doszłam do siebie dopiero po kilku minutach. Nie myślałam dosłownie o niczym podnosząc się z podłogi, nogi same niosły mnie do łazienki. Obmyłam twarz zimną wodą, nie byłam w stanie spojrzeć w lustro. Następnie skierowałam się do sypialni gdzie zmieniłam ubrania, pierwsze które wpadły w moje ręce, liczyło się to, że były czyste. Nie zakrwawione, nie skażone jego wstrętnym dotykiem.
W takim stanie opuściłam mieszkanie. W kompletnej pustce emocjonalnej i bezsilności. Dopiero po kilku minutach marszu w dobrze znanym mi kierunku jakiekolwiek emocje, które jeszcze we mnie zostały dały o sobie znać. Był to smutek i bezsilność; od dawna już tylko one są moimi stałymi towarzyszami. Nic nie wypełnia pustki w miejscu gdzie powinna być moja dusza tak dobrze jak one. To w jaki sposób jestem poniewierana przez własnego brata rekompensuje mi to, jak łatwo potrafię owinąć sobie wokół palca mężczyzn. Żonatych, w nieformalnych związkach, w żałobie. Mogłabym wymieniać godzinami; żaden nie umie mi się oprzeć. Jednak jak długo jestem w stanie sobie wmawiać, że to mi wynagradza wszystkie siniaki, złamane kości i miesiące spędzone w ukryciu ze względu na mój wygląd? Ile pieniędzy tak naprawdę potrzebuję, drogich ubrań, biżuterii, egzotycznych wakacji by szczerze się uśmiechnąć? By poczuć coś innego niż przytłaczająca samotność pośród można ludzi, którzy uważają, że mnie znają.
~~~
- Jeśli byłbyś moim ojcem, miałbyś mnie kompletnie w dupie. - zaśmiałam się cicho, decydując, że najlepszym wyjściem będzie spoglądanie w sufit, niżeli na chłopaka leżącego obok mnie. - Dlaczego Ty to w ogóle robisz?
- Lepszym pytaniem jest dlaczego TY to robisz.
- Spotkaliśmy się raz. Już wtedy dziwne było to, że jakkolwiek się mną zainteresowałeś. Uznałam, że może po prostu miałam szczęście tamtego wieczoru.. ale znowu się pojawiłeś; mogłeś mnie po prostu zostawić na tej pierdolonej ulicy.
- I co próbujesz wynieść z tej niesamowitej dedukcji? Że nie jestem kompletnym chujem, jak to bywa na tym świecie? - prychnął podnosząc się do pozycji siedzącej. - I spójrz na mnie do cholery, chyba słyszysz, że coś do Ciebie mówię?
- Dlaczego Ty mnie kurwa ze sobą wziąłeś? - zwróciłam głowę w jego stronę i momentalnie zbliżyłam swoją twarz do jego. - Może to miał być ten dzień? Dzień w którym świat zdecydował o tym, że mogę nareszcie odpocząć. Może jakiś przypadkowy przechodzień zadźgałby mnie nożem? Albo wpadłabym pod jakiś samochód?
- Przestań pierdolić głupoty do jasnej cholery. Co Ci się stało, odpowiedz mi kurwa na to jedno proste pytanie. - mogłam jasno wyczytać z wyrazu jego twarzy, że jest zdenerwowany. Ale dlaczego? Dlaczego go to tak cholernie obchodziło? Co chciał z tego wszystkiego wynieść?
- Życie. To właśnie to mi się stało. Sam fakt, że matka mnie urodziła, tylko po to by po osiemnastu latach wyrzec się mnie razem z ojcem. Stało się to, że muszę prowadzać się z obleśnymi facetami tylko po to by mieć z czego żyć. Do niczego innego się nie nadaję; moją jedyną cechą jest mój wygląd. To, że dla wielu jestem atrakcyjna, poza tym nie ma we mnie niczego. Jestem pusta. I bezużyteczna. Myślisz, że ktoś z jakimkolwiek planem na życie, powołaniem czy chęcią by spokojnie żyć by tak wyglądał? Nie. Nie wyglądałby. Ja po prostu nie mam już na nic siły.
- Kto. Ci. To. Kurwa. Zrobił. - słowa które spłynęły z jego ust wręcz ociekały jadem.
- Brat. Mój własny brat. - w końcu wyrzuciłam z siebie to odrażające wyznanie uśmiechając się lekko, w teorii miało to sprawić, że poczuję się jakkolwiek lepiej. Niestety tak nie było. - Jesteś zadowolony?
- Dlaczego.. dlaczego Ty na to pozwalasz? - jego oczy jakby złagodniały, nadal można było jednak zobaczyć to, że cała ta sytuacja go rozzłościła.
- Nie mam innego wyboru. Bo co innego mi pozostaje? Na tym świecie nie ma dla mnie innego miejsca, nie jestem w stanie nic innego robić. Nie mam nawet tyle odwagi, by ukrócić swój własny żywot. Za każdym razem liczę tylko na to, że w końcu zamknę oczy i pochłonie mnie ciemność.
Jayden tracił do mnie cierpliwość. Nie przynosiłam mu żadnych informacji, które pomogły by w uderzeniu w rynek docelowy Carrein. W czym leżała moja wina? Dlaczego muszę ponosić konsekwencje tego, że na najwyraźniej Victor jest mądrzejszy niż sądził? Robiłam wszystko co w mojej mocy. Cholernie narażałam się na przyłapanie, próbowałam wyłapywać wszystkie szczegóły które mogły być istotne, spędzałam noce na analizowaniu każdego skrawka informacji, który udało mi się zdobyć. Przez pewien czas wydawało się, że Jayden jest z tego zadowolony. Nawet mnie nie dotykał podczas naszych spotkań, niekiedy nie patrzył w moją stronę, siedział cicho i przyswajał wszystko co mam mu do powiedzenia. Jednak dzisiejszego dnia czara musiała się przelać ponieważ wpadł do mojego mieszkania niczym tornado. Nie tracił nawet czasu na jakiekolwiek monologi, po prostu rzucił się na mnie jak wygłodniałe dzikie zwierzę, którym na dobrą sprawę jest. Zwierzęciem głodnym pragnącym rozlewu krwi i łamania kości. Kiedy rozprawił się ze mną zdemolował wszystko co stało na jego drodze. Meble, naczynia, obrazy. Wykrzykiwał rzeczy, których nawet nie mogłam momentalnie zrozumieć. Był to po prostu maniakalny bełkot. Musiałam żałośnie leżeć na podłodze i się nie ruszać, by nie zwrócić na siebie jego uwagi i nie narazić się na kolejne obrażenia. Niczym trup, którym i tak czułam się już od długiego czasu, leżałam w niewielkiej kałuży własnej krwi, do momentu w którym nie wyszedł, trzaskając drzwiami. Doszłam do siebie dopiero po kilku minutach. Nie myślałam dosłownie o niczym podnosząc się z podłogi, nogi same niosły mnie do łazienki. Obmyłam twarz zimną wodą, nie byłam w stanie spojrzeć w lustro. Następnie skierowałam się do sypialni gdzie zmieniłam ubrania, pierwsze które wpadły w moje ręce, liczyło się to, że były czyste. Nie zakrwawione, nie skażone jego wstrętnym dotykiem.
W takim stanie opuściłam mieszkanie. W kompletnej pustce emocjonalnej i bezsilności. Dopiero po kilku minutach marszu w dobrze znanym mi kierunku jakiekolwiek emocje, które jeszcze we mnie zostały dały o sobie znać. Był to smutek i bezsilność; od dawna już tylko one są moimi stałymi towarzyszami. Nic nie wypełnia pustki w miejscu gdzie powinna być moja dusza tak dobrze jak one. To w jaki sposób jestem poniewierana przez własnego brata rekompensuje mi to, jak łatwo potrafię owinąć sobie wokół palca mężczyzn. Żonatych, w nieformalnych związkach, w żałobie. Mogłabym wymieniać godzinami; żaden nie umie mi się oprzeć. Jednak jak długo jestem w stanie sobie wmawiać, że to mi wynagradza wszystkie siniaki, złamane kości i miesiące spędzone w ukryciu ze względu na mój wygląd? Ile pieniędzy tak naprawdę potrzebuję, drogich ubrań, biżuterii, egzotycznych wakacji by szczerze się uśmiechnąć? By poczuć coś innego niż przytłaczająca samotność pośród można ludzi, którzy uważają, że mnie znają.
~~~
- Jeśli byłbyś moim ojcem, miałbyś mnie kompletnie w dupie. - zaśmiałam się cicho, decydując, że najlepszym wyjściem będzie spoglądanie w sufit, niżeli na chłopaka leżącego obok mnie. - Dlaczego Ty to w ogóle robisz?
- Lepszym pytaniem jest dlaczego TY to robisz.
- Spotkaliśmy się raz. Już wtedy dziwne było to, że jakkolwiek się mną zainteresowałeś. Uznałam, że może po prostu miałam szczęście tamtego wieczoru.. ale znowu się pojawiłeś; mogłeś mnie po prostu zostawić na tej pierdolonej ulicy.
- I co próbujesz wynieść z tej niesamowitej dedukcji? Że nie jestem kompletnym chujem, jak to bywa na tym świecie? - prychnął podnosząc się do pozycji siedzącej. - I spójrz na mnie do cholery, chyba słyszysz, że coś do Ciebie mówię?
- Dlaczego Ty mnie kurwa ze sobą wziąłeś? - zwróciłam głowę w jego stronę i momentalnie zbliżyłam swoją twarz do jego. - Może to miał być ten dzień? Dzień w którym świat zdecydował o tym, że mogę nareszcie odpocząć. Może jakiś przypadkowy przechodzień zadźgałby mnie nożem? Albo wpadłabym pod jakiś samochód?
- Przestań pierdolić głupoty do jasnej cholery. Co Ci się stało, odpowiedz mi kurwa na to jedno proste pytanie. - mogłam jasno wyczytać z wyrazu jego twarzy, że jest zdenerwowany. Ale dlaczego? Dlaczego go to tak cholernie obchodziło? Co chciał z tego wszystkiego wynieść?
- Życie. To właśnie to mi się stało. Sam fakt, że matka mnie urodziła, tylko po to by po osiemnastu latach wyrzec się mnie razem z ojcem. Stało się to, że muszę prowadzać się z obleśnymi facetami tylko po to by mieć z czego żyć. Do niczego innego się nie nadaję; moją jedyną cechą jest mój wygląd. To, że dla wielu jestem atrakcyjna, poza tym nie ma we mnie niczego. Jestem pusta. I bezużyteczna. Myślisz, że ktoś z jakimkolwiek planem na życie, powołaniem czy chęcią by spokojnie żyć by tak wyglądał? Nie. Nie wyglądałby. Ja po prostu nie mam już na nic siły.
- Kto. Ci. To. Kurwa. Zrobił. - słowa które spłynęły z jego ust wręcz ociekały jadem.
- Brat. Mój własny brat. - w końcu wyrzuciłam z siebie to odrażające wyznanie uśmiechając się lekko, w teorii miało to sprawić, że poczuję się jakkolwiek lepiej. Niestety tak nie było. - Jesteś zadowolony?
- Dlaczego.. dlaczego Ty na to pozwalasz? - jego oczy jakby złagodniały, nadal można było jednak zobaczyć to, że cała ta sytuacja go rozzłościła.
- Nie mam innego wyboru. Bo co innego mi pozostaje? Na tym świecie nie ma dla mnie innego miejsca, nie jestem w stanie nic innego robić. Nie mam nawet tyle odwagi, by ukrócić swój własny żywot. Za każdym razem liczę tylko na to, że w końcu zamknę oczy i pochłonie mnie ciemność.
< Hide? >
903 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz