Anrai siedział w fotelu; obserwując uważnie Harveya słuchał, co ten miał do powiedzenia. Wziął nieco głębszy wdech, minimalnie poprawił swoją pozycję.
Przyrodni brat Rhys, który zamieszany był w mafie i to do niego oryginalnie należała broń... Cóż, jeśli De Veen miał być szczery to nie tego się spodziewał. Oczekiwał bardziej czegoś w stylu: Tak, racja, moja baba jest w mafii i trudno mi z tym, bo jestem gliną, ale kocham ją, bardzo kocham, ajajaj, oh no!. Tak, naprawdę myślał, że to będzie coś na wzór nowoczesnej netflixowskiej adaptacji Romea i Julii... I tak czuł. Miał wręcz silne przeczucie, że tak było. Bo co, bo nagle centrum tego wszystkiego był jakiś tam przybrany brat? To na cholerę cała ta scena rodem z dramatu? Na co ta nadmierna protekcja? Jeśli rzeczywiście Lukrecja była z pewnością, w zupełności, w stu dziesięciu procentach niewinna to Harvey zostawiłby ją w spokoju, a ona nie zachowywałaby się tak jak to zrobiła kilka minut temu.
Pomińmy fakt, że zostawienie broni na komisariacie było trochę nieodpowiedzialne. Anrai nigdy by tak nie postąpił. Na miejscu Fullera schowałby ją u siebie w domu – i to wydawało mu się oczywiste. A może to on po prostu był za mądry? Może jednak te filmy kryminalne nie były tak daleko od rzeczywistości.
Co to była w ogóle za sprawa? Myślał sobie czasami, że fajnie by było, gdyby ktoś z policjantów zaczął coś ukrywać, kombinować i on by dedukował, to fakt, ale... A w sumie to czego on się czepiał? Chciał to dostał, więc powinien brać pełnymi garściami.
Wszyscy siedzieli w ciszy, nad nimi unosiła się podejrzana, ale też trochę niezręczna aura. Harvey co chwilę wzdychał ze wzrokiem w podłodze, tylko raz po raz zerkając na któregoś z pozostałych. Felix ze smutnym skrzywieniem przykładał zimny okład do policzka. Anrai mrużył oczy, tworząc z nich dwie wąskie kreski (tak, nadal widział), w końcu jednak z jego ust wydobyło się ciche, niskie jęknięcie.
– Ejjjjj, a mówiłem, żeby wziąć popcorn albo chociaż pizzę zamówić – zwrócił się do Felixa. – Aj, nie posłuchałeś, jak zwykle. – Zacmokał z niezadowoleniem, pokręcił głową.
Felix popatrzył na niego nieco oburzony.
– Ta, super, tyle że to ja dostałem wpierdol – odburknął. – Do tego ci popcorn?
– Na tym etapie do czegokolwiek. Ach, teraz to bym przynajmniej coś zjadł. O, albo taki ostry ramyeon. – Kiwając głową oblizał usta, po czym znów popatrzył na Felixa. – Ya, jadłeś kiedyś? Po tym to czujesz, że twoje życie jest spełnione.
– Czy możecie przestać gadać o żarciu i skupić się na tym, co istotne? – przerwał im wtem Harvey.
Anrai z Felixem jak jeden mąż odwrócili głowy w jego stronę. Mężczyzna skakał wzrokiem między nimi z miną, jakby mocno rozważał opcję przyłożenia im obu. Skośnoocy zaś spoglądali na niego w milczeniu: Laozi nadal skrzywiony, a Anrai bez jakichkolwiek widocznych emocji.
Znów cisza.
– Ya, a ty jadłeś ostry...? – zaczął Devil, spoglądając na Fullera.
– Nie – przerwał mu twardo Harvey, zaciskając ręce w pięści.
– Jeśli mamy się skupić na tym, co istotne to nie sądzisz, że powinienem ci oddać? – rzucił wymownie Felix, delikatnym skinięciem wskazując niemiło zaczerwieniony ślad na kości policzkowej.
– Zasłużyłeś.
Słysząc to Laozi otworzył usta, zmarszczył gniewnie brwi.
– Wypraszam sobie!
– Nie no, Felix, ty też trochę zawiniłeś – wtrącił wtem Anrai. – Harvey naprawdę nie mógł wolniej zrobić zamachu, inaczej to już by wstecz poszło. – Niezgrabnie machnął ręką do tyłu.
Obaj policjanci popatrzyli na niego niemal jak na przestępcę. Fuller wyprostował się, wykonał dyskretny ruch jak gdyby chciał zaraz wstać i przyłożyć Devilowi. Otworzył usta, by coś powiedzieć, lecz De Veen go wyprzedził, najspokojniej jak się dało mówiąc:
– Nie, nie chcesz zrobić ze mnie swojego wroga, wierz mi.
Między trójką nastała cisza; wszyscy ewidentnie potrzebowali trochę czasu na ochłonięcie. No może poza Anraiem. On zgłodniał, jeśli miał być szczery. Dobra, tutaj punkt dla Fullera – mogli nie gadać o jedzeniu, bo teraz by się coś chapnęło. Na przykład taki ostry ramyeon. Och, jak bardzo Anrai miał na niego ochotę! Teraz mu nie da spokoju, będzie za nim chodził dopóki nie wróci do domu. Ostatni raz jadł z miesiąc temu... Chwila, miesiąc?! To przestępstwo przecież! Oj, jednak koniec końców De Veen też nie był wcale taki niewinny. Kto by pomyślał, że miesiąc aż minął od ostatniego ostrego ramyeonu! Trzeba czym prędzej nadrobić, inaczej sam siebie będzie musiał aresztować.
Felix lekko masował mrożonką obolałe miejsce, przewrócił oczami, ciężko wzdychając. Spuścił wzrok na podłogę, chwilę później przeniósł go na Anraia. Patrzył tak na niego z pewnym wyczekiwaniem, gdy tamten wreszcie skupił na nim swoją uwagę, pokazał palcem swój policzek i jedynie ruchem ust spytał, czy będzie duży siniak. Anrai zmrużył odrobinę oczy, przyjrzał się jego twarzy, skrzywiony w zamyśleniu. Ostatecznie z nutą niepewności pokręcił głową.
Nieco uspokojony już Laozi poprawił swoją pozycję.
– Dobra, skupmy się na tym, co wcześniej powiedziałeś – rzekł.
– Nareszcie – wymamrotał pod nosem Fuller.
Anrai wyprostował się na fotelu, przygotował dłonie do zamierzonej, acz kompletnie niepotrzebnej gestykulacji.
– Okej, czyli masz brata – zaczął – wróć, przyrodniego brata. I ten brat jest zamieszany w mafię, tak? – Teatralnie uniósł brwi i otworzył nieco szerzej oczy.
Słysząc jego słowa, Harvey posłał mu dosyć krytyczne spojrzenie.
– Nie wierzysz mi? – trudno określić czy to było pytanie, czy może jednak stwierdzenie.
– Ja tego nie powiedziałem.
Odpowiedź ta wyraźnie nie zadowoliła tamtego, ponieważ mężczyzna westchnął ciężko, na moment podpierając ręką czoło.
– Przecież mówię prawdę, do jasnej...!
– Czy ty zapomniałeś jak przesłuchania wyglądają? – prychnął wtem Felix, przekładając zimny okład do drugiej ręki. – Jak pytasz: Hej, czy to ty jesteś winny?, wszyscy zaprzeczą! Dobrze wiesz, że w pracy gliniarza nie polegamy na samych słowach.
– Czy wy naprawdę...? – Harvey pokręcił głową. – Ach, jesteśmy w jednym fachu, znamy się, a wy odstawiacie takie sceny?
Anrai usiadł po turecku, oparł się plecami o fotel. Wsunął ręce do kieszeni krótkiej przeciwdeszczowej kurtki, ku skrytemu zadowoleniu znalazł w jednej cukierka, którego jakiś czas temu dała mu Marie. Och, jak dobrze, że nie zjadł go wtedy! Czym prędzej go wyciągnął i bez babrania się w odwijanie wysunął zębami z papierka prosto do ust. Jabłkowy. Marie wiedziała, które on lubi.
– To nie tak, że straciliśmy do ciebie zaufanie – powiedział w końcu, mając nadzieję, że jakoś uspokoi tym Harveya. – Po prostu martwiliśmy się, że jak tak bez niczego podejdziemy i spytamy o sprawę to nam nie powiesz ani słowa. Musieliśmy zrobić to w ten sposób, nawet nam to nie odpowiadało. – Przełożył cukierka z jednego policzka do drugiego, lekko obijając go o zęby. – Nadal jesteśmy kumple.
Posłał mu uśmiech, mrużąc nieco oczy.
To wcale nie tak, że dalej miał pewne zastrzeżenia i czuł, że Fuller mówił prawdę, ale wciąż coś przed nimi ukrywał.
Felix spojrzał przelotnie na Anraia, na szczęście szybko zrozumiał przekaz.
– Właśnie! – przytaknął. – Niepotrzebnie mi przywaliłeś. – Spuścił wzrok, wydymając usta.
Harvey jakiś czas się wahał. Wziął kilka głębszych wdechów, splótł dłonie, opierając łokcie o kolana.
– To co teraz? – spytał.
– Jak to co? – odparł Felix. – Skoro twoja kobieta nie ma nic do ukrycia to przywieź ją do labo, niech zbadają jej DNA z poszlakami jakie mamy. Nie powinna mieć z tym problemu skoro jest czysta – dodał.
– Mhm. – Anrai kiwnął głową, krzyżując ręce na piersi. – Jak rzeczywiście wyjdzie, że jest czysta to ją zostawimy w spokoju.
Znów przełożył cukierka do drugiego policzka.
Harvey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz