Dziewczyna wcale nie ułatwiała sytuacji, a jej panika nasilała we mnie uczucie niepokoju kiedy normalnie w takiej sytuacji starałbym się szukać punktu odniesienia i najszybszej drogi ucieczki. Przecież to nie pierwszy i na pewno nie ostatni raz. Wiele razy byłem w bardziej kryzysowej sytuacji i udawało mi się z niej wyjść. Teraz jednak bardziej niż o swoje życie martwiłem się o nią, o moich rodziców, Pangeę i rodzeństwo, którego nie widziałem na horyzoncie. Ku naszemu zdziwieniu w pewnym momencie strzały całkowicie ustały. Nie wiadomo z jakiego powodu po prostu... odjechali?
Dopiero teraz rozejrzałem się dookoła widząc ogromną ilość trupów, rannych, szkła i pozostałości po przedmiotach - innymi słowy był totalny syf. Blair przylgnęła do moich pleców nie chcąc na to patrzeć, jak widać w sytuacji takiego niebezpieczeństwa nawet ona była w stanie schować się za osobą, której w całym tym gronie ufała chyba najmniej. Zerknąłem na dziewczynę przez ramię, była roztrzęsiona i prawdopodobnie nie była już w stanie nawet trzeźwo myśleć.
- Blair... słuchasz mnie? - mruknąłem starając się nie mówić zbyt głośno. Nie wiedziałem czy ktokolwiek kto mógłby nam zrobić krzywdę jeszcze się tu kręci, dlatego musiałem zachować wszelkie środki ostrożności. Jeżeli chodzi o jej odpowiedź....nie dostałem jej. Dziewczyna na znak tego, że nadal jest trzeźwa umysłowo jedynie zacisnęła rączkę na mojej marynarce. - Za nami jest korytarz, ściągnij szpilki i idąc przy ścianie wejdź w trzecie drzwi od lewej.
- Rob co mówię. - nie dając jej nawet dokończyć powiedziałem nieco ostrzej. Dziewczyna wahała się jeszcze chwile, ale w końcu zrobiła dokładnie to co rozkazałem. Niestety teraz nie będę grał dobrego Pana policjanta, albo zrobi to co mówię, albo zginie. - To moje biuro, schowaj się tam dokładnie pod biurkiem i nie wychodź aż po ciebie nie przyjdę, zrozumiałaś? Idę zobaczyć ilu mamy rannych i co się właściwie stało. - wychyliłem się zza filaru zostawiając ją w tyle by mogła spokojnie przejść do biura. W głównym holu nie było okien dlatego raczej nikt nie miał prawa jej zauważyć. Widok był nie bardziej obrzydliwy niż na typowych mafijnych masakrach. Uspokajało mnie to, że na szczęście dużo więcej było rannych niż martwy, a na podłodze nigdzie nie widziałem swoich bliskich.
Wyglądało na to, że napastnicy zwyczajnie opuścili to miejsce - pytanie tylko na czym im zależało i czy osiągnęli cel? Byłem w stanie się tego dowiedzieć jedynie dzięki reszcie mafii, której obecnie nie było na horyzoncie. W tym samym momencie kiedy chowałem broń za marynarkę do sali wpadła uzbrojona policja celując bronią najpierw każdą napotkaną osobę szukając tym samym potencjalnego zagrożenia. Oczywiście we mnie też nie omieszkali wymierzyć na co ja jedynie podniosłem delikatnie ręce do góry i z wymownym wyrazem twarzy głośno westchnąłem.
- Zajmijcie się tym czym powinniście, a nie.... - zacząłem, jednak skutecznie przerwał mi jakiś znajomy głos zachodzący owego policjanta od strony pleców.
-On jest niewinny. Był ofiarą tej masakry, nie napastnikiem. - mężczyzna ułożył mu dłoń na ramieniu, a następnie spojrzał na mnie. Bardzo szybko dotarło do mnie, że to był partner Lukrecji, który jak widać doskonale znał się z policjantami, który wpadli tutaj kilka minut za późno. Jego kolega bardzo szybko opuścił dłoń i zaczął zbierać rannych z podłogi oraz szukać tych, którym niestety nie udało się ujść z życiem.
- Harvey, zgadza się? - zapytałem od razu, gdy tylko tamten koleżka zniknął mi z oczu. W tym samym momencie mężczyzna kiwnął głową i podał mi rękę w geście powitania. Co prawda widzieliśmy się wcześniej, ale tylko przelotem, nie mieliśmy nawet czasu się poznać. - Była z tobą Lukrecja?
- Tak, jest cała i zdrowa na zewnątrz. Jako pierwsi opuściliśmy salę. Od razu powiadomiłem służby, dodatkowo wygląda na to, że przyjechało kilka wozów ochrony z twojej rodziny. Zdecydowana większość honorowych gości jest bezpieczna na zewnątrz, wszyscy w większym lub mniejszym stopniu przytłoczeni sytuacją i niemal niezdolni do rozmowy. - zdał raport niczym prawdziwy policjant. Właściwie już na początku tak wyglądał, a teraz tylko utwierdził mnie w przekonaniach.
-Dziękuję, że zająłeś się Luką. Jeśli możesz zabierz ją do domu, ja muszę odszukać rodziców i brata... - nic więcej nie mówił, po prostu kiwnął głową i czym prędzej poszedł do mojej siostry. Patrzyłem jeszcze chwile jak odchodzi i zdałem sobie sprawę, że moja siostra wybrała mężczyznę, który życiowo jest dużo bardziej ogarnięty niż ja i prawdopodobnie dzięki temu nic jej się dzisiaj nie stało. Jak duże istniało prawdopodobieństwo, że on wie cokolwiek na temat tego kim jesteśmy? Jak bardzo przydałby się policjant w naszych szeregach.
----
Ewakuacja rannych, przewiezienie ich wszystkich do szpitala i pozbieranie trupów trwało jeszcze trochę. W międzyczasie dostałem też telefon od Maxa o jego wypadku i tym, że jakiś gang wprowadził swoje rządy w Londynie przez co to wszystko posypało się w jednej sekundzie. Nie mógł nawet do nas dojechać przez to wszystko, a ja czułem jak sytuacja wymyka mi się spod kontroli.
Większość Pangei zleciłem odwieźć do mojej leśnej willi natomiast sam pomaszerowałem do biura po schowaną tam Blair. Nie ruszała się stamtąd chociażby na krok tak jak ją prosiłem. Trzeba przyznać, że chociaż jedno jej wychodzi - słuchanie rozkazów. Wszedłem do biura i powolnym krokiem podszedłem do biurka z pod którego wyszła blondynka. Cała się trzęsła, oczy miała zapłakane, a jej kreacja nadawała się już tylko do wyrzucenia. Musiała być przerażona tym wszystkim co widziała.
- Zabiorę Cię do siebie, twój ojc...
-Chyba śnisz! - wyperswadowała niemal przewracając się na mnie z nadmiaru emocji. W tym czasie kiedy niezdarnie się zamachnęła chwyciłem jej nadgarstek i mimowolnie zbliżyłem się do niej sprawiając, że nasze spojrzenia w końcu się spotkały.
- Jeśli ktokolwiek Cię ze mną dzisiaj zobaczył, a jestem niemal pewien, że tak było to będziesz ich następnym celem więc wybieraj..... albo zaczniesz mnie słuchać i przestaniesz być taka krnąbrna, albo zginiesz. - mówiąc to wszystko śmiertelnie poważnie widziałem w jej oczach rosnący strach, ale jednocześnie ogromną wolę walki. Próbowała mi się wyszarpać, jednak nadaremno. Ostatecznie upadła na dywan nie mogąc już dłużej stać na rozchwianych nogach. Kompletnie nic nie mówiąc wziąłem ją na ręce niczym małą dziewczynkę i powoli zaniosłem do swojego samochodu.
----
Nawet dla mnie wrażeń było aż zanadto. Rodzice ogarniali sprawy związane z zamachem, jednak oboje zachowywali trzeźwość umysłu przez co ja mogłem zająć się Pangeą. Wiem, że nikt nie został ranny, ale do tej pory nie mogliśmy namierzyć Justina, Hiddena, Florenci i Rhysa. Nie wiem gdzie się podziewali, jednak lepiej byłoby dla nich, gdyby nie byli w to w żaden sposób zamieszani. Istniała również druga opcja, której nie chciałem do siebie dopuścić - ktoś z nich został porwany. Tylko... po co? Pojawiało się za dużo pytań bez odpowiedzi, a ja powoli coraz bardziej się irytowałem.
W końcu znaleźliśmy się u mnie pod apartamentowcem. Blair praktycznie przez całą drogę nie odzywała się, dlatego i tym razem wyprowadziłem ją za rękę i prowadziłem tak na samą górę aż do samego mieszkania. Dopiero tam ją puściłem i zamykając za nami drzwi odłożyłem klucze na komodzie obok.
Westchnąłem głośno przeczesując nerwowo włosy dłonią. Oparłem się o drzwi z lekkim stuknięciem i zsunąłem się po nich na sam dół aż moje pośladki nie zetknęły się z zimną, marmurową podłogą. To był też moment kiedy dziewczyna odwróciła się i z lekkim zdziwieniem spojrzała na moją zmęczoną twarz. - Umiesz strzelać? - mruknąłem odchylając głowę do tyłu i opierając ją jednocześnie o drzwi. Przymknąłem lekko powieki nie spuszczając z niej wzroku i starając się jak najbardziej zachować trzeźwość umysłu.
< Blair? >
1200 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz