Westchnęłam, przewracając się na drugi bok i chowając twarz w jedwabnej pościeli. Moja kołdra śmierdziała, w pokoju było duszno, a po podłodze walały się ubrania jeszcze z zeszłego tygodnia. Zamknęłam oczy, nie chcąc patrzeć na syf, który z każdym dniem się powiększał i którego za nic nie potrafiłam sprzątnąć.
Zwlokłam się z łóżka dwadzieścia minut później, niż powinnam, przez co gonił mnie czas. Niedobrze byłoby spóźnić się pierwszego dnia nowej pracy, tym bardziej że nie był to pierwszy lepszy przydrożny bar, a wysoko ceniona kancelaria. Nie spodziewałam się, że będą mną zachwyceni, ale może dobrze by było przyjść tam na czas albo chociaż spóźnić się do dziesięciu minut, jeśli pierwsza opcja okazałaby się nierealna… Kopnęłam szpilki Louboutina, które leżały na środku pokoju, a potem zaszyłam się w łazience, by umyć twarz i zęby. Na więcej nie miałam siły. Posyłając swojemu odbiciu ostatnie spojrzenie, zgarnęłam włosy i spięłam je w wysokiego koka z nadzieją, że tłuste kosmyki nie będą się przesadnie odznaczać. Przed ostatecznym wyjściem do mieszkania wracałam się jeszcze cztery raz. Za pierwszym zapomniałam wziąć kluczy z kuchennego blatu, za drugim sweter okazał się być kłujący, za trzecim uwierały mnie buty, a za czwartym postanowiłam wygrzebać spod łóżka te same szpilki, które kopnęłam tam rano, a potem je założyć.
Byłam z siebie dumna, kiedy po wielu przygodach stanęłam tamtego ranka przed wysokim wieżowcem i biorąc głęboki wdech, pokonałam jego próg. Chciałam coś czuć. Chciałam mieć spocone dłonie, urywany oddech i żołądek zaciśnięty w supeł. Chciałam, żeby było mi niedobrze ze stresu. Chciałam mimowolnie przeczesywać włosy nerwowym ruchem, zakładać kosmyki za ucho i jąkać się w rozmowie, ale ostatecznie nic podobnego nie miało miejsca. Chciałam być tym zawiedziona, ale nie umiałam.
Nie zachwycałam się wnętrzem, kryształowymi dodatkami na marmurowej recepcji i wypolerowaną podłogą. Zamiast tego stanęłam przy meblu, opierając się o niego niedbale i ignorując wszystkich w pomieszczeniu, zsunęłam ciemne okulary z oczu i pochyliłam się w stronę nieznanej mi dziewczyny. Otworzyłam usta, by zapytać ją gdzie powinnam się skierować, ale w tym samym momencie za moimi plecami rozległ się niski, męski głos, który zwrócił na chwilę moją uwagę.
- Prezencja nienaganna, ale nad komunikacją musimy popracować. - westchnął ciężko, sprawiając wrażenie zawiedzionego.
Uniosłam jedną brew.
- Nie przyszłam na spotkanie integracyjne, tylko do pracy. Ale dziękuję Panu za uznanie.
Z tymi słowami odwróciłam się z powrotem do dziewczyny za ladą.
- Szukam kogoś o nazwisku… - urwałam, wyciągając z kieszeni czarnej marynarki niewielką karteczkę złożoną na pół. - Moretti.
- Moretti-Harris.
Zmarszczyłam brwi, słysząc jak mężczyzna stojący za mną znów się wciął, nie dając mi dokończyć.
- Przepraszam, ale to mój pierwszy dzień pracy i byłabym wdzięczna, gdyby mi go Pan nie utrudniał.
- W porządku, chciałem jedynie zaprosić Panią do mojego gabinetu. - powiedział. - W końcu to mnie Pani szuka.
Zamrugałam, niepostrzeżenie wstrzymując oddech. Powietrze wypuściłam powoli i po kilku sekundach, kiedy doszło do mnie co się właśnie wydarzyło.
- Skoro Pan nalega. - odchrząknęłam.
Gdzie był strach albo stres, który powinnam odczuwać? Gdzie były zaczerwienione policzki, wstyd, zażenowanie i przeklinanie samej siebie we własnych myślach? Nie było. A szkoda.
Mężczyzna (nie tak nieznajomy, jak się okazało) przepuścił mnie w drzwiach windy i nacisnął odpowiedni guzik. Wkrótce drzwi się zamknęły, a my pomknęliśmy w górę. Złapałam obiema dłońmi skórzaną rączkę lśniącej torebki.
- Rimma, jak mniemam? - skinęłam głową przytakując. - Świetnie, chyba się nie obrazisz jeśli będziemy mówić sobie po imieniu? Jestem Zeno. - mówiąc to, wyciągnął dłoń w moją stronę.
Uścisk trwał sekundy, po których odsunęłam się od niego i wygładziłam krótką spódniczkę.
- Nie mam nic przeciwko.
-W porządku. - w tym samym momencie drzwi windy otworzyły się, a my wyszliśmy na długi hol, którego podłoga wyłożona była ciemnymi panelami.
Pachniało nowymi meblami, drzewem sandałowym i wanilią. Zeno skierował się w stronę jednych z wielu drzwi na końcu korytarza, otworzył je za pomocą identyfikatora i poczekał, aż wejdę do pomieszczenia. Próg przekroczyłam z szybko bijącym sercem, jednak to jedyne, co się wydarzyło. Żadnego stresu, żadnych uczuć. Nic. Zajęłam wolny fotel przy mahoniowym biurku przepełnionym najróżniejszymi dokumentami. Przez krótką chwilę obserwowałam, jak mężczyzna zbierał je i segregował pomiędzy odpowiednimi teczkami i segregatorami.
- Wybacz mi ten bałagan, ale mamy nawał pracy.
Nie odpowiedziałam, ale od razu zaczęłam tego żałować.
- Nie wiem co cię w życiu spotkało, ale jak będziesz miała taki wyraz twarzy to nikomu nie pomożesz, nikt ci nie zaufa i nawet najlepsza szkoła tego nie naprawi.
Zatkało mnie, kiedy usłyszałam te słowa. Czułam, jak moja brew powędrowała do góry, ale nic więcej.
- Zapewniam, że moja twarz nie wpłynie negatywnie na opinię kancelarii, a inne ewentualne problemy z nią związane, będą tylko i wyłącznie moimi. - powiedziałam, obdarowując go krótkim, chłodnym spojrzeniem. - Myślałam, że to rozmowa dotycząca pracy, a nie sesja terapeutyczna.
Wiedziałam, że przesadziłam, bo jego oczy pociemniały, a dłonie zacisnęły się ledwie zauważalnie. Przełknęłam bolesną gulę w gardle, wbijając w niego swoje twarde spojrzenie. Skoro powiedziałam A, to muszę powiedzieć też B.
- Chyba źle się zrozumieliśmy. - jego głos stał się nagle niebezpiecznie spokojny, a po moich plecach przebiegł dreszcz. - To nie ty jesteś w mojej skórze, więc na twoim miejscu podobne uwagi zachowałbym dla siebie.
- W takim razie jesteśmy kwita.
Nie odpowiedział, ale wiedziałam że patrzył na mnie spojrzeniem, które mogłoby zabić, gdyby tylko miało taką możliwość.
- Nie spotkaliśmy się tu po to, żeby sobie przygadywać. - odparł na pozór spokojnie, choć wiedziałam że było mu do takiego daleko. - Skoro nie jesteś wylewna, to pozwolę sobie zacząć. - odchrząknął zmieniając temat, a ja starałam się siedzieć prosto. Ledwo się poznaliśmy i już zdążyłam mu podpaść.
- W takim razie jesteśmy kwita.
Nie odpowiedział, ale wiedziałam że patrzył na mnie spojrzeniem, które mogłoby zabić, gdyby tylko miało taką możliwość.
- Nie spotkaliśmy się tu po to, żeby sobie przygadywać. - odparł na pozór spokojnie, choć wiedziałam że było mu do takiego daleko. - Skoro nie jesteś wylewna, to pozwolę sobie zacząć. - odchrząknął zmieniając temat, a ja starałam się siedzieć prosto. Ledwo się poznaliśmy i już zdążyłam mu podpaść.
- Skoro podpisałaś już umowę, to sądzę, że warunki pracy są dla ciebie jasne. Zresztą, nie do mnie należy ich przedstawienie. - powiedział zdawkowo. - Klienci, których zdążyłaś zdobyć w poprzedniej kancelarii zdecydowali się na twoje pełnomocnictwo mimo zmiany miejsca pracy. Wszystkie twoje dokumenty zostały już przeniesione i ulokowane w twoim biurze, ale to do ciebie należy ich przeorganizowanie. Nie chcieliśmy się mieszać. - skinęłam głową. W takim razie pracy było dużo. -Wszelkie pytania kierujesz do mnie, dobrze wypełniasz swoje obowiązki i nie dajesz nam powodu, żeby cię zwolnić. Jedno złe słowo i będę zawiedziony. Rozumiemy się?
Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się.
- Rozumiemy. - wymamrotałam, nieco pokorniejąc.
To tak żeby przypadkiem nie wywalili mnie jeszcze przed zaczęciem pracy. Wierciłam się na krześle, czując jak szpilki obcierały moją skórę, a biały golf niemal odcinał dostęp do powietrza.
- Skoro wszystko na ten moment jest jasne, może cię oprowadzę? - spytał retorycznie. - Na parterze czeka na nas Blair, której też muszę wszystko pokazać, więc to stamtąd zaczniemy.
Skinęłam głową. Krótka chwila i wyszliśmy z biura. Kilka pięter i długich minut pełnych niezręcznej ciszy później, znajdowaliśmy się na parterze. Nie wiedziałam czy się dogadamy, ale ostatnimi czasy miałam problemy z nawiązaniem kontaktu z kimkolwiek, więc nie liczyłam na zbyt wiele. Wiedziałam, że to we mnie był problem, a nie w nim, ale nie paliłam się by coś z tym zrobić.
- Rimmo, to Blair. - powiedział, wyrywając mnie z zamyślenia.
Zmusiłam się do uśmiechu, widząc przed sobą nastolatkę o blond włosach i jasnych oczach.
- Uczy się u nas fachu. - ni to stwierdził, ni zażartował, ale nie skomentowałam tego. - Blair, to Rimma, nasz najnowszy nabytek.
- Miło mi cię poznać. - powiedziałam zachrypniętym głosem. Uścisnęłyśmy sobie ręce, ona odwzajemniła uśmiech i to było na tyle z uprzejmości.
Zeno ruszył przed siebie, poganiając nas by jak najszybciej pokazać nam cały budynek. A to był dopiero początek tego dnia, pomyślałam, wzdychając w duchu z cierpieniem. Jedyne, o czym marzyłam, to powrót do domu.
- Rozumiemy. - wymamrotałam, nieco pokorniejąc.
To tak żeby przypadkiem nie wywalili mnie jeszcze przed zaczęciem pracy. Wierciłam się na krześle, czując jak szpilki obcierały moją skórę, a biały golf niemal odcinał dostęp do powietrza.
- Skoro wszystko na ten moment jest jasne, może cię oprowadzę? - spytał retorycznie. - Na parterze czeka na nas Blair, której też muszę wszystko pokazać, więc to stamtąd zaczniemy.
Skinęłam głową. Krótka chwila i wyszliśmy z biura. Kilka pięter i długich minut pełnych niezręcznej ciszy później, znajdowaliśmy się na parterze. Nie wiedziałam czy się dogadamy, ale ostatnimi czasy miałam problemy z nawiązaniem kontaktu z kimkolwiek, więc nie liczyłam na zbyt wiele. Wiedziałam, że to we mnie był problem, a nie w nim, ale nie paliłam się by coś z tym zrobić.
- Rimmo, to Blair. - powiedział, wyrywając mnie z zamyślenia.
Zmusiłam się do uśmiechu, widząc przed sobą nastolatkę o blond włosach i jasnych oczach.
- Uczy się u nas fachu. - ni to stwierdził, ni zażartował, ale nie skomentowałam tego. - Blair, to Rimma, nasz najnowszy nabytek.
- Miło mi cię poznać. - powiedziałam zachrypniętym głosem. Uścisnęłyśmy sobie ręce, ona odwzajemniła uśmiech i to było na tyle z uprzejmości.
Zeno ruszył przed siebie, poganiając nas by jak najszybciej pokazać nam cały budynek. A to był dopiero początek tego dnia, pomyślałam, wzdychając w duchu z cierpieniem. Jedyne, o czym marzyłam, to powrót do domu.
< Zeno? >
1230 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz