Dzisiejszy dzień miał być dla mnie tak zwanym resetem.
Udałem się do jednego z kasyn, dokładniej do tego znajdującego się pod barem 'Outcast'. Po tym jak moje 'Alibi' zostało całkowicie spalone przez policję musiałem swoje drobne przyjemności w postaci hazardu ulokować gdzieś indziej. Nie było to trudne, biorąc pod uwagę to, że właścicielem był ktoś z mojej przeszłości, a dokładniej z czasów kiedy pracowałem dla kogoś, aniżeli sam byłem szefem. Facet był trochę oporny co do uwzględnienia mnie na liście osób, które bezwarunkowo mają wstęp do kasyna z towarzystwem. Kiedy jednak dowiedział się, że to ja załatwiłem kilka dni temu jego ludzi, co w sumie było czystym przypadkiem.. cóż, śpiewka się zmieniła.
Tak więc dziś zawitałem tam po raz kolejny, wraz z obstawą składającą się z kilku 'ochroniarzy' oraz Richarda, który bardzo nalegał na towarzyszenie mi. Kiedy tylko weszliśmy do głównej sali, cała uwaga skupiła się na nas. Z powodu mojej obecności, a może tego, że idioci włącznie z Richem, nie umieli do takich miejsc wchodzić z klasą i po cichu? Czasami zastanawiałem się co tak naprawdę trzymało mnie przed pozbyciem się tak głośnych podwładnych.
Zdecydowanie odstawałem ubiorem od towarzystwa już przed naszym wejściem obecnego. Każdy mężczyzna był ubrany w eleganckie garnitury, kobiety w suknie z głębokimi dekoltami, a na ich szyjach wisiała droga biżuteria. Nawet idioci z którymi przyszedłem mieli garnitury! Ja nie czułem jednak potrzeby imponowania towarzystwu. Byłem ubrany tak, jak zawsze; biała koszulka i czarne, gładkie spodnie. Chyba nigdy nie było sytuacji, w której ubrałem się jakoś specjalnie. Wyjątkiem nie był też pogrzeb mojej parszywej rodzicielki, ale na nim po prostu się nie zjawiłem.
Kiedy zorganizowaliśmy sobie kilkanaście tokenów mieliśmy zamiar udać się na salę z automatami. Taka mała rozgrzewka przed dołączeniem do ruletki lub pokera, bo nie do końca mogłem się zdecydować gdzie chcę najpierw porobić tych wszystkich naiwnych ludzi. Po szybkim zeskanowaniu miejsca zaraz po wejściu wiedziałem, że nie było tutaj wiele 'sławnych' osób w tym ciemniejszym świetle. Większość to pewnie jacyś prawnicy, wysoko postawieni mundurowi lub politycy. Czego tacy zwykli ludzie łaknęli w takich miejscach? Chcieli poczuć się ważniejsi od innych, bo pobyt w takich nielegalnych miejscach uchodzi im na sucho i nikt o tym nie wie?
Z przemyśleń obudziło mnie zderzenie z kimś. Nie do końca zwracałem uwagę na to co dzieje się dookoła więc z zaskoczenia tokeny wypadły mi z dłoni. Część z nich spotkała się z podłogą, a resztę złapał facet, który we mnie uderzył. Zdawało się jakby na całej sali zapadła cisza, a wszyscy spojrzeli na nas. Część wyglądała na zaaferowana sytuacją i mogły to być osoby, które mnie po prostu kojarzą. Reszta była po prostu ciekawska rozwoju sytuacji.
- Co do kurwy? - niemal automatycznie padło z moich ust.
- Wystarczy „przepraszam”. - nieznajomy szybko odpowiedział i zebrał leżące na podłodze żetony. Kiedy zrównał się ze mną wzrokiem po podniesieniu fantów poczułem się dziwnie.. jakbym miał deja vu. Jego twarz była taka znajoma, a jednak nie mogłem posklejać sobie tego obrazka do kupy.
- Lepiej uważaj z.. - kiedy Richard wyszedł z szereg i ruszył trochę zbyt gwałtownie w stronę faceta przede mną zatrzymałem go wystawiając przed nim rękę nie przerywając kontaktu wzrokowego z nieznajomym.
- Bierzcie te pierdolone żetony i wynocha mi z oczu. - mruknąłem nadmiar spokojnie. Cała świta od razu zaczęła kierować się we wcześniejszą stronę nie oglądając się za mną. Nasze otoczenie z tą chwilą zdawało się wrócić do normy. Bo co tu w końcu oglądać jeśli nikt się nie bije? - Może pójdziemy do baru porozmawiać? Na wejściu nie ma na to za bardzo warunków..
- Jeśli nalegasz. - na jego ustach znowu zagościł beztroski uśmiech. Gdybym mógł to najchętniej rozbił bym głowę żeby poszukać w pamięci kogoś takiego jak on. Nienawidziłem poczucia niewiedzy. Po prost nie mogłem go kurwa znieść, bo sprawiało to, że przeżywałem mały powrót do przeszłości, do czasów kiedy byłem kompletnie bezsilnym dzieciakiem.
Ciemnowłosy bez słowa zaczął za mną iść kiedy ruszyłem przodem. Przyznam, że droga do baru była całkiem zabawna, ludzie tak po prostu schodzili mi z drogi jakbym co najmniej urywał głowy zębami na porządku. Zdarzyło się to może raz, na dodatek nie zębami i wątpię żeby ktoś o tym wiedział. Ale nadal, sprawiło to, że miałem niewielki uśmiech na twarzy.
Przysiedliśmy przy barze, gdzie od razu zamówiłem szklankę whiskey dla mojego nowego kompana. Po tym jak złożyłem dla niego zamówienie skinął jedynie głową w znak podziękowania. Musiało to dość dziwnie wyglądać; dwóch mężczyzn którzy patrzyli w siebie tak intensywnie, jakby chcieli zabić się nawzajem. Nie mogę oderwać od niego wzroku przez to, że gdzieś głęboko czułem, że go znam. Czy on teraz przeżywał coś podobnego? A może po prostu myślał, że nie może spanikować i pokazać, że jest słabszy?
Kiedy barman przesunął w naszą stronę szklankę wypełnioną miedzianego koloru płynem ciemno włosy sięgnął po nią i złamał kontakt wzrokowy. Upił małego łyka, po czym znów na mnie spojrzał.
- Więc..
- Co sądzisz o mustangach? Konkretniej modelu boss 302 z 69? - wypaliłem natychmiast kiedy w moich myślach zapaliła się lampka. Przerwałem mu zanim dobrze rozwinął zdanie, ale na moje słowa jego oczy momentalnie się rozszerzyły. Przez chwilę otwierał usta i je zamykał. -.. Vincent? - wypaliłem po kolejnej chwili ciszy.
Widząc jak szeroko się uśmiechnął sam nie mogłem się powstrzymać. Z mojego gardła wydało się coś w deseń okrzyku zwycięstwa, a po chwili wpadliśmy sobie w ramiona. Nie mogę przypomnieć sobie ostatniego razu, kiedy rozpierało mnie takie uczucie jak to.
Byłem święcie przekonany, że prawem ulicy zaginięcie Vincenta za czasów dzieciaka oznaczało, że zwyczajnie go dojechali. Nikt nie umiał wtedy odpowiedzieć co tak dokładnie się z nim stało. Dokończyłem sobie sam tę historię, ale się pomyliłem. Jedyny facet na całym świecie, który wiedział o mnie coś więcej niż imię, a to już było dużym osiągnięciem. Ktoś, kto dzielił ze mną te same traumy, większość wspomnień.. może dlatego tak szybko wymazałem go ze swoich wspomnień? Bo tylko on był kimś, kto moje nędzne życie trochę ubarwiał, a potem zniknął jak we mgle?
- Myślałem, że nie żyjesz. - powiedziałem kiedy odsunęliśmy się od siebie. - Cały ten czas, myślałem, że ktoś Cię zajebał!
- Ja myślałem, że na bank wyjechałeś z Londynu. Zawsze mówiłeś, że przy pierwszej lepszej okazji wsiądziesz w samolot i tyle Cię tutaj będzie. - obydwoje mówiliśmy dość szybko, głośno, a nasze tony były bardzo chaotycznie.
- Nie nadarzyła się. Zostałem, bo tak suka umarła! - dodałem rozradowany referując do swojej rodzicielki. - Gryzie piach od kilku pięknych lat! Tak jak powinna.
< Vincent? >
1054 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz