Powrót z wakacji nie był czymś przyjemnym zważywszy na okoliczności, jakie zaistniały. Nie mogliśmy cieszyć się dłużej wolnym, trzeba było powrócić do swoich zajęć. Ja musiałem ogarnąć wszystko na komendzie. Mój zespół pomimo dużego wysiłku włożonego w zaległe sprawy sam nie mógł sobie poradzić. Musiałem im pomóc, Zeno również na mnie liczył.
Kiedy Felix zaprosił mnie do swojego domu, czułem, że coś jest nie tak. W dodatku nie protestował, że zabieram ze sobą towarzyszkę, jaką była Lukrecja. Zdarzało się, że czasem spotykaliśmy się na piwo u któregoś z nas w mieszkaniu. Ale z dobrej woli nie wpuściłby Luki do siebie, wiadomo było, że jej nie tolerował.
To co wydarzyło się potem, było spełnieniem koszmaru. Skąd ta dwójka miała tę przeklętą broń? Należała ona do Rhysa, nie powinni nigdy jej znaleźć. Na komendzie była bezpieczna. Miałem pozbyć się odcisków palców, ale przez całe zamieszanie najzwyczajniej w świecie o niej zapomniałem. Przeleżała bezpiecznie w szafce... aż do dzisiaj. Co tych dwóch pokusiło, aby grzebać w moich rzeczach?!
- Puszczaj mnie, do cholery! - warknąłem wściekły z bezradności, która mnie ogarnęła.
Felix nie słuchał. Kiedy po raz kolejny próbował mnie zatrzymać, użyłem siły. Zamachnąłem się i przywaliłem mu w twarz. Miałem dość tej zabawy. Byłem ich przełożonym do cholery i należał mi się szacunek. Mężczyzna odszedł na krok do tyłu, będąc zaskoczony moją reakcją. Anrai stojący w pobliżu, podszedł do kolegi, równocześnie zagradzając mi drogę do wyjścia. Cała ta sytuacja była jak kiepski film. Wszystko wywróciło się do góry nogami. Widząc zdeterminowanie w swoich podwładnych, ciężko westchnąłem. Miałem nadzieję, że Luka już kogoś o tym zdarzeniu powiadomiła. Ja musiałem naprostować sytuację z policjantami. Nie mogłem pobiec za swoją miłością.
- Uspokójcie się - powiedziałem, choć tak naprawdę sam kipiałem z nadmiaru zgromadzonych emocji.
Nie byłem zły. Byłem wkurwiony na tę dwójkę i gdyby nie byli moimi przyjaciółmi i podwładnymi, najchętniej w tej sekundzie bym ich rozstrzelał. Tak byłoby prościej.
- To ty się uspokój, co ty odwalasz, Harvey? Zamiast myśleć głową, myślisz... - przerwał Felix, kiedy wszedłem mu w słowo.
- Nawet nie kończ - mruknąłem, zaciskając dłonie w pięści. - Co wy robicie? Aż tak bardzo nienawidzicie tej kobiety, że chcecie za wszelką cenę ją w coś wrobić?
- Odkąd spotykasz się z tą laską, stałeś się zupełnie innym facetem - powiedział Anrai z wyrzutem w głosie.
- Racja, bo się zakochałem! Czy to takie okropne, że po raz pierwszy w życiu spotykam się z kimś na kim naprawdę mi zależy?! Że pierwszy raz jestem prawdziwie szczęśliwy?! To wam przeszkadza?!
- Ona jest podejrzana. Na broni na pewno są jej odciski palców, można to łatwo sprawdzić - wtrącił Anrai, spokojniejszym tonem głosu niż mój.
Spojrzałem to na jednego to na drugiego. Odwróciłem się i ruszyłem w stronę kanapy. Nie miałem siły się z nimi kłócić. Musiałem jednak raz a dobrze im wybić pomysł z oskarżaniem Lukrecji. Musiałem wyjawić im prawdę. Nie rozumiałem, dlaczego Luka wzięła broń na siebie, skoro właścicielem był mój młodszy brat. Usiadłem na kanapie, czekając na resztę. Felix zniknął w kuchni, udając się po lód. Może faktycznie zbyt impulsywnie zareagowałem. Nie powinienem go uderzyć, ale puściły mi nerwy. Każdemu by puściły w takiej chwili.
- Powiem wam wszystko, całą prawdę. Zrobicie z tym co chcecie, ale przestaniecie w końcu wtrącać się w mój związek z Lukrecją - powiedziałem poważnie, kiedy już ta dwójka znalazła się naprzeciw mnie w fotelach.
- Próbuj, ale wątpię, abyś nas przekonał. Twoja dziewczyna ma coś za uszami, nie zaprzeczaj - powiedział Felix, przykładając do policzka jakąś mrożonkę.
Naprawdę nie chciałem tu być. W tej chwili myślałem tylko o Lukrecji. O tym, jak ona się czuła, gdzie poszła i kto z nią był.
- Broń, którą znaleźliście należała do mojego brata - zacząłem, wahając się tylko na początku czy powinienem pogrążyć Rhysa.
Jakby nie patrzeć był moją rodziną i do niedawna zrobiłbym dla niego wszystko. Niestety to się zmieniło z jego własnych wyborów. Dziś nawet nie wiedziałem, czy żyje. Nie widziałem go od dawna. Czy ludzie z Serpents go w końcu dorwali? A może pogrążył się w obłędzie i sam zakończył swoje cierpienie?
- Rhys nie jest taki czysty, nie zdążyliście go nigdy poznać. To mój przyrodni i młodszy brat. W młodości miał już przygodę z narkotykami, ale dzięki temu, że pracowałem w policji, miał czystą kartę. To działo się w Stanach - kontynuowałem, mówiąc samą prawdę. - Teraz będąc tutaj sprawia więcej problemów. Wplątał się w mafię, Carrein. Podejrzewam, że po rozbiciu ich grupy i śmierci lidera, przeszedł na stronę drugiej mafii. Pewnego razu kiedy odwiedziłem go w cukierni w której pracował, zastałem go z pistoletem w ręku. Mierzył do Lukrecji. Chciał się na mnie zemścić, od dawna mnie nienawidzi. Chciał zabić jedyną osobę, na jakiej mi zależało, ale udaremniłem jego próbę. Odebrałem mu broń i zabrałem do siebie. Na pistolecie znajdziecie odciski palców Luki, która próbowała się bronić oraz te należące do mojego brata.
- Więc skoro jest taka niewinna, czemu zabrała gnata i uciekła stąd bez zawahania? - zauważył Anrai, nie wyglądając na przekonanego moją wersją.
- Ciągle ją o coś oskarżacie. Wie, że mój brat jest mi dość bliski. Chce chronić Rhysa, ale nie pozwolę, aby za niego wina spadła na niewinną osobę. Nie jestem waszym wrogiem. Lukrecja też nim nie jest. Jestem po waszej stronie. Nie zdradziłem was. Jesteśmy zespołem, nic się od tamtej pory nie zmieniło. Dlaczego przestaliście mi ufać? Nigdy bym was nie sprzedał. Zamiast węszyć i robić podchody, czemu nie zapytaliście wprost? Czy kiedykolwiek was zawiodłem? Mogę nie przyprowadzać Lukrecji na komendę, jeśli naprawdę aż tak nie możecie tego znieść. Proszę jedynie o odrobinę zaufania. Jesteśmy po tej samej stronie...
Popatrzyłem na nich uważnie. Moje słowa były szczere. Nie kłamałem. Mówiłem całą prawdę. Nie łatwo było mi mówić o Rhysie.
Chłopaki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz