Dzisiejszego wieczoru musiałam spotkać się z jednym z klientów, Aiden'em Carterem. Wykształcenie w medycynie, ciepła posadka w szpitalu. Był całkiem przyjemny, miło się z nim rozmawiało. W dość podeszłym wieku, około pięćdziesięciu lat. Zawsze kulturalny, typ starego dżentelmena i właśnie dzięki jego usposobieniu, udało mi się jakkolwiek spokojnie podejść do naszej 'randki'. Nie myślałam o rzeczach dziejących się poza murami drogiej restauracji, popijałam szampana uśmiechając się do swojego towarzysza. Niestety każde wyjście do toalety i spojrzenie w lustro sprawiało, że wszystko do mnie wracało i to ze zdwojoną siłą.
Poczucie winy, strach, zmartwienie.. lista się nie kończyła, a im dłużej nie wiedziałam niczego konkretnego, wszystko się pogarszało. Chciałam w jakikolwiek sposób dowiedzieć się czegoś od Jayden'a, ale nie miałam zielonego pojęcia jak to zrobić. Na samą myśl o spojrzeniu mu prosto w oczy i okłamaniu go miałam miękkie nogi. Nikt na tym świecie nie przerażał mnie bardziej niż on. Był jak uosobienie śmierci kroczące po Ziemi z szyderczym uśmiechem. Wiedziałam jednak, że nie ma innego wyjścia. Tylko on może cokolwiek wiedzieć. Przestałam już wierzyć w to, że może to nie być z nim związane. Musiało. Nikt inny nie odważyłby się zrobić czegoś takiego. Nikt nie był na tyle chory.
Właśnie delektowaliśmy się panna cottą, kiedy telefon Aiden'a zaczął brzęczeć. Spytał, czy powinien odejść na chwilę od stolika, jednak machnęłam na to ręką i nalegałam, aby odebrał przy mnie. Telefon okazał się być tym służbowym i po jego minie widziałam, że musiało się stać coś poważnego. Kiedy rozłączył się z rozmówcą spojrzał na mnie, a jego oczy wyrażały więcej niż rozczarowanie.
- Alyssa.. - westchnął ciężko, a ja złapałam go za dłoń którą ułożył na stoliku. Natychmiast uśmiechnął się lekko i odwzajemnił uśmiech. - Jest mi bardzo przykro, ale dostałem pilne wezwanie do szpitala.
- Ach Aiden, rozumiem..
- Młody chłopak w dość ciężkim, ale w miarę stabilnym stanie. Ale nie martw się, mam czas żeby odwieźć Cie do domu. W końcu nie pozwolę Ci wracać byle taksówką.
- Jesteś naprawdę kochany.
- Nie często porwane osoby wracają do nas.. albo nie ważne. Przepraszam, prawie zacząłem swój żargon. - zaśmiał się, po czym sięgnął do marynarki po portfel, aby zapłacić kelnerowi.
Wspomnienie o kimś 'porwanym' sprawiło, że momentalnie zrobiło się gorąco. Uśmiech musiał natychmiast zejść z mojej twarzy, ponieważ Aiden wydawał się być zmartwiony. Delikatnie potrząsnął moją dłonią.
- Czy wszystko w porządku? Bardzo, ale to ba..
- Ktoś porwany? - zadałam szybko pytanie. - Chodzi o.. tego młodego bogacza? Moretti-Harrisa? - dodałam nieco ciszej, ponieważ mimo swojego rozgłosu, to nie sprawa o której w ogóle powinno wspominać się głośno.
Odpowiedział mi w kilka sekund, a jednak oczekiwanie zdawało się zajmować wieczność. Moje serce zaczęło bić tak szybko, jakby ktoś przyłożył mi nóż do gardła. Kiedy odpowiedział mi twierdząco, czułam jak każdy mały włosek na ciele staje mi dęba.
Reszta potoczyła się tak szybko, że siedząc na miejscu pasażera w jego samochodzie szlochając cicho w drodze do szpitala, nie potrafiłam sobie dokładnie przypomnieć co tak naprawdę mu powiedziałam. 'To mój przyjaciel, błagam pozwól mi ze sobą jechać, proszę powiedz, że jestem jego narzeczoną, cokolwiek. Ja muszę go zobaczyć, ktoś musi przy nim być.' Trzymał moją drżącą dłoń i próbował jak najszybciej dojechać na miejsce, może nie tyle myśląc o pacjencie, co o mnie.
Mijając inne auta i znaki drogowe, rzeczywistość jakby zmywała się z wspomnieniami grającymi przed moimi oczami, jakbym była w kinie. Wszystkie momenty, w których Hidden mi towarzyszył i za każdym razem spotykał mnie w najgorszym możliwym stanie. Pobitą w barze. Pijaną, skatowaną i nie przytomną na ulicy. Owszem, nie znaliśmy się długo. Ale po prostu czułam, czułam, że nawiązała się miedzy nami pewnego rodzaju więź. I była na tyle silna, że za wszelką cenę musiałam przy nim teraz być, o ile na miejscu nie ma już jego rodziny. Patrzenie na niego ze świadomością, że to wszystko mogło wydarzyć się po części przeze mnie pewnie złamie mi serce. Ale to cena, którą musiałam zapłacić.
~~~
Było gorzej niż myślałam. Nieludzka godzina nie robiła mi różnicy, zmęczenie również. Dopiero po naprawdę długim czasie mogłam w końcu chociażby podejść do szyby, przez którą mogłam zobaczyć chłopaka leżącego w jednoosobowej sali. Dźwięk, który wydobył się z mojego gardła był czymś w rodzaju krzyku pomieszanego ze szlochem. Zasłoniłam usta dłonią, a moje już opuchnięte oczy uroniły kolejne łzy. Nogi natychmiast się pode mną ugięły i wylądowałam na podłodze. Był tutaj zupełnie sam, podłączony do miliona aparatu, do połowy okryty opatrunkami. Twarz posiniaczona, pełna drobnych ran.
Bardzo szybko doprowadziłam się do stanu, w którym nie mogłam złapać oddechu. Całkiem możliwe, że zaczęłabym się dusić, gdyby nie pielęgniarka wychodząca z owej sali. Natychmiast znalazła się u mojego boku i pomogła wstać, po czym zaprowadziła do najbliższego krzesła. Przez dobre dziesięć minut musiała oddychać razem ze mną, abym jakkolwiek się ustabilizowała. Kiedy mogłam już złożyć jakiekolwiek zdania, jedyne co powtarzałam to to, że muszę tam wejść. Przez naprawdę długi czas tłumaczyła mi, że musi zadecydować o tym lekarz prowadzący, którym był Aiden.
Gdyby nie on, na pewno nie znalazłabym się przy chłopaku tak szybko. Po około godzinie mogłam już wejść do środka. Przez nieco przysłonięte okna powoli zaczęły wkradać się promienie słoneczne, a ja nie mogłam uwierzyć w to jak szybko ten czas przeminął. Z kąta pomieszczenia zabrałam krzesło i przysunęłam je do łóżka chłopaka.
Nie mogłam spojrzeć mu w twarz nawet wtedy kiedy wiedziałam, że nie odwzajemni tego wzroku. Czułam się tak jakby ktoś wbił nóż w moje serce i co jakiś czas regularnie nim kręcił. Otwierałam usta i zamykałam je, chcąc cokolwiek powiedzieć. Przeprosić. Dziękować Bogu, że przeżył. Powiedzieć, że wszyscy się martwiliśmy. Że z tego wyjdzie. Ale było to trudniejsze niż myślałam.
W końcu jednak zdecydowałam się na to, żeby delikatnie złapać jego dłoń w swoje, które nadal nieustannie się trzęsły.
- W-wiesz.. gdzieś.. - zaczęłam, jednak szybko musiałam przełknąć szloch, który prawie wydobył się z mojego gardła. -.. gdzieś kiedyś słyszałam.. że jeśli ktoś jest nieprzytomny, trzeba z nim rozmawiać. Stymulować go dotykiem, jakkolwiek trzymać ten kontakt. Brzmi głupio nie? Pewnie byś tak pomyślał.. - szeptałam, ponieważ nie mogłam zdobyć się na głośniejszy ton. Uśmiechnęłam się lekko na wspomnienie o jego śmiechu i głupich tekstach. - Niedługo się z tego wyliżesz. Twoje rodzeństwo i rodzice.. z pewnością niedługo się pojawią.. a do tego czasu jesteś skazany na mnie. Cudownie prawda? - przez to, że delikatnie pochylałam się nad naszymi dłońmi, kilka łez spadło na jego skórę. - Nie zostawię Cię.. będę tutaj z tobą tak długo jak trzeba.. tak jak Ty ze mną..
< Hide? >
1147 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz