Wyznawał w życiu kilka podstawowych zasad, o których wiedzieli niemal wszyscy jego znajomi, czy to ci pochodzący z nowej rzeczywistości, w której funkcjonował od trzech lat, czy też ci należący do przeszłości. A nawet one były czasami przez nich naciągane w celu osiągnięcia pewnych korzyści. Jedna z nich głosiła wyraźnie, że jego dom to czerwona strefa dla ludzi z przestępczego światka Londynu nieważne jak bardzo postawieni by oni nie byli. Chyba zresztą nie było to tak, do cholery jasnej zapamiętać, skoro po podwórku przez większość dnia (a czasami również i nocy) kręcił się sporych rozmiarów owczarek ! Ale, choć może zabrzmieć to wprost nieprawdopodobnie, od czasu do czasu zdarzali się idioci, którzy za punkt honoru stawiali sobie przekroczenie bramy prowadzącej do przylegającego do budynku ogrodu. I zazwyczaj kończyli bez spodni lub jakiejś innej części garderoby. To znaczy o ile mieli wystarczająco dużo szczęścia, by przeskoczyć z powrotem na chodnik zanim psiak postanowił wbić w nich zęby trochę mocniej.
Osobnik, który tego ranka zdecydował się przechytrzyć tego kudłatego strażnika nie robił tego po raz pierwszy, ale nie wiedzieć czemu nie chciał tak po prostu skorzystać z komórki i zadzwonić do właściciela posesji, chociaż posiadał niezbędny ku temu numer telefonu. Tym razem miał jeszcze większego pecha niż do tej pory, bo nie tylko dość szybko spotkał się z wyraźnie mu niechętnym Rheinem, ale także towarzyszącym mu, szczekającym zajadle molosem. Niezbyt ciekawa sytuacja, nieprawdaż ? A jednak i tak mogło być zdecydowanie gorzej. Mógł na przykład nikogo nie zastać, a wtedy najprawdopodobniej po takim starciu potrzebowałby pilnej pomocy lekarskiej. Ku jego niewątpliwej uldze drzwi się w końcu uchyliły i stanął w nich nie kto inny niż sam opiekun zwierząt. A konkretniej tego pierwszego, bo drugi należał do jego młodszego krewnego, który akurat przebywał u niego w odwiedzinach (nawiasem mówiąc jak prawie codziennie).
- Kurwa, Dumas, czy Ty każdemu urządzasz taki komitet powitalny ?! - Wściekły włamywacz rzucił Portugalczykowi mordercze spojrzenie tuż po tym, gdy tamten odwołał oba pupile.
- Sam jesteś sobie winien. - Odparł szatyn, wzruszając ostentacyjnie ramionami. - Przecież wielokrotnie już Ci powtarzałem, że masz tu zakaz wstępu. ABSOLUTNY. - Szczególnie zaakcentował ostatni wyraz.
- Czyli co, rozumiem, że nie zaprosisz mnie do środka ?
- Żartujesz sobie ?! Wyrywaj stąd natychmiast zanim puszczę je z powrotem.
- A jeśli Ci powiem, że...
- Nieważne, z czym przyszedłeś i tak Cię nie wpuszczę. Przynajmniej dopóki jest tam moja siostrzenica.
- A więc to o to chodzi... Teraz robisz za dobrego wujaszka, podczas gdy dawniej... - Dokładnie w tej samej sekundzie Álvaresowi puściły nerwy. Nie zastanawiając się co tak właściwie ma zamiar zrobić, zszedł żwawym krokiem po schodach z oboma czworonogami u boku (całkowicie ich teraz nie zauważał), po czym szybkim ruchem złapał nieproszonego gościa za kark.
- Na Twoim miejscu bym nie kończył, bo to dopiero początek, a sądzę, że sam umiesz dokładnie przewidzieć ciąg dalszy. - Wysyczał.
- Dobra, rozumiem. Pozmieniały Ci się priorytety. Ale chyba zapominasz o jednej kwestii. O tym dzięki komu Twój drogi braciszek wciąż jest wśród żywych, a tym sam możesz bawić się w pierdolonego policjanta. Chyba nie chcesz, by wszyscy gliniarze w tym mieście dowiedzieli się, że pomagałeś w ukrywaniu prochów Kendzie ?
- Wygrałeś, ale cokolwiek Cię tu przywiało, musi zaczekać aż zawiozę Dice i Earla do babci. - Niechętnie puścił swojego więźnia, który pod wpływem siły odśrodkowej nieznacznie się zatoczył.
- Ok, posiedzę w Eagle. Tylko mnie nie wykiwaj.
***
W ten oto sposób kilka godzin później Calixte praktycznie wbrew swojej woli znalazł się na jednym z wielu podmiejskim parkingów. Jego spojrzenie ledwie widoczne spod kaptura czarnej sportowej bluzy zdawało się mówić wprost: To ostatnia przysługa jaką Ci robię, skurczybyku. Na przyszłość poszukaj sobie innego partnera do podobnych zabaw. Zmusił się do jego złagodzenia dopiero, gdy w ich kierunku zaczęła zbliżać się jakaś młoda dziewczyna. Stanowczo nie powinien pozwolić, by kłótnia z Axelem sprawiła, by któraś ze zgromadzonych tu osób nabrała jakichkolwiek podejrzeć co do roli jaką odgrywał w całym tym cyrku. Jeszcze skończyłby z kulką w łbie (nie żeby sam nie schował zawczasu do kieszeni spodni pistoletu). A przecież aż do tej pory nie wiedział za kółko jakiego modelu ma zostać wsadzony.
- Portugalskie. - Wyjaśnił, zmuszają się do kurtuazyjnego uśmiechu. - Jasne, najwyższy czas powspominać stare, dobre lata. - Zaśmiał się, przy okazji o dziwo przyłapując się na tym, że chyba faktycznie brakowało mu tego charakterystycznego szumu w uszach, który odczuwał za każdym razem, gdy wsiadał za kółko jakiejś sportowej fury. - O ile mnie pamięć nie myli, to wtedy też startowała jedna panna. Zaraz jak ona miała na imię... ? - Podrapał się po karku, wyraźnie walcząc ze swoją pamięcią.
- Mówisz o Cleo ? - Podsunął mu jasnowłosy terrorysta. - Fakt, była wspaniała...
- I dla wielu z nas równo zamieszała w głowie...
< Harper ? >
757 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz