Skrzyżowałam ręce na piersi i z przymrużonymi oczami spoglądałam na zbliżającego się ponownie w moją stronę mężczyznę.
- Wolę się napić tutaj już, niż wracać do mieszkania. - westchnęłam cicho.
Byłam trochę zmieszana, nie spodziewałam się takiego rozwinięcia tej sytuacji. Wrócenie do mieszkania pewnie było by opcją bezpieczniejszą dla mojej psychiki i samopoczucia, jednak czy naprawdę zmarnowałam tyle czasu tylko po to by zostać odesłaną z kwitkiem? Nie, sytuacja może rozwinąć się w nieoczywisty sposób, w końcu Zeno nie był dla mnie jak otwarta książka: ciągle zaskakiwał mnie czymś nowym w swoim zachowaniu i nie mogłam nigdy przewidzieć do końca jego reakcji.
Uważnie obserwowałam każdy jego ruch. Ustał obok mnie kładąc kieliszki na biurku, po czym zajął się otwieraniem wina - podszedł do swojej strony biurka wyciągając trybuszon, który szybko wbił w korek i sprawnie wyciągnął go z butelki. Odwrócony do mnie plecami, mężczyzna rozlewał czerwony trunek do dwóch naczyń. Czekałam tylko, aż się odwróci by odebrać z jego rąk wino, które mi podał. W milczeniu zbliżyłam lampkę do ust zatapiając swoje usta w procentowym płynie.
- Co tak milczysz? - rzucił zdawkowo opierając się o biurko i również upijając łyk swojej porcji.
- Po prostu nie wiem szczerze co powiedzieć. Sama nie chciałam sobie jechać.. ale teraz? Jest mi głupio i źle z tym co się stało.
- Elodie. - Zeno przewrócił oczami, a po jego minie widziałam już lekkie zdenerwowanie. - Daj spokój. Powiedziałem co chciałem i nie zamierzam kontynuować tego tematu. Jeśli ty nie zamierzasz go zmienić, to naprawdę nie ma sensu byś tu siedziała.
- Przepraszam. - zmieszałam się i spuściłam wzrok na drewniane deski podłogi. - Już nie będę...
Może i miła rację: nie potrzebnie wracałam do tego tematu, jednakże nie umiałam tak łatwo zapomnieć i odpuścić czując, że zawaliłam zupełnie sytuację. Po prostu gryzące mnie poczucie winy było jednym z najgorszych uczuć jakie przeżyłam, dałam się ponieść złości i emocjom jak dziecko. Zupełnie jak dziecko.
- Więc... skoro zmiana tematu: nad czym teraz pracujesz? - postanowiłam zagadać patrząc na piętrzący się za nim stos papierów, teczek i dokumentów.
- Kolejny "ciężki" przypadek do wybronienia. - westchnął skrzywiony.
Więc praca to też nie najlepszy temat do rozmów? Jednak i tak wydawał się lekko chętniejszy do kontynuowania tego niż rozpamiętywania sytuacji z willi.
- A jakieś łatwe przypadki dostajesz? Nic dziwnego, że jesteś zawalony pracą, skoro słyszy się o tobie dużo dobrego jako o prawniku. - posłałam mu delikatny uśmiech. - I kto by pomyślał jakie mroczne sekrety skrywa jeden z topowych prawników.
- Cóż, lepiej, żeby nikt się nie dowiedział. - uśmiechnął się lekko, na co szczerze mówiąc odetchnęłam z lekką ulgą.
- Dbasz o swoje wszystkie biznesy, więc tak łatwo nie wpadniesz. To jest pewne. - spojrzałam prosto w jego oczy. - A o ten jeden biznes wszyscy dbamy szczególnie. W końcu sporo mu zawdzięczamy. Przynajmniej ja tak mogę powiedzieć.
- Każdy kieruje swoimi ścieżkami tak jak chce. - Zeno wzruszył ramionami upijając kolejny łyk wina.
- Tak, ale czasami potrzeba do tego trochę szczęścia, bo wiesz. Gdyby Justin nie znał Hiddena nie byłoby nas tutaj... albo w ogóle by nas nie było. Mimo, że to życie nie jest do końca wymarzone to jest to obecnie najlepsza jego forma.
- To jakie byłoby to wymarzone?
- Wiesz. Takie w którym nie trzeba walczyć o każdy grosz i ryzykować za niego życiem czasami. To utopijne i idealistyczne, to byłoby takim wymarzonym. Choć i tak mogę mówić o szczęściu, w Pangei jest dużo wspaniałych osób, które są dla mnie i Justina już niczym część rodziny, rozumiesz to chyba jako "ojciec" tego wszystkiego?
Zeno kiwnął lekko głową i właściwie tyle było z tej milszej pogawędki, oboje nie paliliśmy się do rozpoczęcia nowego tematu cicho popijając swoje porcje wina. Milczenie powoli stawało się uciążliwe, gdy nagle z dziwnego zamyślenia wybudził mnie wydobywający się z mojej torebki dźwięk przychodzącego smsa. Był późny wieczór i jeśli to znów Justin pytający się po raz kolejny czy parówki gotuje się w tej folii czy bez niej to już stracę zupełnie wiarę, że w jego mózgu zachowały się jakiekolwiek żywe szare komórki. Jednak to nie był SMS od mojego kochanego braciszka. Tylko od Maxwella. Odblokowałam szybko telefon zastanawiając się o co może mu chodzić i kliknęłam w powiadomienie, które automatycznie przeniosło mnie do otrzymanej wiadomości. Przeczytałam chyba z dwa razy jej treść marszcząc brwi. „Zawiozłem ich dziś na most nie wiem po jaką cholerę, ale zapytaj się Justina co się tam stało bo była to dość dziwna prośba”. Jakich kurwa ich? I po co Justin specjalnie jechał nad rzekę. W tej chwili zasnęłam w bezruchu próbując złapać oddech. Nikt o tym nie wie, sama już prawie zapomniałam. To było 3 lata temu, za raz po tym gdy nasza matka nas opuściła, nie radziliśmy sobie przez pierwsze dni - dwójka zagubionych dzieciaków, zostawionych na pastwę losu bez środków do życia. Wtedy jeszcze tylko dorabiałam jako sprzątaczka próbując godzić prace z szkołą, więc nie mieliśmy pieniędzy prawie wcale. To był najgorszy czas w naszym życiu, a 14-letni Justin nie był w stanie sobie poradzić z całą sytuacją. Jednak opuściła nas osoba której staraliśmy się ufać i od której byliśmy w pewien sposób zależni. Jakkolwiek złą osobą by nie była nadal była wtedy dla nas mamą. Ja też nie byłam wtedy najlepsza. Jako starsza siostra powinnam otoczyć Justina wtedy większą troską, a zamiar tego na wszystko reagowałam krzykiem i pretensją. Potrafiłam nakrzyczeć na niego za to, że wziął sobie coś z szafki do przekąszenia bez pytania! Fakt nie przelewało nam się, ja miałam tylko 16 lat, ale to nie jest wystarczające wytłumaczenie dla awantur. Oboje byliśmy zgubieni i nie wiedzieliśmy jak zachować się w całej sytuacji! Wtedy też Justin miał zamiar popełnić samobójstwo. Gdy nie wrócił po zajęciach do domu zaczęłam się martwić, nie odbierał telefonu i jego znajomi też nic nie wiedzieli - oprócz jednego, on powiedział mi, że Justin wspomniał coś o Westminster Bridge po zajęciach. Nie czekając długo zerwałam się i po jakimś czasie znalazłam się na moście. Środowy wieczór, tłum ludzi przeciskający się przez most i nikt nie zwrócił uwagi na opartego o barierki dzieciaka z zwieszoną głową. Przeskoczenie murku zajęłoby mu kilka sekund. Podbiegłam do niego łapiąc go za ramiona, a on w szoku spojrzał na mnie załzawionymi oczami. Przylgnęłam do niego nie pozwalając mu się ruszyć, choć tak na prawdę gdyby chciał mógłby mnie odepchnąć - w końcu już wtedy górował nade mną wzrostem i siłą. On jednak odwzajemnił mój uścisk szepcząc przez łzy słowa przeprosin. Oboje wiedzieliśmy jak blisko tragedii się znaleźliśmy. Nie potrzeba było słów potwierdzeń bo wszystko znalazłam w jego oczach. Cały strach i ból... wtedy po prostu było to widać w nim. Od tamtego czasu unikaliśmy tego tematu, jednak teraz słysząc gdzie Max zawiózł mojego brata z randomowej prośby poczułam jak moje serce zostaje obciążone ogromnym kamieniem.
Nie zwracając uwagi na mężczyznę, który uważnie mi się przyglądał trzęsącymi się rękoma wybrałam numer Maxa i nie czekając na żadne słowo z jego strony wydarłam się do telefonu.
- Wracaj tam! Jedź tam gdzie go zawiozłeś!
- Elodie. To było.. jakiś czas temu. Co się stało? - zarówno głos Maxa okazywał zdziwienie, jak i spojrzenie stojącego obok mnie Zeno.
- Jak to zawiozłeś go na most? Wracaj po niego! - głos wyraźnie mi się załamał spowodowany paniką jaką teraz w sobie czułam.
- Był z Hiddenem, o co ci kurwa chodzi? Nie ma go u was w mieszkaniu? - zadał pytanie, lecz nie uzyskał odpowiedzi, gdyż rozłączyłam się.
Dlaczego do niego zadzwoniłam w pierwszej kolejności? Nie wiem. Może dlatego, że widział go jako jeden z ostatnich z którymi ja miałam kontakt. Postanowiłam zadzwoń do Justina, może Max miał rację, a ja spanikowałam bez powodu. W między czasie wybierając numer brata i oczekując na odebranie rzuciłam do Zeno, czy mógłby poprosić kogoś o odwiezienie mnie do mieszkania. Nie próbował nawet dopytywać się co się stało, zaakceptował to kiwając głową i chwytając za swój telefon.
Te kilka sekund oczekiwania na połączenie dłużyły się w nieskończoność. Gdy tylko usłyszałam jego głos w telefonie w pierwszej chwili miałam ochotę na niego nakrzyczeć, później się rozpłakać. Jednak po chwili wzięłam głęboki wdech i starając się opanować emocje zapytałam się go o co chodzi. Nie było potrzeby prowokować jakieś kłótnie i niepotrzebnie na niego krzyczeć. Odetchnęłam z ulgą i naprawdę cieszyłam się, że nic, przynajmniej powierzchownie, z nim się nie stało. Musiałam za to zorganizować mu dojazd do domu i sama wrócić. Na szczęście Zeno nie dopytywał, pozwolił mi wyjść i może nawet odetchnął z ulgą przez to? Rozpłakałam się dopiero w samochodzie gdy ruszyliśmy. Wszystkie emocje ze mnie schodziły i myślałam już nad kazaniem dla mojego brata - tak intensywnie, że nawet nie obejrzałam się, a już siedziałam na kanapie w naszym mieszkaniu. Gdy tylko zobaczyłam Justina wchodzącego do mieszkania poderwałam się z miejsca i chęć krzyczenia na niego mi przeszła. Radość, że jest w jednym kawałku była większa, jednak coś w jego zachowaniu mi nie pasowało. Był.... naćpany? Super moralizatorka o moście przeskoczy na moralizatorkę narkotykową, jakby pierwszy raz. Jednak gdy tylko zaczął ze mną rozmawiać i położył głowę na moich kolanach, wiedziałam, że jego zdrowie psychiczne ucierpiało. Nie spodziewałam się usłyszeć tego wszystkiego z jego ust tym bardziej, że dotyczyło to... Hiddena. Właśnie dowiedziałam się, że mój brat przeżywał rozterki miłosne spowodowane jego przyjacielem.
- Kumasz? Przeszłość. Koniec. Over! - zawodził mi braciszek.
Moja ręka wplotłam się w jego włosy głaszcząc go delikatnie po głowie. Z cichym westchnieniem pomyślałam jak szybko z złości przeszłam w zmartwienie problemami Justina, o których nie miałam pojęcia.
- Może to marne pocieszenie, ale.. Hide nie jest jedyny na tym świecie. Może jeszcze będzie inaczej i się pogodzicie, ale braciszku. Płakanie z jego powodu nie jest dobre...
- Ja nie płaczę! - oburzył się. - Ale nie wiem czy chcę mieć z nim kontakt. Jest przeszłością! Rozumiesz? Czy nie? No siora!
- To przeszłość ale go lubisz?
- Nie wiem! Cholera jasna gdyby nie Lan i gdyby nie... Wkurwia mnie on! - warknął wściekły po czym od razu jakby złagodniał i przymknął oczy zaczynając mruczeć pod nosem czy kumam. Zdecydowanie to świństwo, które wziął rzuciło mu się na mózg, gdyż z każdą sekundą coraz mniej go rozumiałam. Wydostając się spod jego głowy wstałam i spojrzałam na niego jak bezwładnie leżał na tej kanapie.
- Chodź tu. - pociągnęłam go, a on chwiejąc się stanął na nogach i pozwolił się zaciągnąć do mojej sypialni. - Prześpij się tutaj: nic innego ci już nie pomoże. Porozmawiamy jutro.
- Aleeee - próbował zaoponować.
- Cicho. Masz grzecznie spać i koniec. - westchnęłam zabierając koc i poduszkę. Zgasiłam światło w pomieszczeniu i zostawiając otwarte drzwi udałam się na kanapę w salonie, gdzie przygotowałam sobie miejsce do spania. Jutro z nim pogadam na poważnie, teraz odpoczynek to coś czego obojgu nam potrzeba.
<Justin?>
1736 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz