- Nazwijmy to dniem dobroci dla zwierząt. - zaśmiałem się cicho. - Nie mam zamiaru wypytywać cię co się stało, nie moja sprawa. Co nie zmienia faktu, że postanowiłem zapytać czy wszystko okej. Miałbym wyrzuty sumienia gdybym przeszedł obojętnie.
Wzruszyłem ramionami lekko, po czym ściągnąłem swoją bluzę i zawiesiłem ją na oparciu krzesła gdyż w środku było zdecydowanie zbyt gorąco. Usiadłem wygodnie w krześle i oparłem się ramieniem o blat baru sięgając po swój kufel z piwem
- Czy ja ci wyglądam na kogoś kto potrzebuje troski? - usłyszałem od mojego kompana, spojrzałem więc na niego by odkryć, że rozbawiony unosi brew do góry, a na jego ustach maluje się delikatny uśmieszek.
- Czy ja wiem, nie chodzi o to jak wyglądasz... chodzi o to, że miałbym poczucie, że zrobiłem coś wbrew sobie. Może to być upierdliwe, ale taki jestem: martwię się o innych ludzi. - westchnąłem cicho upijając łyk trunku i pozwalając by delikatny gorzki aromat rozlał się po moich kubkach smakowych.
Zimne piwo smakuje doskonale, tym bardziej jeśli jest darmowe.
- Przynajmniej zdajesz sobie sprawę, z tego, że możesz być upierdliwy. - mruknął biorąc od razu łyk piwa.
Przechyliłem głowę i spojrzałem na szatyna, poznaliśmy się zaledwie kilka dni temu, to dopiero nasz drugie spotkanie, ale zarówno wtedy jak i teraz nie wydawał się przyjacielski. Wręcz trochę irytujący, ja z kolei zbłaźniłem się waląc do niego po imieniu - ale cóż, nie mogłem się wtedy oprzeć pokusie sprawdzenia jak ma na imię, czułem, że może jeszcze go spotkam - i proszę, nie musiałem iść do pracy by natknąć się na niego. Trzeba było przyznać, że mężczyzna był przystojny i zauważyłem to od razu, pewnie miał dużo wielbicielek - w końcu dobrze zbudowany mężczyzna o ładnej twarzy jest pożądanym towarem... wiedziałem, że moje dwie przyjaciółki obecne wśród grupki z którą tu przyszedłem będą wypytywały kim on jest. Cóż będą musiały obyć się smakiem, gdyż nie wiem jak to zdefiniować - znajomym nie jest, a mówienie, że usiadło się z darczyńcą schroniska byłoby trochę dziwnej.
- W ogóle zdziwiłem się, że usiadłeś obok. - z moich przemyśleń wyrwał mnie jego głęboki głos.
- A-a to miałem sobie iść? Wziąć piwo i tak.. tak sobie odejść? Ale, ale... jak? - spojrzałem na niego zaskoczony, a on wybuchł śmiechem widząc moją minę.
- Nie, że miałeś, ale nie spodziewałem się, że usiądziesz obok, a bardziej, że pójdziesz do znajomych. - pokręcił głową łapiąc za kufel.
- A to... nie byłoby niegrzeczne czy coś? Że wiesz: kupujesz mi piwo, a ja je biorę i odchodzę na drugi koniec pubu? - zmarszczyłem brwi i nerwowo poprawiłem sobie włosy. - Że z tym piwem do znajomych miałem iść?
W tym momencie zawibrował mój telefon, wyciągnąłem go i po odblokowaniu ujrzałem wiadomość od Amber "Killi! Chodź tu, nie po to cię wyciągaliśmy na piwo byś nas olał >.<". Pokręciłem głową wsuwając z powrotem do kieszeni spodni.
- O wilku mowa. - mruknąłem ponownie podnosząc naczynie wypełnione już tylko do połowy piwem.
- Znajomi się niecierpliwą? - zagadnął szatyn wskazując głową w głąb pomieszczenia.
- Coś w tym stylu. - mruknąłem. - Ale z nimi często wychodzę, jak ten jeden raz nie spędzę z nimi całego czasu, nic się nie stanie. - machnąłem ręką dopijając piwo do końca.
Zauważyłem, że pokal Maxwella również jest pusty, zawołałem więc barmana prosząc o dwa kolejne.
- Odwdzięczę się piwem, nie lubię mieć u ludzi długu. - posłałem mu delikatny uśmiech. - Tak w ogóle to... Maggie nie mogła ukryć dumy z nowej drukarki, sprawiłeś jej niesamowitą radość.
- Przynajmniej wam się przyda, tamta już ledwo żyła. Jak mogę pomóc to to zrobię, co w tym dziwnego.
- Mało ludzi wspiera schronisko regularnie. Zwykle są to firmy, a nie osoby prywatne. - od razu ożywiłem się na wspomnienie o tym miejscu, kochałem je niesamowicie i pozwalało mi oderwać się od codzienności. - Więc tym bardziej doceniam to co zrobiłeś. Nawet jeśli w sobotę ledwo wyszedłem z łóżka, bo plecy mnie bolały.
-
Na prawdę poświęcasz się tej pracy. Na przyszłość: trochę treningu nie
zaszkodzi, a takie worki nie będą dla ciebie przeszkodą. - puścił mi oczko.
Skrzywiłem się słysząc słowo "trening", moja nienawiść do sportu była głęboko zakorzeniona w moim umyśle i nawet taka fit-maniaczka jak Tiffany nie mogła zmienić mojego postrzegania aktywności fizycznej.
- To już wolę pocierpieć. - burknąłem. - Przyznaj się szczerze: widziałeś, że jestem słaby i chciałeś to wykorzystać, bo ne byłem zbyt miły na początku.
- Trudno nie zauważyć, że jesteś słaby... - kiedy spojrzałem na niego odwrócił wzrok w drugą stronę unosząc do ust postawiony chwilę temu przed nim kolejny kufel.
- Dziękuję bardzo. Nie każdy lubi się pocić na siłowni. - skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej. - Nie wiem co ludzie mogą widzieć w tym przyjemnego. To katorga, a nie relaks! Nawet ten głupi rowerek, ja nie wiem jak ludzie mogą godzinami na tym zasuwać. Nie lepiej wziąć normalny rower i przejechać się gdzieś?
<Max?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz