Miniony wieczór był dość niezwykły. Wszystkie te wydarzenia nie były w żaden sposób zaplanowane. Wszystkie, oprócz mojego wypadu z kolegami z pracy. Nie spodziewałem się, że wychodząc na piwo z kumplami, finalnie znajdę się w domu olśniewającej kobiety. Miałem prawdziwe szczęście, spotykając Lukrecję na swojej drodze. Zainteresowała mnie i już wiedziałem, że nie tak łatwo będzie mi wybić sobie ją z głowy. Spodziewałem się, że minie naprawdę długi okres czasu, zanim zaaklimatyzuję się w tym mieście. Londyn nie był mi tak znany, jak rodzinne miasteczko wiele tysięcy kilometrów stąd. Dzięki tak miłemu towarzystwu, coraz bardziej przekonywałem się, że przylot tutaj był dobrym pomysłem. Być może okaże się najlepszy w moim życiu.
Kiedy obudziłem się nad ranem w towarzystwie dziewczyny, byłem odrobinę zaskoczony, widząc ją w salonie. Widocznie wczoraj odrobinę za bardzo zaszaleliśmy z drugą butelką wina, skoro nie poszła do swojej sypialni, a została tu ze mną. Przeciągnąłem się leniwie na tej dużej kanapie. Była bardzo wygodna. Śmiało mogłem też pokusić się o stwierdzenie, że wygodniejsza od mojego łóżka. Niestety. Na takie luksusy póki co nie mogłem liczyć.
Obserwowałem jednym okiem stojącą przy oknie Lukrecję, jak powoli poprawia swoje włosy, a konkretnie uroczego koczka, który podczas snu lekko się poluźnił. Promienie wstającego słońca padały na jej ciało, dając mi piękny widok. Lekko się uśmiechnąłem, przekręcając na drugi bok. Najchętniej bym tu został. Nie chciało mi się stąd ruszać. Tu było mi dobrze, lecz nie mogłem przecież nadużywać gościnności Lukrecji. Miałem jeszcze odrobinę rozumu, aby wiedzieć, że niebawem nie będziemy jedynymi osobami w tym domu, a raczej willi.
Podniosłem się z kanapy, szofer miał odwieźć mnie do domu. Nie skomentowałem tego, ani o nic nie pytałem. Nie powinno mnie dziwić, że dla tej rodziny obecność szofera to nic niezwykłego. Mogłem się założyć, że mieli też więcej służby jak kucharki czy sprzątaczki i ogrodnik. Pożegnałem się dość niechętnie z Lukrecją, mając nadzieję, że niedługo znów na siebie wpadniemy. I może tym razem w jakiś spokojniejszych okolicznościach.
Kilka godzin później, kiedy wszedłem do cukierni w której pracował mój brat, aż mnie wmurowało, gdy ujrzałem obraz przed sobą. Wychodząc z mieszkania po odświeżeniu się i wypiciu dużej ilości wody, planowałem udać się na rozmowę z moim braciszkiem. Miałem potwierdzoną informację, że Rhys znajdował się w lokalu i pracował już od dwóch godzin. Miał pracować jeszcze przez kilka. Cieszyłem się, że szczęście mi sprzyjało i w końcu uda mi się zamienić z tym dzikusem kilka słów. Lecz takiego widoku się nie spodziewałem.
Niewiele myśląc ruszyłem do przodu, chwytając Rhysa za kołnierz i odciągając od biednej, napadniętej dziewczyny. Wyglądała na roztrzęsioną, a kiedy tylko jej nadgarstki zostały uwolnione, zaczęła rozcierać skórę. Na pewno była wystraszona. Nie wiedziałem, co mojemu bratu strzeliło do głowy. Dlaczego do jasnej cholery napadł tak bezbronną istotę, jaką była Lukrecja?! Na pewno znowu ćpał i pomieszało mu się w tym łbie!
- Czy nic ci nie zrobił? - zapytałem, opanowując rozszalały gniew, jaki we mnie kipiał. - Jesteś ranna?
- Wystraszył mnie - powiedziała, kręcąc głową, podchodząc do mnie bliżej, jakby bojąc się, że Rhys znów zechce rzucić się na nią i zrobić krzywdę.
- Cholera, Rhys! - zawołałem, mierząc chłopaka wzburzonym spojrzeniem, a kiedy mój wzrok spoczął na pistolecie, zamarłem.
Skąd ten osioł wziął broń? Zapewne znów się w coś wplątał. Nie potrafi usiedzieć na miejscu, nie wplątując się w jakieś bagno. Tylko co tym razem? Zwykła dilerka? Wymuszenia? Kradzież? Gangi? Spojrzałem ze strachem na Lukrecję. Groził jej bronią, to jest jakieś popieprzone. Nie potrafiłem niczego z tego zrozumieć.
- To nie moja spluwa - powiedział, a grymas pojawił się na jego twarzy. Wpatrywał się z wyrzutem w dziewczynę, znajdującą się cały czas za moimi plecami. - Zapytaj się swojej znajomej, skąd to wzięła.
- Dość, Rhys! - zawołałem, sięgając po pistolet leżący na podłodze, zanim brunet zdecyduje, że jeszcze nie skończył. Nie mogłem słuchać tych bzdur. - To ty ją zaatakowałeś, dlaczego?! Co ci odwaliło? Znów bierzesz? Jesteś naćpany?!
W innym przypadku, od razu zadzwoniłbym na policję i nie dotykał tej broni. Jednak Rhys był moim bratem, nie mogłem niczego nie zrobić. Wiedziałem ile lat grozi za nielegalne posiadanie broni oraz napaść. I żeby tylko. Przeszłość Rhysa nie jest mi do końca znana. Ale wiedziałem, że kiedyś siedział w narkotykach i tyle mi wystarczyło, aby wiedzieć, że znów się w coś uwikłał. Zerknąłem na broń, upewniając się, że nie jest odbezpieczona. Schowałem ją za pasek spodni. Będę musiał się tego jakoś pozbyć, gdy tylko wytrę wszelkie odciski palców. Pozostanie mi jedynie nadzieja, że nikt od tej broni nie zginął, inaczej wyjdzie na to, że zacieram ślady za mordercą. Nie mogłem znieść tej myśli. Rhys by nie mógł... Nie on...
Spojrzałem na niego, jak prawą dłonią mnie materiał swojego roboczego fartucha, pobrudzonego kolorowym lukrem z wypieków. Wyglądał bardziej na rozdrażnionego niż wystraszonego myślą, że nakryłem jego zły uczynek i przeszkodziłem w napaści. Zmarszczki w dalszym ciągu nie opuściły jego czoła. Mierzył Lukrecję zabójczym spojrzeniem pełnym wyrzutów.
- Dlaczego ją napadłeś? - zadałem kolejne pytanie, powoli tracąc cierpliwość jego grą.
- I tak nie uwierzysz własnemu bratu, tylko ślicznej dupeczce, którą udało ci się wyrwać fartem. Pieprzyliście się już? - zapytał beznamiętnie, nie siląc się na żadne porządne wyjaśnienia, które pomogłyby mi zrozumieć sytuację.
Ruszyłem w jego stronę, chcąc uderzyć go, aby jakoś się otrząsnął i zaczął myśleć. Powstrzymała mnie ręka Lukrecji, która chwyciła się mojego przedramienia.
Usłyszałem ciche prychnięcie ze strony chłopaka. Podszedł o krok bliżej, opierając się o ścianę.
- Dobra, może to moja broń, ale nikogo jeszcze tym nie zabiłem - powiedział nagle chłopak, zaprzeczając swoim słowom z wcześniej. - To miał być żart, okej? Po prostu Lukrecja ostatnio mnie nie miło potraktowała, chciałem jedynie ją nastraszyć.
- Nastraszyć?! Czy ty wiesz...
- Proszę, wyjdźmy stąd - powiedziała błagalnie dziewczyna, patrząc na mnie prosząco. - Muszę wyjść na powietrze. Trochę mi duszno.
Skinąłem głową, chcąc ją zaprowadzić przed budynek, a potem wrócić do Rhysa i sobie z nim ,,porozmawiać".
Kiedy obudziłem się nad ranem w towarzystwie dziewczyny, byłem odrobinę zaskoczony, widząc ją w salonie. Widocznie wczoraj odrobinę za bardzo zaszaleliśmy z drugą butelką wina, skoro nie poszła do swojej sypialni, a została tu ze mną. Przeciągnąłem się leniwie na tej dużej kanapie. Była bardzo wygodna. Śmiało mogłem też pokusić się o stwierdzenie, że wygodniejsza od mojego łóżka. Niestety. Na takie luksusy póki co nie mogłem liczyć.
Obserwowałem jednym okiem stojącą przy oknie Lukrecję, jak powoli poprawia swoje włosy, a konkretnie uroczego koczka, który podczas snu lekko się poluźnił. Promienie wstającego słońca padały na jej ciało, dając mi piękny widok. Lekko się uśmiechnąłem, przekręcając na drugi bok. Najchętniej bym tu został. Nie chciało mi się stąd ruszać. Tu było mi dobrze, lecz nie mogłem przecież nadużywać gościnności Lukrecji. Miałem jeszcze odrobinę rozumu, aby wiedzieć, że niebawem nie będziemy jedynymi osobami w tym domu, a raczej willi.
Podniosłem się z kanapy, szofer miał odwieźć mnie do domu. Nie skomentowałem tego, ani o nic nie pytałem. Nie powinno mnie dziwić, że dla tej rodziny obecność szofera to nic niezwykłego. Mogłem się założyć, że mieli też więcej służby jak kucharki czy sprzątaczki i ogrodnik. Pożegnałem się dość niechętnie z Lukrecją, mając nadzieję, że niedługo znów na siebie wpadniemy. I może tym razem w jakiś spokojniejszych okolicznościach.
Kilka godzin później, kiedy wszedłem do cukierni w której pracował mój brat, aż mnie wmurowało, gdy ujrzałem obraz przed sobą. Wychodząc z mieszkania po odświeżeniu się i wypiciu dużej ilości wody, planowałem udać się na rozmowę z moim braciszkiem. Miałem potwierdzoną informację, że Rhys znajdował się w lokalu i pracował już od dwóch godzin. Miał pracować jeszcze przez kilka. Cieszyłem się, że szczęście mi sprzyjało i w końcu uda mi się zamienić z tym dzikusem kilka słów. Lecz takiego widoku się nie spodziewałem.
Niewiele myśląc ruszyłem do przodu, chwytając Rhysa za kołnierz i odciągając od biednej, napadniętej dziewczyny. Wyglądała na roztrzęsioną, a kiedy tylko jej nadgarstki zostały uwolnione, zaczęła rozcierać skórę. Na pewno była wystraszona. Nie wiedziałem, co mojemu bratu strzeliło do głowy. Dlaczego do jasnej cholery napadł tak bezbronną istotę, jaką była Lukrecja?! Na pewno znowu ćpał i pomieszało mu się w tym łbie!
- Czy nic ci nie zrobił? - zapytałem, opanowując rozszalały gniew, jaki we mnie kipiał. - Jesteś ranna?
- Wystraszył mnie - powiedziała, kręcąc głową, podchodząc do mnie bliżej, jakby bojąc się, że Rhys znów zechce rzucić się na nią i zrobić krzywdę.
- Cholera, Rhys! - zawołałem, mierząc chłopaka wzburzonym spojrzeniem, a kiedy mój wzrok spoczął na pistolecie, zamarłem.
Skąd ten osioł wziął broń? Zapewne znów się w coś wplątał. Nie potrafi usiedzieć na miejscu, nie wplątując się w jakieś bagno. Tylko co tym razem? Zwykła dilerka? Wymuszenia? Kradzież? Gangi? Spojrzałem ze strachem na Lukrecję. Groził jej bronią, to jest jakieś popieprzone. Nie potrafiłem niczego z tego zrozumieć.
- To nie moja spluwa - powiedział, a grymas pojawił się na jego twarzy. Wpatrywał się z wyrzutem w dziewczynę, znajdującą się cały czas za moimi plecami. - Zapytaj się swojej znajomej, skąd to wzięła.
- Dość, Rhys! - zawołałem, sięgając po pistolet leżący na podłodze, zanim brunet zdecyduje, że jeszcze nie skończył. Nie mogłem słuchać tych bzdur. - To ty ją zaatakowałeś, dlaczego?! Co ci odwaliło? Znów bierzesz? Jesteś naćpany?!
W innym przypadku, od razu zadzwoniłbym na policję i nie dotykał tej broni. Jednak Rhys był moim bratem, nie mogłem niczego nie zrobić. Wiedziałem ile lat grozi za nielegalne posiadanie broni oraz napaść. I żeby tylko. Przeszłość Rhysa nie jest mi do końca znana. Ale wiedziałem, że kiedyś siedział w narkotykach i tyle mi wystarczyło, aby wiedzieć, że znów się w coś uwikłał. Zerknąłem na broń, upewniając się, że nie jest odbezpieczona. Schowałem ją za pasek spodni. Będę musiał się tego jakoś pozbyć, gdy tylko wytrę wszelkie odciski palców. Pozostanie mi jedynie nadzieja, że nikt od tej broni nie zginął, inaczej wyjdzie na to, że zacieram ślady za mordercą. Nie mogłem znieść tej myśli. Rhys by nie mógł... Nie on...
Spojrzałem na niego, jak prawą dłonią mnie materiał swojego roboczego fartucha, pobrudzonego kolorowym lukrem z wypieków. Wyglądał bardziej na rozdrażnionego niż wystraszonego myślą, że nakryłem jego zły uczynek i przeszkodziłem w napaści. Zmarszczki w dalszym ciągu nie opuściły jego czoła. Mierzył Lukrecję zabójczym spojrzeniem pełnym wyrzutów.
- Dlaczego ją napadłeś? - zadałem kolejne pytanie, powoli tracąc cierpliwość jego grą.
- I tak nie uwierzysz własnemu bratu, tylko ślicznej dupeczce, którą udało ci się wyrwać fartem. Pieprzyliście się już? - zapytał beznamiętnie, nie siląc się na żadne porządne wyjaśnienia, które pomogłyby mi zrozumieć sytuację.
Ruszyłem w jego stronę, chcąc uderzyć go, aby jakoś się otrząsnął i zaczął myśleć. Powstrzymała mnie ręka Lukrecji, która chwyciła się mojego przedramienia.
Usłyszałem ciche prychnięcie ze strony chłopaka. Podszedł o krok bliżej, opierając się o ścianę.
- Dobra, może to moja broń, ale nikogo jeszcze tym nie zabiłem - powiedział nagle chłopak, zaprzeczając swoim słowom z wcześniej. - To miał być żart, okej? Po prostu Lukrecja ostatnio mnie nie miło potraktowała, chciałem jedynie ją nastraszyć.
- Nastraszyć?! Czy ty wiesz...
- Proszę, wyjdźmy stąd - powiedziała błagalnie dziewczyna, patrząc na mnie prosząco. - Muszę wyjść na powietrze. Trochę mi duszno.
Skinąłem głową, chcąc ją zaprowadzić przed budynek, a potem wrócić do Rhysa i sobie z nim ,,porozmawiać".
[Lukrecja?]
956 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz