- Max - wyszeptałam sennie, szturchając go delikatnie w ramię.
Mruknął coś pod nosem, zaciskając mocniej powieki, na co się uśmiechnęłam. Miałam ochotę się do niego przytulić, ale wiedziałam że nie powinnam. To wszystko, co się między nami wydarzyło, nie powinno mieć miejsca.
- Max - powtórzyłam, tym razem nieco głośniej i bardziej stanowczo.
- Hm?
- Muszę wstać - powiedziałam.
- To wstań? - mruknął, marszcząc brwi przez sen.
- Nie mogę - westchnęłam. - Obejmujesz mnie.
Otworzył oczy na moje słowa, a jego wzrok padł na moją twarz. Minęły trzy długie sekundy, nim zrozumiał co się działo i zabrał rękę z mojego ciała. Posłałam mu mały uśmiech.
- Możesz spać dalej - powiedziałam, siadając na łóżku.
- A ty?
Zamknął z powrotem oczy, choć pewnie starał się nie zasnąć skoro zainteresowało go co mam zamiar zrobić.
- Ja… - odchrząknęłam, nie wiedząc co powinnam mu powiedzieć. - Zrobię nam śniadanie i będę wracać do siebie.
- Co? Czemu? - przewrócił się na plecy i podrapał po głowie, ziewając.
- Jest czwartek. Idę do pracy - wyjaśniłam. - Muszę się wykąpać, pomalować i przebrać. Chyba nie masz u siebie eyelinera, prawda? - zażartowałam.
- Nie tym razem - westchnął teatralnie, otwierając oczy tym razem na dobre. Wydawał się być rozbudzony. - W takim razie zrobimy śniadanie razem. Która godzina?
- Piąta.
- Jezus - przetarł twarz dłońmi. Wydawał się być zmęczony i wiedziałam, że to moja wina.
- Przepraszam, że się przeze mnie nie wyspałeś - powiedziałam, krzywiąc się.
Max w tym czasie wstał niechętnie z łóżka i naciągnął na nogi szare dresy. Otworzył szufladę, wyjął coś z niej i rzucił mi to. Po rozwinięciu okazało się, że były to białe, długie skarpetki. Ścisnęłam je w dłoniach, nieco poruszona że pamiętał o tak drobnych sprawach, jak to że nie lubiłam chodzić boso po domu. Westchnęłam ciężko. Właśnie takie momenty jak te najbardziej przypominały o tym, jak bardzo brakowało go w moim życiu. Ale czas pędził do przodu, więc nie mogłam się nad tym rozwodzić. Tym bardziej, że na mojej drodze stanął kolejny, wielki problem, z którym nie wiedziałam co powinnam była zrobić.
- Daj spokój, Rim, przecież wiesz że zawsze ci pomogę, jeśli będziesz tego potrzebowała - zapewnił, ale nie byłam przekonana.
- Nie wiem czy to dobrze, że się spotkaliśmy - powiedziałam i od razu uciekłam wzrokiem w bok, kiedy tylko poczułam na sobie jego czujne spojrzenie.
- Dlaczego?
Wzruszyłam ramionami.
- Może tak miało być.
- Może - mruknęłam, wstając z łóżka i ścieląc po nas łóżko.
Chwilę później znaleźliśmy się w kuchni, a Max zaczął wykładać na blat wszystkie potrzebne składniki, by zrobić omlet z owocami. Ja zajęłam się jego smażeniem, a on dodatkami i przez chwilę po prostu robiliśmy we dwójkę śniadanie, stojąc pośrodku kuchni w całkowitej, komfortowej dla nas ciszy. Chyba i ja, i on pogrążeni byliśmy we własnych myślach. Nie wiedziałam tylko czyje były bardziej natrętne i problematyczne, bo twarz Maxa nie wyglądała na beztroską. Po kilku minutach wyjęłam talerze z odpowiedniej szafki i zaczęłam nakładać nam porcje śniadania. Czułam się dziwnie - nie było mnie w tym domu dwa lata, a dobrze wiedziałam co i gdzie się znajdowało. Max chyba też zauważył absurdalność tej sytuacji, ale nie powiedział nic. Stanął jedynie przy ekspresie i zaczął napełniać go wodą i kawą. Ja postawiłam talerze na kuchennej wyspie i nie minęła minuta, a przysiadł się do mnie.
- Nie mam trzcinowego cukru - powiedział, stawiając przede mną kawę.
Moje serce zdawało się rozpływać w znajomym cieple.
- Nie ma sprawy - powiedziałam zachrypniętym głosem. - Nauczyłam się nie słodzić - posłałam mu uśmiech, który odwzajemnił. - Smacznego.
- Tobie również.
Znowu zapadła między nami chwilowa cisza przerywana jedynie brzękiem sztućców obijanych o porcelanowe talerze. Raz po raz brałam dużego łyka kawy i zauważyłam, że Max również, choć gdy byliśmy razem raczej jej nie pijał. Musiałam go nieźle wymęczyć, że tym razem się na nią skusił.
- Wiesz - zaczęłam nagle. - Myślałam trochę o tym wszystkim…
- O tym?… - spytał, nie kończąc pytania, a ja przytaknęłam ruchem głowy, dobrze wiedząc o czym mówił. - I do czego doszłaś?
- Że chyba powinnam zgłosić to na policję - powiedziałam na jednym wydechu. - W końcu tak robi się z morderstwami, prawda? To jest centrum Londynu, takie rzeczy nie mogą mieć miejsca, po prostu…
- Masz rację - przerwał mój potok słów, który dopiero się rozkręcał. Nabrałam powietrza do płuc. - Ale to nie jest takie proste… - powiedział uważnie dobierając słowa.
Zmarszczyłam brwi, odkładając widelec. Nagle zupełnie straciłam apetyt, ale Max zajadał się jeszcze naszymi omletami.
- Co masz na myśli?
- Nie masz dowodów, Rim - westchnął. - Naprawdę chciałbym ci pomóc, ale wiem że policja nic z tym nie zrobi. Jestem pewien, że sprzątnęli miejsce… zabójstwa. Kto by zostawił zwłoki w centrum miasta?
- Tak, ale… Na pewno jest coś, co mogę zrobić.
- Nawet nie widziałaś ich twarzy. Wiesz tylko, że byli wysocy i dobrze zbudowani - pokiwałam głową, opierając podbródek na nadgarstku. - Policja spisze twoje zeznania, owszem, ale to tyle. Nie będą nikogo szukać, ani dociekać jeśli sprawdzą miejsce, które im podasz i nic nie znajdą. Nie chcę, żebyś wpakowała się w kłopoty - wyznał.
- Ale jakie? Przecież to nie ja kogoś zabiłam - prychnęłam.
- Ale nie wiesz kim byli ci ludzie w zaułku. Może dowiedzą się, że ktoś złożył zeznania z tej nocy i będą chcieli się ciebie pozbyć? - popatrzyłam na niego przerażonym wzrokiem. Nie myślałam o tym w ten sposób, a raczej w ten, że przyłożę się do złapania niebezpiecznych morderców. - Czasami lepiej się nie wychylać, Rim.
- Ale to bez sensu! - zawołałam w emocjach. - Jak można być świadkiem czegoś takiego i nic z tym nie zrobić? Przecież… Gdyby każdy miał taki ton myślenia, to ludzie zabijaliby się na ulicach i nikt nic by z tego sobie nie robił!
- Ja wiem, że to ciężkie - przejechał dłonią po swoich ciemnych włosach w nerwowym geście.
- Jak możesz wiedzieć? - zmrużyłam oczy, czując złość skierowaną na nic konkretnego.
Dlaczego ja? I tak miałam wystarczająco pod górkę w Londynie, żeby jeszcze dokładać mi problemów. I to tak wielkiej wagi.
- Domyślam się - mruknął.
- No nieważne - urwałam temat, nie chcąc więcej o tym rozmawiać.
W pierwszej kolejności musiałam wszystko poukładać w swojej głowie i dopiero potem mogłam rozważać z kimś jakieś opcje i wyjścia z tej sytuacji. Max chyba nie był zadowolony z tego, jak skończyła się ta rozmowa, ale dał za wygraną i dokończył w ciszy swoje śniadanie, kiedy ja wstawiałam naczynia do zmywarki.
Chwilę później zbieraliśmy się do wyjścia - doszliśmy do wniosku, że Max odwiezie mnie do mieszkania, jako że i tak zmierzał w tym samym kierunku. Po co, nie pytałam, nauczona doświadczeniem, a on chyba był z tego powodu usatysfakcjonowany. Cały max.
- Mieszkam przy Westminster - powiedziałam, kiedy siedziałam już na miejscu pasażera, a chłopak włączał się do londyńskiego ruchu drogowego.
- Przeprowadziłaś się - zauważył, na co skinęłam głową.
- Mieszkam na najwyższym piętrze apartamentowca i widzę z okna Big Ben. Trochę przeszkadza mi w spaniu, bo jest za jasny.
Mówiąc to, ułożyłam usta w podkówkę, a on prychnął pod nosem cichym śmiechem.
- Sporo się zmieniło - westchnęłam, przenosząc wzrok na widok za przyciemnianą szybą sportowego samochodu Maxa.
- Sporo, ale ty jesteś wciąż taka sama.
Spojrzałam na niego kątem oka.
- Tego nie wiesz.
- Wiem. Dalej uciekasz wzrokiem, jak nie chcesz o czymś rozmawiać, pewnie zamarzasz z zimna każdego ranka, biegasz o piątej rano i nawet nie potrzebujesz budzika. Po dzisiejszej nocy wiem, że dalej kopiesz przez sen, podduszasz i przytulasz.
Przewróciłam oczami z błąkającym się na moich ustach uśmiechem.
- Już nie mów, że było ci ze mną tak źle.
- Nie było, nie było - powiedział, również się uśmiechając.
- Ty też się nie zmieniłeś.
- Nie?
- Nie. Dalej nic mi nie mówisz.
Atmosfera między nami momentalnie zgęstniała, ale nie miałam tego na celu. Wiedziałam, że wypominanie przeszłości jest mało dojrzałe, więc żeby go udobruchać, szturchnęłam go pięścią w ramię.
- Żartowałam.
W odpowiedzi posłał mi tylko krótkie spojrzenie.
Na miejscu byliśmy chwilę przed szóstą. Dobrze, że kancelaria była blisko mojego domu, bo inaczej nie zdążyłabym na czas do pracy. Musiałam się jeszcze ogarnąć po ciężkiej nocy i jeszcze cięższym wieczorze, a sprawy nie ułatwiał fakt, że miałam kaca. Niezbyt mocnego, ale takiego, który z pewnością będzie utrudniał mi pracę. Poprawiłam się na miejscu pasażera, odpinając pasy i zabrałam torebkę z kolan. W takich momentach zawsze całowaliśmy się na pożegnanie, ale to było dwa lata temu. Nie wiedziałam, czy Max pomyślał o tym samym. Pewnie nie.
- To ja idę - powiedziałam, chcąc rozładować atmosferę. - Dziękuję za podwózkę. Zaprosiłabym cię, gdybym miała więcej czasu, ale jeszcze chwila, a mój szef obedrze mnie ze skóry.
Uśmiechnął się.
- Miałem zamiar poczekać i podwieźć cię do pracy.
- Och, nie, nie ma takiej potrzeby - mój wzrok złagodniał na jego słowa. - Kancelaria jest naprawdę blisko, to tylko kilometr albo dwa. Wiem, że ostatnim razem jak tamtędy szłam to kogoś zamordowali, ale przecież nie mordują codziennie, prawda? - zażartowałam i chyba minimalnie go rozśmieszyłam, bo zacisnął usta w wąską linię, próbując zachować powagę.
- Rimma.. - powiedział z politowaniem, na co machnęłam ręką.
- Do zobaczenia - odchrząknęłam.
I opuściłam jego samochód. Zanim odeszłam mój wzrok zatrzymał się na Maxie trochę dłużej, niż bym tego chciała. Na odchodne pomachałam do niego i obserwowałam, jak uniósł dłoń z uśmiechem, żegnając się ze mną. Nie wiedziałam czy i kiedy odjechał, bo nie odwróciłam się więcej w jego stronę.
Moje serce biło w nieregularnym tempie na samą myśl o nim, więc kategorycznie sobie tego zakazałam. Zebrałam się do pracy. Ubrałam czarną sukienkę na ramiączkach, sięgającą mi połowy łydki. Na ramiona narzuciłam oversize’ową marynarkę, a na stopy wsunęłam czarne sandały na obcasie. Pomalowałam jedynie rzęsy, włosy spięłam w kucyka i wyszłam do pracy, stając się nie myśleć o tym, co stało się wczoraj. Skupiałam się na własnym oddechu i tym, że nie powinnam wchodzić z Maxem w absolutnie żadne interakcje. Obiecałam sobie, że więcej się z nim nie skontaktuję.
Praca mijała mi przyjemnie. Kimberly opowiedziała mi o tym, jak spędziła wczorajszy dzień wolny. Była nad jeziorem ze swoim chłopakiem i powiedziała, że zjadła pysznego kebaba. Potem przyniosła mi kawę ze słowami, że wyglądam jak śmierć, a po piętnastej zniknęła na dobre i nie widziałam ją przez resztę dnia. Kiedy wracałam z przerwy z naręczem pism procesowych, które odebrałam z recepcji i musiałam wypełnić, zatrzymała mnie Blair, młoda dziewczyna ucząca się podstaw zawodu. Pomagała sekretarce.
- Rimma? - zawołała, jako że byłyśmy na ty. Odwróciłam się i obdarzyłam ją pytającym spojrzeniem. - Poczta kwiatowa do ciebie przyszła.
Zmarszczyłam brwi.
- Co?
- Poczta kwiatowa - powtórzyła, wyciągając zza lady bukiet róż.
- Ale… - zaczęłam. - Okej, dzięki - zdziwiłam się, ale nie powiedziałam nic więcej. Bo skąd Blair miałaby cokolwiek na ten temat wiedzieć.
Zabrałam kwiaty do gabinetu. Patrzyłam przez chwilę na bukiet nieobecnym spojrzeniem, kiedy moją uwagę przykuła ledwie widoczna karteczka złożona na pół. Wzięłam ją i rozłożyłam śliski, dekoracyjny papier. Wiadomość była napisana niedbale, czerwonym atramentem który przypominał plamki krwi. Przełknęłam ciężko ślinę, czując jak robi mi się słabo.
Lepiej trzymaj tę śliczną buźkę na kłódkę. Nie chcielibyśmy, by coś ci się stało, prawda?
Usiadłam ciężko na skórzanym fotelu. Zimny pot spłynął po mojej skroni, a żołądek zwinął się boleśnie ze strachu, kiedy wpatrywałam się w pochyłe, czerwone litery.< Zeno? >
1941 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz