Taiga nie odzywała się od czasu tego przeklętego bankietu. Zawaliłem i byłem tego świadomy. Nie mogłem wciągać ją w swoje sprawy, przynajmniej jeszcze nie teraz. Wyszło na to, że zostawiłem ją samą na przyjęciu pośród obcych ludzi, a sam pomagałem w uprowadzeniu tego małego gnojka, Hiddena. Oczywiście nie on był celem, ale wszystko się posypało. To, że do tej pory nie odbierała ode mnie telefonów, nie odpisywała ani nie otwierała drzwi, kiedy godzinami wręcz stałem pod nimi, błagając o rozmowę nie było niczym dziwnym. Nie chciała mnie znać. I nawet taki palant jak ja potrafił to zrozumieć. Dlatego też postanowiłem dać jej czas, aby za dzień lub dwa znów spróbować się z nią zobaczyć. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to były nasze ostatnie chwile. Nie dopuszczałem myśli, że cokolwiek mogło by się jej stać podczas tamtego napadu.
Dopiero drugiego dnia po napadzie wróciłem do pracy w cukierni. Właściciel był aż nadto wyrozumiały, skoro jeszcze mnie z niej nie wyrzucił. Obiecałem, że będę brał dodatkowe godziny, aby nadrobić dni, kiedy mnie nie było. Podobno podczas mojej nieobecności ktoś o mnie pytał, co nie za bardzo mnie cieszyło. Czy ktokolwiek z Pangei znał mój sekret? Czy ktokolwiek mnie widział? Nie... To było niemożliwe, byliśmy w tej łazience sami. Zaczynałem powoli świrować, wyobrażając sobie najgorsze rzeczy.
Nigdy bym nie przypuszczał, że do tej małej cukierni zawita nie kto inny jak boss groźnej mafii - Zeno Moretti-Harris we własnej osobie. Zrobiło mi się momentalnie gorąco i słabo. To tak, jakby ktoś zabrał z pomieszczenia cały tlen. Instynktownie cofnąłem się w tył, uprzednio wypuszczając z dłoni blaszki z wypiekami. Teraz wiedziałem jak czuje się zwierzę zapędzone w kozi róg bez możliwości ucieczki. Zacząłem gorączkowo zastanawiać się nad możliwościami, jakie mi zostały. Problem polegał na tym, że nie widziałem żadnego rozwiązania. Niestety nie miałem przy sobie broni, ale komórka... Czy zdążyłbym w ogóle ją wyjąć? I najważniejsze pytanie: czy on wiedział? Musiał wiedzieć, nie było innego wytłumaczenia, dlaczego pofatygował się aż tutaj. Zacisnąłem mocno szczękę, spoglądając na sklepowe drzwi. Żaden klient mnie nie wyratuje z opresji. Cukiernia jest obstawiona, nie było szans.
- Zabijesz... mnie? - zadałem najoczywistsze pytanie, łudząc się inną odpowiedzią na nie.
Dalsze słowa jakie do mnie wypowiedział zwaliły mnie z nóg. Taiga... To dlatego nie odpowiadała na wiadomości, nie odbierała. Ona... Potrząsnąłem głową, starając się wyrzucić te słowa z głowy. Ona nie mogła zginąć. Była za dobra. Mieliśmy razem jeszcze tyle przeżyć. Miałem ją zabrać do Stanów. Przedstawić reszcie rodziny, młodszemu bratu i... To było nie w porządku, cholernie nie w porządku. Spojrzałem z bólem na Zeno. Z jednej strony byłem mu wdzięczny, że jako jedyny poinformował mnie, co się stało z moją dziewczyną, a z drugiej strony nienawidziłem go za to. Czułem się okropnie, byłem wściekły. Na niego, na siebie, na wszystkich, a w szczególności na Serpents. Miało nie dojść do strzelaniny. To miała być prosta akcja, nikt nie miał ucierpieć, a już na pewno nie zginąć. Nie ona.
- Wierzyłem, że byliście w stanie ochronić wszystkich gości - powiedziałem z nieukrywanym żalem. - Taka pożal się Boże groźna mafia, a pozwoliła pod swoim nosem na porwanie! I to jeszcze swojego pierdolonego młodszego braciszka!
Zamiast jakiejkolwiek odpowiedzi usłyszałem cichy śmiech. Co go kurwa tak bawiło? Widok jego ucieszonej twarzy jeszcze bardziej mnie rozzłościł. Chciałem najzwyczajniej w świecie zetrzeć mu go z twarzy przy pomocy pięści, ale był szybszy. Nim zdążyłem cokolwiek zrobić, ten chwycił mnie za koszulkę, przyciągając do siebie tak, że patrzyłem mu prosto w oczy, a dzielący nas blat nieprzyjemnie i boleśnie wbijał mi się w brzuch.
- No widzisz, groźna mafia zaufała nie tym co trzeba, a teraz pod nosem mam też potencjalnego trupa, którym zaraz możesz się stać, jeśli nie zaczniesz współpracować - odparł, a ton jego głosu w żadnym stopniu nie zdradził, że stracił nad sobą panowanie. Mówił tak samo spokojnie, jak wcześniej. Jak wtedy, gdy przekazywał mi wiadomość o śmierci Taigi.
- Nic dobrego nigdy mi nie przyszło z układów z wami, więc pierdol się, szefie - I najchętniej bym na niego splunął, gdybym sam nie uważał takiego zachowania za dziecinadę. Zniosłem jego przeszywające spojrzenie.
- Dałem ci szansę, choć na nią nie zasługiwałeś ani nie doceniłeś, twoja strata - stwierdził i tym razem brzmiał na znudzonego, jakby tysiące razy powtarzał ten sam tekst przez lata. I może faktycznie coś w tym było.
Wypuścił moją koszulkę z dłoni, przez co mogłem znów stanąć prosto, a przede wszystkim nie musiałem wpatrywać się w jego twarz z tak bliskiej odległości. Nie mogłem, ani nawet nie chciałem zawierać z nim żadnej umowy. Wiedziałem, że i tak byłem trupem. Jeśli nie on, to Serpents, które było równie groźne co Pangea, a może nawet bardziej?
Zeno?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz