Przetarłam twarz dłońmi, wzdychając ciężko i obracając się na skórzanym fotelu w kierunku przeszklonej szyby. Big Ben błyszczał tak jak wczoraj i przedwczoraj, a ulice były zakorkowane równie mocno, co godzinę i pięć temu. Czułam się, jakbym była zawieszona pomiędzy dwoma wymiarami. Mój gabinet tonął w mroku, który rozświetlała jedynie słaba poświata biurowej lampki. Naokoło panowała przejmująca, głucha cisza zaburzona jedynie moim urywanym, niespokojnym oddechem. Nastała pora, by wracać do domu. Widmo z pewnością czekało na swoją zwyczajową porcję mokrej karmy. Z ociąganiem nasunęłam skuwkę na pióro, które wetknęłam do pojemnika na długopisy. Posegregowałam papiery, które zajmowały większą część mojego biurka i czekały, aż w końcu je uprzątnę. Czarne segregatory lśniły na mahoniowym regale, wciąż niepodpisane i nieoznaczone. Zwlekałam ze wszystkim jak tylko mogłam i choć chciałam dopiąć wszystko na ostatni guzik, nie mogłam. Całe szczęście, że w kancelarii pracowała bardzo dobra ekipa sprzątająca, bo w innym wypadku moje biuro wyglądałoby jak pobojowisko. Byłam osobą schludną i poukładaną, ale ostatnimi czasy nic nie szło po mojej myśli i najwyraźniej wszystkie problemy przenosiłam na swoje otoczenie.
Rozładowany telefon wrzuciłam do czarnej aktówki i zduszając w sobie jęk bólu, kiedy stanęłam na wysokich szpilkach po kilkunastu godzinach pracy, ruszyłam w stronę wyjścia z budynku. Winda nie działała o tej porze, więc musiałam pokonać siedem pięter, by znaleźć się na parterze, a potem jeszcze dobre kilka metrów recepcji, by wyjść na zewnątrz. Nie wiedziałam która była godzina, bo żaden zegar i żadne urządzenie nie współpracowało ze mną tego dnia. Wiedziałam jedynie, że było naprawdę późno, bo tłum na ulicach znacznie się przerzedził, pozostawiając po sobie pojedyncze samochody, które szybko i cicho przemykały po skrzyżowaniach. Sygnalizacja świetlna nie działała i byłam jedyną osobą w promieniu najbliższych kilkudziesięciu metrów. Słyszałam swój niespokojny oddech i równomierne stukanie wysokich obcasów po twardym asfalcie. Wiał delikatny, rześki wiatr, a powietrze było wilgotne od deszczu, który ledwo co przestał padać. Dobrze, że kałuże nie zdążyły jeszcze nazbierać się na ulicach, bo pewnie nie dotarłabym do domu w takim stanie, w jakim opuściłam go rano.
Skręciłam w spowity w mroku zaułek, który był mało przyjemnym skrótem do mojego mieszkania. Apartament, który zdecydowałam się wynająć (podobnie jak kancelaria) znajdowały się w samym centrum Londynu, ale szybko się okazało, że nie było w tym nic przyjemnego. Od pewnego czasu Londyn po zmroku nie był zbyt przyjaznym miastem i budził we mnie lęk.
Przyspieszyłam, chcąc jak najszybciej znaleźć się w mieszkaniu. Przechodziłam obok ślepego, ciemnego zaułka pełnego kałuż, kiedy usłyszałam dochodzące z niego stęknięcie. Zmarszczyłam brwi, a krew zaczęła szybciej krążyć w moich żyłach, kiedy zdałam sobie sprawę, że ktoś był w tym zaułku i nie była to jedna osoba. Cztery wysokie, barczyste postaci stały obok siebie, w całości ubrane na czarno. Na głowach miały szerokie kaptury, przez co nie udało mi się dostrzec nawet rys ich twarzy, czy koloru włosów, ale wtedy mój wzrok przykuła piąta postać. Klęczała przed nimi, jej kolana i dłonie zamoczone były w brudnej kałuży. Oblizałam suche wargi i wytężyłam wzrok, jako że nikła poświata lamp padała właśnie w jej kierunku. Wtedy zauważyłam, że kałuża miała głęboko bordowy kolor. Z głowy postaci skapywała gęsta, parująca krew i brudziła londyńską ulicę. Wsiąkała pomiędzy bruk i tworzyła wielką plamę, kropla po kropli. Razem z krwią ubywało z niego życie.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że przez głęboki szok w którym się znajdowałam, nie słyszałam krztuszenia się krwią, kaszlu i jęków. Obserwowałam zza winkla jak klęczący człowiek upadł na ziemię, wprost w kałużę błota i zmieszanej z nią krwi. Jego głowa odskoczyła na bok, odsłaniając ogromne rozcięcie w miejscu, w którym biła jego najważniejsza żyła. Poszarpana skóra w miejscach, gdzie nie była zalana krwią, była żółta i ukazywała wnętrzności. Kiedy wróciłam spojrzeniem na jego twarz, oczy miał szeroko rozwarte. Był martwy.
Zakrztusiłam się własną śliną, robiąc gwałtowny krok do tyłu. Poczułam gwałtowny spadek, jako że stałam na krawężniku i potknęłam się, upadając boleśnie na kolana. Mój ruch przykuł uwagę reszty osób, które bezdusznie zamordowały niewinnego człowieka. Czułam pieczenie w dłoniach, kiedy dźwignęłam się na proste nogi i rzuciłam się do ucieczki, zgarniając szpilki z ziemi. Przycisnęłam je do piersi.
Były za drogie, żeby je tu zostawić, nawet jakby mnie mieli tutaj zamordować.
Biegłam przed siebie, słyszałam szybko krążącą w moich uszach krew, która napędzała całe moje ciało i zmuszała do ucieczki. Mój oddech był nieludzko szybki i urywany, dławiłam się własną śliną, łzami i powietrzem, nie przystając ani na sekundę. Nie wiedziałam dokąd biegłam, nie zważałam na samochody i przechodniów, których i tak było jak na lekarstwo. Jeśli kogoś spotykałam, ten patrzył się na mnie jak na idiotkę, mamrotał coś pod nosem i kontynuował marsz, a ja swój bieg.
I kiedy moje nogi odmówiły w końcu posłuszeństwa, okazało się że stałam przed murowanym, piętrowym budynkiem. Neony błyszczały na wszystkie kolory, z wnętrza wydobywała się głośna muzyka i szybko okazało się, że była ona tym, czego potrzebowałam. Wciąż widziałam lejącą się pod ciśnieniem krew i czułam metalicznie śmierdzące kałuże. Widziałam rozorane nożem gardło i słyszałam bulgotanie, które uchodziło z umierającego człowieka, kiedy chciał coś powiedzieć, ale nie mógł przez zalewającą go krew. Moje skronie pulsowały bólem, a mięśnie piekły od biegu. Nie wiedziałam jak to się stało, że wpuścili mnie do klubu, nie zarejestrowałam nawet jak znalazłam się na wysokim stołku barowym i nie doszło do mnie, że wlewałam w siebie kieliszki pełne tequili dopóki usta nie zaczęły mnie mrowić od jej nadmiaru. Mój nieobecny, rozbiegany wzrok krążył po tańczących ludziach i jęczałam z bólu głowy, kiedy neonowe światła padały wprost na mnie.
W pewnym momencie ktoś zasłonił mi parkiet. Przełknęłam głośno ślinę, nie podnosząc spojrzenia. Wbiłam wzrok w pojedyncze, czarne guziczki koszuli, które miałam centralnie przed sobą. I siedziałam bez ruchu, całkowicie odcięta od rzeczywistości.
- Nie sądziłem, że spotkam cię w takim miejscu. Bary nigdy cię specjalnie nie interesowały. - usłyszałam niski, męski głos.
Wydawało mi się, że jestem pod wodą, a ten dochodził do mnie z powierzchni. Nie wiedziałam ile czasu minęło, ale z letargu wyrwało mnie dopiero szarpnięcie. Nabrałam gwałtownie powietrza i poczułam, jak czyjeś ręce obejmują moje ramiona bym nie upadła.
Doszedł do mnie gwar i podniesione głosy. Odwróciłam się przez ramię i zrozumiałam, że ktoś oblał mnie swoim drinkiem. Nawet tego nie poczułam, choć czyjaś wódka moczyła właśnie moją koszulę.
- No co jest, kurwa?! - zawołał ktoś, na co się wzdrygnęłam.
Słyszałam rozmowy, ale nie przykuwałam uwagi do słów, dopóki nie zapanowała wokół mnie cisza. O ile można mówić o ciszy będąc w klubie - przynajmniej nikt nic do mnie nie mówił, ani nie krzyczał.
- Nie wyglądasz najlepiej. - powiedział mężczyzna stojący przede mną.
Wtedy po raz pierwszy podniosłam swoje spojrzenie. Poczułam zimno na plecach, moja koszula namakała stopniowo i sprawiała, że przechodził mnie dreszcz. Zblokowałam spojrzenie z moim rozmówcą, który od dobrych kilku minut próbował wydobyć ze mnie jakieś słowo i niemal zakrztusiłam się własną śliną, kiedy poznałam te błękitne, wpatrzone we mnie tęczówki.
Stał przede mną mój były chłopak, Max, którego nie widziałam dwa lata. Nasze zerwanie było raczej burzliwe i gwałtowne i w innej sytuacji pewnie byłabym w głębokim szoku, jednak nie teraz. Ledwie go poznałam i ledwie zrozumiałam, że to on trzyma moje ramiona, bym pozostała w pozycji siedzącej. Czułam, że jeszcze chwila i zacznę wymiotować i to nie przez alkohol, a metaliczny smród krwi, który wciąż czułam, choć w pobliżu nie było żadnego trupa. Chyba.
- Kłopoty w raju, co? - słyszałam jak mruknął do siebie, westchnął i omiatając mnie spojrzeniem, pomógł mi wstać.
Nie chciałam wstawać. Chciałam tu zostać i pić dalej, a potem zasnąć gdzieś i obudzić się za dwadzieścia lat, kiedy już nie będę pamiętać o zwłokach zostawionych w jednej z głównych alej Londynu.
Nie chciałam iść do przodu, ale Max pilnował, bym się nie zgubiła. Moja głowa opadła bezwiednie na jego ramię i pozwoliłam się wyprowadzić mimo początkowego oporu. Kiedy poczuł, że już się nie stawiam, w spokoju wyszliśmy na zewnątrz. Chciałam usiąść na murku i zrzygać się do krzaków, ale nie dał mi takiej możliwości.
- Zadzwoń po taksówkę. - wychrypiałam, kładąc dłoń na swoim rozgrzanym, pokrytym cienką warstwą potu czole.
Pozlepiane kosmyki włosów wchodziły do moich ust i oczu, przyklejały się do spoconych skroni. Było mi wstyd, że widział mnie po tylu latach i to w takim wydaniu, więc odwróciłam od niego wzrok, kiedy pakował mnie na miejsce pasażera. Od razu poczułam zapach skórzanych siedzeń i tego samego zapachu samochodowego, którego używał gdy byliśmy jeszcze razem. Zapiął mój pas, kiedy siedziałam już na fotelu i zatrzasnął drzwi. Potem chyba odpłynęłam, chociaż nie byłam tego pewna.
< Max? >
1471 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz