– Pomogę. Jutro to zgłoszę.
Setki różniących się od siebie myśli opętały jego umysł do tego stopnia, że w pewnym momencie już nie wiedział, co miał robić. Obawiał się, że źle postąpi i zaszkodzi nie tylko kobiecie, ale też sobie. Jednakże po tej całej intensywnej rozmowie z Romaise nie potrafił już jej odmówić. Za głęboko wpadł, nie było odwrotu. Zrobi to, co powinien. Pójdzie do tunezyjskiej ambasady, zgłosi sprawę. I pozostawi resztę osobom, które lepiej się znały na takich rzeczach.
Spuścił wzrok na zegarek, który nosił na nadgarstku. Spędził już trochę czasu w mieszkaniu kobiety, więc pojawiło się ryzyko, że ludzie, którzy nią rządzili niespodziewanie się pojawią. W końcu pewnie nigdy nie zwiastowali swojego przybycia w żaden sposób. Wyprostował się, poprawił swoją koszulę. Jeszcze raz zmierzył Romaise wzrokiem.
– Chyba powinienem już iść – oznajmił.
Usłyszawszy jego słowa kobieta posłała mu pytające spojrzenie.
– Nie zrozum mnie źle – mówił dalej Andrew. – Po prostu nie chcę, żeby... oni nagle tu przyszli i mnie zobaczyli. Wtedy nici z planu.
Romaise jakiś czas mu się przyglądała, w końcu jednak odpowiedziała:
– Dobrze... Nie będę cię więcej zatrzymywać.
– To – na moment się zawahał – do zobaczenia. Dobra herbata – dodał trochę niezręcznie.
Odwrócił się i wyszedł z mieszkania.
Wróciwszy do domu usiadł na łóżku, oparł ręce na kolanach. Z dobrą chwilę tak siedział w kompletnym bezruchu, dopóki nie przeczesał ręką włosów, ciężko wzdychając.
Sytuacja, w którą się zmieszał była... cóż, słaba. Obiecał, że pomoże, że zgłosi wszystko do ambasady, więc musiał dotrzymać słowa. Lecz mimo to z ogromną wręcz chęcią by tego nie robił. Ach, gdyby mógł chociaż komuś innemu powierzyć to zadanie albo żeby sam nie szedł. Nie znał jednak nikogo takiego, a też wolałby nie obarczać tym wszystkim kogokolwiek. Czyli ostatecznie na nim ciążyła sprawa.
A może nie będzie tak źle? Może tylko wyolbrzymiał sytuację? Minęły trzy lata odkąd uciekł z więzienia, znaczna większość osób (jeśli nie wszyscy) zdążyła już zapomnieć o niesławnym seryjnym mordercy Laoghaire'm Mulliganie. Ponadto uciekł za wielką wodę – nie był w Stanach tylko Anglii. Nikt tutaj nie znał jego prawdziwej tożsamości. Tak osobiście. Zresztą, nie szedł na komisariat tylko do tunezyjskiej ambasady; z takim środowiskiem nie miał nic wspólnego. Ta, istniały wręcz niespodziewanie spore szanse, że w rzeczywistości wszystko pójdzie dobrze. Wejdzie do budynku, powie, co ma powiedzieć, odpowie na kilka pytań, a z racji, że jest zaledwie cywilem, nie zostanie jakoś mocno w to wciągnięty. Na koniec wyjdzie i możliwe, że nigdy więcej tam nie wróci. Ludzie z ambasady zajmą się problemem, a jak dobrze pójdzie to następnym razem jak zobaczy Romaise to nie będzie... w niewoli.
Tak, wszystko będzie dobrze. Nim się obejrzy, wróci do swojego normalnego życia. Na tyle normalnego, na ile pozwala mu bycie Andrew Rainem.
Już z nieco spokojniejszym umysłem poszedł się umyć, a potem, przebrany w luźniejsze ciuchy, położył się do łóżka.
I oczywiście nie zmrużył nawet oka. Braki we śnie były u niego typowe, ale jednak udawało mu się zasnąć na te cztery czy pięć godzin. Cóż, nie dzisiaj. O porze, kiedy normalnie powinien zmagać się ze swoimi koszmarami tej nocy leżał na łóżku i wpatrywał się w sufit, jak gdyby ta płaska, nudząco biała powierzchnia była najciekawszą rzeczą w całym jego mieszkaniu. No może czasami zerkał na ekran komórki, żeby sprawdzić godzinę.
Tak oto rano podniósł się niewypoczęty, zmarnowany... oraz gdzieś tam zestresowany.
Zapominając kompletnie o śniadaniu wziął prysznic, umył zęby i ubrał na siebie jedne z lepszych ubrań, jakie posiadał. W końcu nie pójdzie w byle czym, jak się pokaże w schludnym wdzianku to nikt go nie weźmie za potencjalnego przestępcę. Biała koszula, marynarka, eleganckie spodnie. Nie, krawat nie. Uznał, że to już by była lekka przesada. Ułożył jakoś włosy; w zasadzie pod tym względem wyglądał niemal tak samo jak zawsze, ponieważ zmartwił się, że jak je zaczesze do tyłu to będzie przypominał siebie sprzed kilku lat. Woda kolońska, głęboki wdech. Chyba był już gotowy.
Zszedł na dół do knajpy, przykleił do drzwi kartkę z wiadomością, że dzisiaj lokal jest nieczynny. Jeśli miał być stuprocentowo szczery to niezbyt podobało mu się, że musiał zamknąć na ten dzień, ponieważ każdy się dla niego liczył. Potrzebował pieniędzy do życia, a że nie miał jakiejś mega super wybitnie wspaniałej roboty, każdy zarobiony funt był dla niego bardzo ważny. Niestety tutaj trzeba było poświęcić ten jeden dzień.
Trochę mu zajęło szukanie na mapach Google tunezyjskiej ambasady w Londynie, ale w końcu ją znalazł i nawet tak bardzo się nie zgubił jak do niej jechał. Godzina i był na miejscu. Wysiadł ze swojego czarnego Golfa, zmierzył wzrokiem niemały budynek. Zwilżył językiem usta.
– Huff, to co, idziemy – rzekł pod nosem do siebie.
Wsiadł do auta, zamknął drzwi. Spojrzał prosto przed siebie, chwilę wpatrywał się w pustkę, aż wreszcie westchnął.
Aż godzinę mu to zajęło. Godzinę siedział tam i załatwiał wszystko. Godzinę. Godzinę! Myślał, że będzie to maksymalnie takie piętnaście minut, dwadzieścia... no ewentualnie, ale ewentualnie trzydzieści. Ale nie sześćdziesiąt (z małym hakiem). Nie aż godzina! W pewnym momencie to on myślał, że nie wyjdzie dzisiaj stamtąd. I jeszcze ci ludzie tak go obserwowali na początku, aż go ciarki przechodziły. Dobrze, że oni po prostu byli ciekawi, skąd on wie o sprawie Romaise i tak dalej, a nie kim on był. Ale nadal miał nadzieję, że już więcej nie będzie musiał tam pójść.
Uprzejma pani powiedziała mu na pożegnanie, że się tym zajmą. Sam Andrew w duchu liczył na to, że nie zajmą się tym tak szybko, jak to przeciętnie robią w urzędach.
Przydałoby się poinformować o tym Romaise. Ta, tylko szkoda, że nie miał jej numeru. W ogóle mogła mieć swoją własną komórkę? Chyba nie. Czyli nie mógł za bardzo jej o wszystkim powiedzieć, dopóki jej nie spotka gdzieś. Powinien znowu do niej pójść? Obawiał się, że za bardzo będzie ryzykował.
Po dłuższym namyśle doszedł do wniosku, że najlepszym rozwiązaniem będzie odczekać kilka dni. Przy dobrych wiatrach Romaise przyjdzie do sklepu wujka Johna lub może nawet odwiedzi Andy'ego w restauracji (w końcu dał jej ulotkę).
Miał nadzieję, że wszystko z nią będzie dobrze.
Romaise?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz