Spojrzał na leżący niezręcznie na blacie telefon. Po chwili przeniósł wzrok wpierw na Felixa, potem na Calixte. Żaden z nich nie wyglądał na chętnego do honorowego przyjęcia sprawy na klatę i zadzwonienia do Harveya. I żeby nie było, on też nie zamierzał być honorowy. Czemu miał dzwonić do typa, którego prawie nie znał? Co z tego, że sprawa, że glina, że cokolwiek, on nie chciał. Dlaczego? Ponieważ nie musiał. Proste.
W całym pomieszczeniu zapadła cisza. Wydawało się, że niewinny smartfon odstraszał policjantów skuteczniej niż sprej na komary. Gdyby teraz ktoś wszedł, pomyślałby, że coś strasznego się wydarzyło. A to po prostu nikomu nie chciało się dzwonić...
– Nie no, trzeba to zrobić sprawiedliwie – wreszcie ciszę przerwał Anrai.
Schował komórkę do kieszeni, przeciągnął się leniwie na krześle. Wtem wyciągnął rękę nieco ponad głowę, zacisnął ją w pięść.
– Raz, dwa... – zaczął.
– Co ty robisz? – Felix zmierzył go wzrokiem, unosząc brew.
– Mamy ustalić, kto dzwoni, nie? – rzucił w odpowiedzi Anrai. – Raz, dwa...
Popatrzył na siedzącego obok Calixte, rzucił mu trochę wymowne spojrzenie. Tamten przyjrzał mu się, jakby nie wiedząc, o co chodzi. Anrai odchrząknął.
– Kamień, papier... – mówił wolno.
– A, ach... – Miłośnikowi słuchawek wreszcie coś zaskoczyło.
– TRZY!
Wszyscy wyciągnęli ręce, w pomieszczeniu zapadła cisza.
Odsunął się na krześle, cały w skowronkach. Anrai podążył za nim wzrokiem, chwilę później ponownie spojrzał na Calixte.
– Trzy! – znów zawołał.
Zaatakował nożycami. Pospiesznie popatrzył na dłoń tamtego.
Kamień.
– Aish, coś ostatnio nie mam szczęścia – mruknął pod nosem.
Pełny niechęci zgarnął ze stołu telefon, bez słowa wybrał numer i zadzwonił.
Z dobrą chwilę siedział bez ruchu, błądząc jedynie wzrokiem to tu, to tam. Felix wpatrywał się w niego z widocznym wyczekiwaniem, Calixte zaś siedział spokojnie, zasłuchany w czymkolwiek on tam słuchał, zapewne muzyce.
Anrai westchnął ciężko. Choć czasami lubił zabawę w policjanta, który siedzi nad sprawami i łapie przestępców, nierzadko myślał sobie czemu on to wszystko robił kiedy wystarczyło, że będzie po prostu oglądał miejsca zbrodni i dokumentował wszystko. Specjalnie wybrał sobie łatwiejszą fuchę, więc dlaczego teraz znowu grzebał w starych śmieciach? Okej, przynajmniej jakieś zajęcie, przynajmniej jest co robić...
Po niepotrzebnie długim czasie odezwała się poczta głosowa. Zabrał komórkę od ucha, spojrzał na wyświetlacz. Nie pozwalając systemowi dokończyć swojej formułki rozłączył się, mówiąc krótko:
– Nie odbiera.
Słysząc to, Felix nie okazał żadnego entuzjazmu. Kazał De Veenowi zadzwonić jeszcze raz. Anrai jednak nie zamierzał go posłuchać. Odłożył komórkę na blat, poprawił swoją pozycję na krześle.
– Zrobiłem swoje, następna runda – to powiedziawszy wyciągnął zaciśniętą w pięść rękę.
Preferował dostać kolejną szasnę na wywinięcie się z tego zadania. Nie znał za dobrze Fullera, aczkolwiek miał wrażenie, że gdy do niego zadzwoni, tamten wcale nie będzie szczęśliwy. Niech to zrobi ktoś inny...
– Raz, dwa, trzy!
Spojrzał po kolei na rękę każdego. W ledwo widocznej frustracji z powrotem zabrał telefon i ponownie zadzwonił.
Wreszcie, po dobrej minucie usłyszał po drugiej stronie głos:
– Słucham.
– Z tej strony Anrai De Veen – powiedział beznamiętnie Anrai, obracając się na krześle.
Chwila ciszy, po której nastąpiło głośne westchnięcie. Azjata skrzywił się nieznacznie. Przeleciał wzrokiem po kolegach, którzy bezustannie na niego spoglądali.
– Laozi jest bardzo zdenerwowany tym, że cię nie ma na komendzie – zaczął, nawet nie sprawdzając, jaką miną zareagował na jego słowa Felix. – Nie może jednak samodzielnie do ciebie zadzwonić i ja zostałem zmuszony wykonać brudną robotę.
Harvey go ponaglił.
Anrai streścił całą sprawę, a w zasadzie rzucił, że chodzi po prostu o raporty. Fuller nie brzmiał na rozweselonego, ale odparł, że zjawi się gdzieś za maksymalnie godzinę, po czym się rozłączył. Anrai spojrzał na wyświetlacz, po czym odłożył komórkę.
– Mamy prawie godzinę dla siebie – oznajmił.
– Godzinę? – zdziwił się Felix. – Co on niby robi, że dojazd na komisariat zajmie mu aż godzinę?
– A bo ja wiem? – Wzruszył ramionami. – W każdym razie mamy czas, żeby pójść gdzieś coś zjeść. Calixte, idziesz z nami?
Calixte?
633 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz