Ostatnie kilka miesięcy w życiu Cassandry było naprawdę trudne - najpierw dowiedziała się o zamordowaniu ukochanego męża przez libijskich terrorystów, tydzień późnej przyglądała się jak pusta trumna zjeżdża do dużej, prostokątnej dziury wykopanej w międzyczasie w ziemi należącej do holenderskiej Lejdy, a po zakończeniu tej jakże smutnej ceremonii oraz powrocie do domu próbowała wytłumaczyć dzieciom zawiłe zbiegi okoliczności, które doprowadziły do przedwczesnej śmierci ich ojca (co nawiasem mówiąc nie należało do najprostszych zadań, ponieważ sama wciąż nie potrafiła przyjąć ich do wiadomości, mimo że przecież wielokrotnie na własne oczy widziała okropne skutki działalności radykalnych islamistów), następnie skierowała się do pracownika biura nieruchomości z prośbą o pomoc w sprzedaży lokalu i przystąpiła do pakowania wszystkich przedmiotów potrzebnych jej oraz szkrabom do rozpoczęcia pisania nowej historii w Londynie, gdzie czekał już na nią nie tylko dawny przyjaciel z wojska, u którego miała się zatrzymać dopóki nie znajdzie własnego kąta, ale także ciepła posada naczelniczki Wydziału Kryminalnego na jednym z tamtejszych posterunków policji (tę zdobyła zarówno dzięki swoim niecodziennym kwalifikacjom, jak i właśnie dzięki wstawiennictwu Maya, za co była mu ogromne wdzięczna). Miała ją objąć po niedawno zastrzelonym koledze po fachu, co z kolei kazało jej się zastanowić czy przyjmując tę jakże lukratywną ofertę nie wystawia się czasem na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. W końcu ktoś, kto stał za tą zbrodnią, będzie teraz zapewne czyhał i na jej głowę. Ponadto intuicja podpowiadała jej, że to, że na jego następcę spośród z pewnością wielu kandydatów została wybrana akurat osoba pochodząca zza wielkiej wody, a więc bardzo mało zorientowana w miejscowej sytuacji nie stanowiło jedynie dzieła przypadku . A w dodatku była kobietą, a te zwykle musiały dość długo udowadniać swoją wartość zanim wywalczyły jakąkolwiek wyższą pozycję, szczególnie gdy chodziło o służby mundurowe, a już zwłaszcza, gdy tak jak ona były samotnymi matkami. Może w wyniku złych doświadczeń zdobytych podczas lat spędzonych w amerykańskiej armii popadała w paranoję powodującą, że na każdym kroku widziała jakiś spisek, ale i tak postanowiła przyjrzeć się wszystkiemu bliżej na własną rękę najszybciej jak okaże się to możliwe. Szefowie angielskich mafii i inne pomniejsze męty mogli sobie myśleć, że będą mogły wreszcie w pełni wyciągnąć swoje ostre pazury w kierunku zwykłych obywateli, ale ona w żadnym wypadku nie zamierzała im na to pozwolić. Nie po to przez pięć pierwszych wiosen zawodowej kariery użerała się z niezliczonymi hordami najbardziej okrutnych ludzi w różnych zakątkach globu, żeby obecnie nie poradzić sobie z tymi, którzy chcieli rzucić stolicę Wielkiej Brytanii na przysłowiowe kolana za pomocą zwykłej mieszaniny znacznie mniej wymyślnej broni oraz szczypty terroru.
- I jak tam się czuje nasza droga Squirrel, wiedząc że zaraz pojedzie niańczyć bandę głuptaków gnieżdżących się od dłuższego czasu na londyńskiej komendzie ? - Cameron z drwiącym uśmieszkiem obserwował jak jego przyjaciółka w pośpiechu zbiera się do wyjścia.
- Na Twoim miejscu odwołałabym te słowa. - Sięgnęła po wielką, granatową poduszkę leżącą na sofie i obróciła się wraz z nią w kierunku mężczyzny. - Pamiętaj, że te głuptaki, jaki ich właśnie nazwałeś to teraz moja nowa jednostka, a jednostka to...
- Rzecz święta. - Dokończył za nią, podnosząc ręce w geście poddania i wnosząc oczy do sufitu. - Tak, wiem. Nie zapominaj tylko, że tutejsze rzezimieszki to nie szaleni terroryści zdolni zagrozić całemu światu, a policja to nie wojsko, bo jeszcze staniesz się przyczyną jakiegoś buntu. - Zaśmiał się, w wyniku czego nawet nie zauważył jak rzuciła w niego podgłówkiem.
- Zaręczam Ci, że następnym razem nie będzie taryfy ulgowej. - Ostrzegła go, chwytając tęczowy termos wypełniony swoim ukochanym kakao, który około pół godziny wcześniej ustawiła na komódce ulokowanej we wnęce przy drzwiach. - Briseis, idziemy. - Przywołała do siebie swego wiernego psiaka, po czym skierowała się do garażu, w którym stały obecnie dwa samochody. Wsiadła do znajdującego się po prawej różowometalicznego Infiniti QX80 i odpaliwszy silnik, wyjechała powoli na osiedlową drogę. Jako, że nawierzchnia wciąż nie zdążyła wyschnąć po nocnej ulewie, a ona w dodatku nie znając topografii miasta raz po raz musiała zerkać na ekran GPS-a, na przybycie na miejsce zmarnowała o wiele więcej czasu niż w standardowych okolicznościach. Normalnie poprosiłaby zapewne o podrzucenie współlokatora, ale on właśnie dzisiaj uparł się, że zabierze jej dzieci na całodniową wycieczkę, by pokazać im najbliższą okolicę. Uznała to za na tyle dobry pomysł, że nie zamierzała oponować. Przynajmniej będą miały intersujące zajęcie, więc nie rozniosą w pył całego apartamentu. A to, że spóźniła się mniej więcej kwadrans, nie mogło stanowić aż tak wielkiego problemu. No chyba, że akurat miałaby wyjątkowo potężnego pecha i ktoś zdążyłby już zgłosić jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę, przy rozwiązaniu której powinna uczestniczyć. Po przekroczeniu progu nie usłyszała jednak szumu charakterystycznego dla zwiększonego napięcia powodowanego zawsze przez tego typu okoliczności, więc uznała, że przynajmniej chwilowo może zająć się sobą. A właściwie prawie, bo zanim to nastąpi, musiała jeszcze przynajmniej rzucić przelotnie okiem na akta tych wszystkich zbrodni, których tajemnicy nie zdążył odkryć jej poprzednik, a więc przejść się do archiwum skrytego w podziemiach budynku. Już nim uchyliła drzwi do niego prowadzące, zorientowała się, że przed wyjściem z domu najwidoczniej zapomniała sprawdzić, czy przyczepiła wszystkie klucze do breloczka w kształcie szmaragdowego żółwia morskiego, ponieważ wyraźnie brakowało pośród nich jednego, a mianowicie tego otwierającego szafki z dokumentami przechowywanymi w pomieszczeniu. O tyle dobrego, że przynajmniej odrzwia, przed którymi obecnie się znajdowała, działały na kartę magnetyczną. W końcu już dawno nauczyła się, że niemal wszystkie zamki tego świata da się pokonać za pomocą wielu innych narzędzi niż zwykłe klucze.
- Wygląda na to, że trochę tu sobie posiedzimy, więc możesz spokojnie pozwiedzać. - Oświadczyła, odpinając smycz futrzakowi. Ten lekko zamachał ogonem w odpowiedzi, a następnie zagłębił się radośnie w równe rzędy regałów. Ona sama zaś przyklęknęła przy najbliższym z nich i zdjąwszy plecak, wyciągnęła z niego ciemnofioletowy szmaciany piórnik, w którym nosiła tak zwane przedmioty ścisłego zarachowania. Po krótkim zastanowieniu wydobyła z niego skalpel i obejrzawszy dokładnie zamknięcie pierwszej skrytki oraz przerzuciwszy włosy przez plecy, by nie zasłaniały jej widoku, zaczęła obracać w nim wspomnianym narzędziem. Skupiła się na tym zajęciu do tego stopnia, że nawet nie zauważyła, że ktoś zatrzymał się zaledwie kilka kroków dalej i teraz obserwuje ją badawczo, a suczka swoim zwyczajem zastępuje mu drogę, wyraźnie pragnąc bronić jej przed intruzem.
- No, no, a co my tu mamy ? - Niespodziewanie doleciały do niej słowa wypowiedziane wyraźnie męskim tembrem głosu, w wyniku których aż wypuściła narzędzie z dłoni. Na całe szczęście zdążyła je jednak złapać zanim upadło na podłogę. Przynajmniej uniknęła niepotrzebnego hałasu.
- A jak się Ci wydaje ? - Odparła pytaniem na pytanie, podnosząc się na równe nogi i z wyraźnym skrępowaniem obciągając materiał szerokiej, oliwkowej bluzy z kapturem oraz przeklinając ledwie dosłyszalnie pod nosem po irlandzku. Normalnie lepiej być już raczej nie mogło - pierwszy dzień w pracy (jeśli nie liczyć wczorajszego odbioru sprzętu oraz podstawowych papierów), a ona już została nakryta na szwendaniu się w nieregulaminowym stroju i gmeraniu przy szufladach skrywających akta za pomocą bardziej niż niestandardowego sprzętu przez jakiegoś typka opierającego się z wyraźną nonszalancją o regał, który wyglądał jakby pod wpływem dodatkowego ciężaru miał się lada moment przewrócić. Kompletna katastrofa. - Chyba nie sądzisz, że jesteś w cyrku ? - Zaatakowała go, odkładając jednocześnie skalpel do kieszeni ciemnozielonych, dresowych spodni. - A może jednak wyglądam Ci na linoskoczka, a tam stoi klaun ? - Rzuciła, mierząc go poirytowanym spojrzeniem od stóp do głów i przetrząsając wszystkie zakamarki ubrania w poszukiwaniu identyfikatora, bo dałaby sobie przecież rękę uciąć, że nie uwierzyłby jej na słowo, gdyby ot tak próbowała mu uświadomić, że oto ma przed sobą nową naczelniczkę Wydziału Kryminalnego. Zdecydowanie na nią teraz nie wyglądała, a nie chciała z góry zakładać, że ma do czynienia z kompletnym idiotą. - Mniejsza. - Uspokoiła się dopiero, gdy namacała czubkami palców odpowiedni plastik. - Możesz mi wierzyć lub nie, ale właśnie objęłam funkcję naczelniczki Wydziału Kryminalnego. - Przewidując nieprzyjemności, wyjęła go na światło dzienne i trzymała w pogotowiu. - Zanim jednak będę mogła zająć się pracą, muszę zaznajomić się z dokumentami dotyczącymi wszystkich spraw, których nie zdążył zamknąć mój świętej pamięci poprzednik. - Wyjaśniła, klepiąc się po biodrze w celu przywołania owczarka, który nadal z uwagą śledził każdy ruch funkcjonariusza. - A tak się nieszczęśliwie składa, że mój współlokator musiał przez przypadek zgarnąć klucze do tych nieszczęsnych szafek, więc próbowałam otworzyć je w inny sposób. Ale skoro już i tak tu jesteś, to może będziesz tak uprzejmy i pomożesz mi w ich wydobyciu ? - Umieściwszy prawą dłoń na głowie zwierzaka, a lewą na biodrze, oczekiwała na reakcję szatyna, uśmiechając się zagadkowo niczym mitologiczna nimfa.
< Anrai ? >
1374 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz