Mój spokojny dzień, który mógłbym spędzić tylko z Lukrecją poszedł się jebać. A zapowiadało się tak pięknie! Gdyby nie nagląca sytuacja, moglibyśmy wykorzystać zupełnie inaczej najbliższye godziny. Przyjemne chwile niestety odeszły na drugi plan. Byłem bardzo zdenerwowany, kiedy dowiedziałem się, kto dzwonił, a raczej w jakim celu. Nie sądziłem, że Rhys w dalszym ciągu jest w stanie namieszać. Jeśli miał choć odrobinę instynktu samozachowawczego, nie powinien nikomu sprawiać kłopotów i po prostu siedzieć na dupie w miejscu, gdzie nie groziła mu śmierć. Musieliśmy jak najszybciej go znaleźć, zanim zrobi to Serpents. Pomimo iż mój brat jak widać inteligencją nie grzeszył, nie mogłem zostawić go na pastwę zabójców. To w końcu rodzina.
Teren poszukiwań był dość rozległy. Bałem się, że go nie znajdziemy. Do tego czasu mógłby być wszędzie, lecz wziąwszy pod uwagę odniesione przez niego obrażenia, wcale szybko się nie przemieszczał. Był jeszcze cień nadziei, że gdzieś tutaj się ukrył. Naprawdę próbowałem zrozumieć jego tok myślenia, ale nie potrafiłem logicznie go poskładać. Co nim kierowało, gdy uciekał? Miał przecież zapewnioną ochronę, krzywda mu się nie działa.
Pomysł z rozdzieleniem się podczas poszukiwań wcale mi się nie podobał. Wolałem być przy Luce i mieć na nią oko. Bałem się o to, że którekolwiek z ważnych dla mnie osób dziś ucierpi. Przemierzając las miałem Lukrecję w zasięgu wzroku. Nie byliśmy aż tak daleko od siebie oddaleni, lecz niedostatecznie blisko, abym mógł w porę zareagować. To stało się bardzo szybko. W jednej chwili Lukrecja trzymała broń, by w następnej runąć na ziemię, będąc przygniatana przez mężczyznę. Zerwałem się do biegu, by powstrzymać szaleńcze zapędy młodszego brata.
- Rhys! Zostaw ją! - krzyczałem, pokonując ostatnie dzielące nas metry.
Chłopak zdawał się nie słyszeć moich słów. Mówił coś do Lukrecji, przykładając broń do jej głowy. Ten widok mnie zmroził. Wystarczyłoby jedno pociągnięcie za spust, aby mój świat runął jak domek z kart. Z paniką w głosie zacząłem namawiać go, aby nie robił głupstw. Pierwszy raz aż tak bardzo się bałem. Starałem się uspokoić chłopaka i nakłonić, by oddał pistolet.
- Zamknij się! Jesteś po ich stronie! - krzyknął, tylko na chwilę zaszczycając mnie spojrzeniem.
Teraz wzrok miał wbity w Lukrecję, leżącą na ziemi. Dziewczyna się nie ruszała. Nawet się nie odzywała, zapewne nie chcąc pogorszyć sytuacji, w jakiej obecnie się znalazła. Wiedziałem jedno, Rhys kompletnie zwariował, postradał rozum. Nie poznawałem go. Zatrzymałem się metr od niego, na tyle udało mi się podejść, zanim nie zaczął wykrzykiwać, że ją zabije.
- Proszę cię, przestań! - zacząłem, kiedy nic innego nie działało i żadne argumenty do niego nie przemawiały.
- Myślisz, że wszystko ujdzie wam płazem, skoro owinęłaś sobie mojego brata wokół palca?! - zwracał się znów do Lukrecji, a przy tym jego dłoń ściskająca pistolet zadrżała.
Wolną dłonią chwycił ją za włosy, zmuszając, by uniosła nieco głowę. Następnie uderzył nią o ziemię. Słysząc jej krzyk bólu, zacisnąłem mocno pięści, cudem powstrzymując się przed następnym krokiem. Chciałem rzucić się jej na pomoc. Jednakże wiedziałem, że nie byłbym szybszy od zgięcia jego palca. Wystarczył by ułamek sekundy. Gorączkowo analizowałem sytuację, szukając jakiegokolwiek rozwiązania.
- Nie pozwolę się dłużej więzić. Żadne z was nie będzie o mnie decydować, nie jestem marionetką! Wszyscy winni zapłacą za to, co zrobili!
Chwycił pewniej pistolet, przyciskając go jeszcze bardziej do skroni Lukrecji. Coś się w nim zmieniło. Na ułamek sekundy się zawahał. Dostrzegłem minimalną różnicę w jego postawie i spojrzeniu. Wszelka złość i nienawiść ustąpiła... pustce. Rzuciłem się do przodu, próbując odebrać mu broń. Pistolet wystrzelił, lecz kula dosięgła któreś z rosnących dookoła drzew. Dość mocnym ciosem wytrąciłem mu w końcu pistolet z dłoni. Upadł pół metra od nas. Chwilę się szarpaliśmy, lecz Rhys był na przegranej pozycji. Jedynie buzująca w nim adrenalina dawała siły do walki. Trzymając go lewą ręką za koszulę, zamachnąłem się i wymierzyłem mu mocny cios w twarz. Po chwili poprawiłem jeszcze ze dwa razy, dając upust emocjom, jakie mi teraz towarzyszyły. Z trudem powstrzymałem się przed następnym ciosem. Widząc zakrwawioną twarz brata wcale mu nie współczułem. Nie potrafiłem. Wypuściłem jego koszulkę z dłoni. Osunął się na ziemię.
- Nigdy więcej nie waż się grozić mojej kobiecie! - zawołałem wściekle.
Sięgnąłem po pistolet, zabezpieczając go. Schowałem go za pasek spodni. Wróciłem do Lukrecji, która powoli podnosiła się z ziemi. Miała drobną gałązkę we włosach, ale wyglądała na całą nie biorąc pod uwagę rozwalonej fryzury oraz szoku wymalowanego na twarzy. Opadłem obok niej, zamykając w ramionach. Tak bardzo się o nią bałem.
- Nic mi nie jest - powiedziała od razu.
- Gdybym... gdybym choć trochę się spóźnił... - zacząłem załamanym głosem, czując jak wzbierają mi się łzy w oczach od zgromadzonych emocji.
Ująłem jej twarz w dłonie, uważnie jej się przypatrując w poszukiwaniu jakichś zranień. Miała zaczerwieniony policzek, zapewne od uderzenia. Nie mogłem pozbyć się myśli, że prawie ją straciłem. Tego nie mógłbym sobie wybaczyć.
Lukrecja?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz