Jakiś czas prowadził kobietę przez korytarz w zupełnej ciszy. Żeby nie wyglądać na ignoranta, zrezygnował z przeglądania Internetu w komórce; postanowił się trochę zabawić i zrobić wrażenie poważnego. Czy chciał tym nieco nastraszyć dziewczynę Fullera? Możliwe, niewykluczone. Cóż, w naturze policjanta było wywołanie przynajmniej minimalnej presji, aby przesłuchiwana osoba szybciej powiedziała prawdę.
Zatrzymał się w pewnym miejscu, upewniwszy się, że nikt ich nie obserwuje położył dłoń na klamce jednych drzwi. Pchnął je lekko, wprowadził Lukrecję do środka. Podczas gdy tamta przyglądała się ponuro wyglądającemu stołowi z dwoma krzesłami po przeciwnych stronach, De Veen zapalił światło. Zmierzył przesłuchiwaną z góry na dół.
– Proszę się odwrócić tyłem – rzucił beznamiętnie.
Kobieta niepewnie wykonała polecenie. Anrai wyciągnął z kieszeni kluczyk i ku jakże wielkiemu zaskoczeniu tamtej rozkuł kajdanki, po czym schował je z powrotem do kurtki. Poprosił ją, żeby zajęła miejsce na wskazanym przez niego krześle – gdy nadal czuł na sobie zdziwione spojrzenie, cicho westchnął.
Usiadł z głośnym jękiem po drugiej stronie stołu, odrobinę się przeciągnął. Popatrzył na Lukrecję, która cały ten czas go obserwowała pytającym wzrokiem.
– Co, naprawdę myślałaś, że tak o zostaniesz zakuta i w ogóle? – Uniósł brew. – Ej, to tak nie działa. Zresztą, jakbyś troszeczkę się skupiła to byś zauważyła, że zakułem cię za plecami, a w takich sytuacjach bardziej odpowiednie jest robienie tego od przodu. Nie będziesz przecież siedzieć tak o, to jest niekomfortowe.
Schował ręce za plecami, dając wizualną reprezentację siedzenia na krześle ze związanymi dłońmi z tyłu.
Anrai nie był takim brutalem, nie będzie nikomu aż tak uprzykrzał w trakcie przesłuchania. Już wystarczyły niewygodne krzesła i fakt, że policjant zawsze siedział po stronie drzwi. To czasami dawało zamierzone efekty bez jakichkolwiek dodatkowych zabiegów.
Otworzył laptopa, którego już wcześniej sobie przyniósł do pomieszczenia, wszedł z plik Worda, na którym znajdował się pusty formularz przesłuchania. Zaczął wypisywać podstawowe informacje o Lukrecji – choć później będzie musiał oficjalnie zapytać, tak czy siak już teraz je znał. No co, zrobił sobie mały przegląd w trakcie czekania. Nie pójdzie przecież na przesłuchanie z pustymi rękami, musiał się przynajmniej trochę przygotować. A zdobycie paru rzeczy o Moretti-Harris nie było wcale takie trudne.
– Waah, dawno nie przesłuchiwałem – przyznał szczerze, kiwnął krótko głową w bok. – Wybacz, jeśli coś pójdzie szorstko, mogłem wypaść z wprawy.
Spojrzał na Lukrecję, jakiś czas się jej przyglądał. Kobieta wyglądała na dosyć pogrążoną: wzrok spuszczony, acz jakiś nieobecny, oczy zaszklone, ślady łez ciągnące się w dół aż do podbródka. Widok naprawdę smutny... Dla kogoś, kto nie był Anraiem. Tego Diabła żadne łzy nie wzruszały.
Mimo to nie chciał teraz, w tym momencie wyjść na zimnego drania. Ale też nie zamierzał być szczególnie ciepły.
– Ejjjjj, proszę się tak nie denerwować, nie zamierzam cię ukraść z rąk Harveya. – Na chwilę popadł w zamyślenie. – Ech, nie będę się bawić w rozbijanie związków. Nie martw się, Harvey nadal jest po twojej stronie. Chyba, że teraz pod naszą nieobecność coś interesującego robi – dorzucił, uśmiechając się.
Kobieta podniosła na niego wzrok, widząc jego uśmiech uniosła brwi. Anrai chwilę na nią patrzył, otworzył nieco szerzej oczy.
– A co to za zdziwiona mina? – nie dał jej odpowiedzieć, ponieważ kontynuował: – Aaa, to? – Wskazał dłonią swój uśmiech. – Ładny, wiem. Przyznam, że ostatnio nieczęsto się nim chwaliłem, ale przed naszym spotkaniem zjadłem miskę ostrego ramyeonu i od razu mam lepszy nastrój.
Zaczął stukać palcami w klawiaturę, wpisując w pole wyszukiwania na Twitterze nazwę profilu z dziwnie wyglądającym jedzeniem. Przejrzał kilka obrazków, wrócił na stronę główną. Ludzie serio potrafili dodać energetyka do wszystkiego. Jak w ogóle mogli coś takiego pić? On nie potrafił...
– Nie ja zabiłam tamtą kobietę – usłyszał.
Podniósł wzrok znad ekranu laptopa, spojrzał na Lukrecję z ledwo widocznym zaskoczeniem.
– Jestem niewinna! – kontynuowała tamta.
– Rozumiem, rozumiem – odparł lekko. – Ba, wiem, że to nie ty.
Lukrecja otworzyła szeroko oczy.
– Naprawdę?
– Mhm. – Pokiwał głową. – Ale nie o tym będziemy rozmawiać. Pewnie się możesz domyśleć, że nie to jest w tym momencie problemem.
Na jego słowa Lukrecja spuściła głowę. Splotła ze sobą dłonie, zaczęła się trochę nerwowo bawić palcami. Anrai nie widział tego dokładnie, lecz siedział w zawodzie policyjnym na tyle długo, że umiał łatwo rozszyfrować nawet subtelne ruchy.
– Słuchaj, jeśli myślisz, że jestem jakimś tam byle jakim gliną, którego oczaruje piękna zapłakana buzia to niestety muszę cię rozczarować. Nie martw się, rozumiem, mam dosyć łagodną twarz i też dzisiaj nie układałem włosów, głównie bo mi się nie chciało. – Spojrzał przelotnie na swoje odbicie w lustrze weneckim.
Kobieta podniosła na niego wzrok, lecz szybko nim uciekła, gdy tylko zauważyła uśmiech na twarzy Azjaty. W odpowiedzi kąciki ust De Veena powoli opadły. Na pewno Lukrecja czuła się speszona jego nagłymi uśmieszkami.
Jedna rzecz już szła po myśli.
Poprawił swoją pozycję na krześle, powrócił do przeglądania Twittera, żeby jednak podbudować atmosferę, zaczął coś pisać w Wordzie, mówiąc:
– Może nie widać, ale w przypadku bycia gliną mam dłuższy staż zarówno od Felixa, jak i Harveya. Ponadto mam w sobie coś z geniusza... żeby nie mówić, że nim jestem. Jakbyś kiedyś chciała zrobić na mnie background check to wszyscy z dawnych szkół powiedzą, że byłem wyjątkowo inteligentnym dzieciakiem. – Uśmiechnął się dumnie. – Ale mniejsza o mnie, dzisiejsze nasze spotkanie jest o tobie.
Spojrzał na ekran laptopa, zminimalizował okno Worda, odkrywając przeglądarkę. Otworzył Duolingo, na wszelki wypadek wyciszył dźwięk.
– Powiadomiłaś już wszystkich z mafii, że znaleźliśmy broń? – rzucił znienacka.
Na jego pytanie Lukrecja wzdrygnęła się, otworzyła szeroko oczy.
– Co...? Nie! – pospiesznie zaprzeczyła. – Jakiej mafii?
– Tej, do której należysz.
– Nie należę do żadnej...!
– Już, już – przerwał jej. – Mówiłem. Jestem bardziej inteligentny niż myślisz.
Zaczął pisać na klawiaturze: przetłumaczył zdanie z angielskiego na hiszpański. Poukładał kafelki w następnym pytaniu, w kolejnym znów coś napisał. Popatrzył ukradkiem na kobietę, uniósł brew widząc nieprzyjemne spojrzenie, jakim go obrzucała dopóki nie doszło między dwójką do kontaktu wzrokowego.
Na widok odrzucenia przez zieloną sowę odpowiedzi, którą wpisał pokręcił głową; westchnął, gdy zobaczył, że poprawna niemal niczym się nie różniła. Wylogował się ze strony, odsunął laptop na bok, by Lukrecja lepiej go widziała.
– Czekając na twój przyjazd tak sobie podumałem chwilę – powiedział spokojnie. – Wiem, że jesteś w mafii. Nie pytaj, skąd. Ale wiem też, że nie jesteś taka hurr durr wielka i brutalna mafioza.
Co prawda to wszystko było bardziej jego przeczucie niż wiedza, ale miał nadzieję, że kobieta złapie haczyk.
Ku jego niewidocznemu zadowoleniu Lukrecja spojrzała na niego zaskoczonym, acz już mniej zaszklonymi oczami.
– Co? – niepewnie spytała.
– Pewnie sama wiesz, że tak naprawdę nie możemy cię zamknąć za samo: Jesteś w mafii. Prawo jest na tyle beznadziejne, że potrzebujemy więcej dowodów, a na chwilę obecną możesz dostać co najwyżej grzywnę za nielegalne posiadanie broni. O ile powiesz, że pistolet należy do ciebie. Możesz też zaprzeczyć. Albo przyznać winę do innych czynów, o których policja jeszcze w pełni nie wie – dodał, wzruszając ramionami.
Lukrecja musiała pewnie dobrze studiować słowa Anraia, ponieważ dopiero po krótkim czasie się odezwała:
– Zaprzeczyć?
– Znaleziono jeszcze jedne odciski – wytłumaczył De Veen. – Należą one pewnie do Rhysa, brata Harveya. I zamieszany jest on w sprawy Serpents.
– Skąd to wiesz? – Otworzyła szeroko oczy.
– Och, naprawdę? – Udał zdziwionego. – Czyli dobrze zgadłem. – Odczekał chwilę. – Żartuję, Harvey sam mi powiedział. Ja tylko odgadłem nazwę.
Posłał jej lekki uśmiech. Oczywiście, przesłuchiwana już nie była taka zadowolona co on. Wyglądała wręcz na zszokowaną. Spojrzała na Anraia, gdy nagle wyprostowała się na krześle. Otworzyła usta z zamiarem powiedzenia czegoś, lecz De Veen przyłożył palec wskazujący do swoich ust w geście uciszenia jej.
– Ciii, daj mi mówić. Jeśli chcesz jakoś wyjść z tej całej sytuacji, możesz nas nakierować na trop Rhysa. Zostałabyś wtedy uznana za ofiarę, Harvey za świadka. Po problemie.
Lukrecja przyglądała mu się badawczo, ewidentnie nie wierzyła jego słowom. Wyglądała jak zwierzę zapędzone w kozi róg, które nie wiedziało, czy ma się poddać napastnikowi, czy może jednak pokazać pazury.
Anrai wziął nieco głębszy wdech, oparł się plecami o oparcie krzesła.
– Ach, nie zrozum mnie źle. – Skrzyżował ręce na piersi. – Nie przechodzę na waszą stronę. To też nie tak, że już na zawsze dam wam spokój. Nie będę narażać swojej pracy jak co niektórzy. – Spojrzał na sekundę w bok. – Jeśli kiedykolwiek w przyszłości dostanę w ręce sprawę powiązaną z tobą lub twoją mafią, nie będę mógł udawać, że mam na takie rzeczy alergię. Po prostu teraz dobrowolnie zrezygnuję z policyjnego nieobowiązkowego grzebania w twoim domostwie. Postanowiłem uwierzyć słowom Harveya, który sprzedał swojego brata. – Na chwilę zamilkł, przechylił głowę nieco w bok. – Waah, widzisz, jak on się poświęca dla ciebie?
Spoglądał z wyczekiwaniem na Lukrecję, która z dobrą chwilę wahała się ze swoją odpowiedzią.
– Naprawdę... – na sekundę zamilkła – sprzedał Rhysa?
– Mhm. – Przytaknął. – Ach, pewnie długo z tym walczył.
Postanowił dać jej trochę czasu na ułożenie sobie zebranych dotychczas informacji w głowie. Przysunął do siebie laptopa, ponownie zaczął walczyć z pytaniami na Duolingo. Z minimalnym bólem w sercu pominął kolejną słuchankę.
Sprawdził godzinę, znów skupił się na kobiecie.
– Przejdziemy za chwilę do oficjalnego przesłuchania – oznajmił. – Ja zapytam o broń, ty mądrze odpowiesz oraz opiszesz zdarzenie z Rhysem, wszystko się nagra, bo teraz się nie nagrywa, a potem będziesz wolna, wrócisz do swojego ukochanego. A, no tak, i o wszystkim mu opowiesz. – Westchnął. – Mam jednak nadzieję, że nie powiesz żadnych niefajnych słów o mnie, co? – Przyjął łagodną minę. – Powiedz mu, że Anrai De Veen zjadł ostry ramyeon, więc miał dobry humor i zrobił małą przysługę, bo mimo wszystko to kumpel. I nie mów, że mogę coś knuć. On też nie powinien tak sądzić. Koledzy po fachu powinni współpracować, nie sądzisz?
Uśmiechnął się do niej, tamta odwróciła wzrok; widząc to cicho parsknął pod nosem.
– Pamiętaj, że zawsze mogę cię w to wszystko wciągnąć, a Harvey wpadnie za ukrywanie dowodów i utrudnianie śledztwa. Jeśli chcesz, możesz zrobić na mnie mały background check, ale tak tylko mówię, że prościej będzie po prostu zapytać. A, i jak myślisz, że możesz naskarżyć Harveyowi, żeby coś ze mną zrobił to na noszenie więziennego stroju możecie się szykować wy i twoi bracia. – Zrobił odrobinę dramatyczną pauzę. – Powinnaś się cieszyć, że jako policjanta trzymają mnie niektóre zasady.
Jak gdyby nigdy nic w końcu wrócił do Worda, zaczął budować początkowy szkielet przesłuchania. Myślał, że Lukrecja przez jakiś czas się nie odezwie, lecz wtem usłyszał:
– Dlaczego to robisz?
– Hm? – Spojrzał na nią, otworzył nieco szerzej oczy. – Aaaaa, pomoc. Jak powiedziałem wcześniej, jest to przysługa ode mnie. Harvey zrozumie.
Bo wszyscy na komisariacie wiedzieli, że jak Anrai De Veen wyświadcza przysługę to później oczekuje odwzajemnienia gestu. I jeśli odpowiedź nie nastąpi w odpowiednim czasie, wtedy on sam ustali jej formę.
Lukrecja?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz