Przyjście na tę całą imprezę okazało się nie najgorszym pomysłem. Lubiłem imprezować, a jeśli miałem do tego okazję, nie zastanawiałem się nad tym długo. Ostatnio jakoś rzadko miałem czas, aby się nieco zrelaksować. Brakowało mi tej głośnej, dudniącej muzyki i alkoholu lejącego się strumieniami.
Kilka godzin przed imprezą mój kumpel dał mi znać, gdzie to wszystko się odbędzie. Pozostało tylko czekać do rozpoczęcia imprezy. Zapowiadała się wyborna zabawa. Był to jeden z najlepszych klubów w mieście. Nie mogło mnie tam zabraknąć.
Dwie i pół godziny później mogłem śmiało przyznać, że przekroczyłem swoją granicę w piciu. Zdecydowanie przesadziłem z alkoholem. I to nie pierwszy raz w życiu. Takie przypadki zdarzały się częściej, niż bym sobie tego życzył. Zapewne jutrzejszego dnia będę umierać i żałować, że nie przystopowałem z drinkami.
Nie za bardzo ogarniałem co działo się wokół mnie. Głośna muzyka dudniła mi w głowie, a równie podpici ludzie co chwilę się o mnie ocierali w mniej lub bardziej świadomy sposób. W głowie przemknęła mi myśl, że pora już wracać do domu. Potrzebowałem zadzwonić po taksówkę.
Kumpel, który powinien mi towarzyszyć tej nocy, ulotnił się z byłą dziewczyną. Zanim jednak wyszedł, krzyknął mi niezrozumiałe dla mnie zdanie. Kim był Mike? I dlaczego to ja miałem go pilnować? Był jakimś nieletnim dzieciakiem, który potrzebował nadzoru? A co ja, niańka? Może to ktoś z jego rodziny. Co prawda przed dosłownie krótką chwilą uratowałem buźkę jakiegoś chłopaka przed rozpędzoną szklanką, odciągając go do tyłu. Chyba pomimo alkoholu szumiącego mi w głowie mogłem poszczycić się refleksem. Powinien być mi wdzięczny, a jedyne co od niego otrzymałem to przewrócenie oczami i tyle go widziałem. Gdzieś przepadł, a mi nieszczególnie chciało się go szukać.
Zadzwoniłem po taksówkę, która miała przyjechać pod klub. Miałem nadzieję, że kierowca się pospieszy i nie każe mi długo czekać. Potrzebowałem się położyć do łóżka, aby móc jutro w spokoju umierać przez kaca. Niestety zanim zdążyłem dotrzeć do drzwi, moim oczom ukazał się znów ten sam chłopak. Tym razem nikt nie rzucał w niego szklankami. Było gorzej. Przy wejściu rozwinęła się jakaś bójka. Ochroniarz nawet interweniował, próbując rozdzielić awanturników.
- Mikey, tak? - zapytałem, chwytając mocno za koszulkę rzucającego się chłopaka. - Wychodzimy.
Nie mówiąc nic więcej, szarpnąłem chłopaka do siebie, by następnie popchnąć go w stronę drzwi. Miałem dość dzisiejszego dnia. Czy naprawdę nie mogłem w spokoju wrócić do domu? Ten cały Mikey nie ułatwiał mi tego ani trochę. Będąc na świeżym powietrzu poczułem się odrobinę lepiej. W dalszym ciągu trzymałem za bluzkę nowo poznanego chłopaka. Zachowywał się jakby się czegoś nawciągał. Ledwo powstrzymywałem się, aby mu osobiście nie przyłożyć. Może wtedy by się uspokoił? Kto wie?
- Słuchaj, jak się zaraz nie uspokoisz, zostawię cię tutaj - powiedziałem, wypatrując taksówki. Gdzie ona kurwa była? - Co prawda kumpel nie pozostawił mi możliwości i niejako narzucił niańczenie cię, więc bądź tak łaskaw i stój grzecznie.
Zanim taksówka przyjechała, nowo poznany gość napsuł mi sporo krwi. Już z małym dzieckiem byłoby mniej problemów, niż z tym dorosłym. Byłem zmęczony, a przez to okropnie marudny i rozdrażniony. Wpakowałem Mikey'ego do samochodu, po czym sam wsiadłem. Podałem kierowcy adres. Cała droga była prawdziwą udręką. O ile z wcześniejszego bojowego byczka, ten cały Mikey stał się okropną przylepą. Złapał moją rękę, przytulając do siebie, jakby zależało od tego jego własne życie. Taksówkarz co chwilę zerkał w lusterko sprowokowany coraz to zbereźnymi słowami mojego towarzysza. Przyłożyłem czoło do chłodnej szyby i starałem się nie usnąć w samochodzie.
Gdybym przewidział co wydarzy się w domu, stanąłbym na głowie, aby zdobyć numer do swojego kumpla, który uwikłał mnie w pilnowanie tego chłopaka i prosił, by go zabrał do domu. Zapłaciłem taksówkarzowi za kurs, dość niezdarnie opuszczając samochód. W klubie czułem się bardziej trzeźwy, gdy tańczyłem i ogólnie się ruszałem. Teraz zmęczenie brało górę, a nogi się plątały. Wpuściłem nieznajomego do środka, samemu udając się wprost do łazienki.
Wszedłem do sypialni, gdzie od progu zostałem zaatakowany pocałunkami przez Mikey'ego. To było tak niespodziewane, że przez chwilę po prostu stałem i pozwalałem mu na taką śmiałość. Pomimo, że wydawał się być ode mnie młodszy, miał sporo siły. Wykorzystał moje zawahanie i popchnął na łóżko. Upadając, uderzyłem się w głowę o wezgłowie łóżka. Syknąłem cicho na nieprzyjemny piekący ból. Nie miałem jednak czasu zastanawiać się nad wielkością guza, jaki jutro będzie zdobić moją głowę, gdyż chłopak nie zwalniał, tylko zapędzał się coraz bardziej. Tym razem przywarł do moich ust, wymuszając gwałtowny i zbyt nachalny pocałunek z dużą ilością języka i zębów. Nawet posunął się do tego, by ugryźć moją dolną wargę, by w następnej chwili zsunąć się na szyję.
Byłem coraz bardziej zdezorientowany. Jeszcze nigdy nie przydarzyło mi się, aby mój partner na jedną noc aż tak był rozgorączkowany i tak zdesperowany. Nie podobało mi się to, do czego zmierzał Mikey. Nie znałem go, nawet z nim nie rozmawiałem, był kompletnie obcą osobą. Otrząsnąłem się, kiedy wciąż siedząc na mnie, zaczął pozbywać się ubrań. Jasna cholera! Zrobił to błyskawicznie, zanim wciąż przyćmiony alkoholem zdążyłem się podnieść.
- Dość tego - powiedziałem po raz kolejny, tym razem czując jego śliski język na swoim brzuchu.
Kiedy słowa nie działały, posunąłem się do ostateczności. W końcu mogłem znaleźć zastosowanie do nowej sztuczki, której nauczyli mnie kumple z gangu. Wystarczyło odpowiednio uderzyć w głowę, aby ogłuszyć przeciwnika. Nigdy nie sądziłem, że będę musiał zastosować to we własnym łóżku. W życiu nikomu się do tego nie przyznam. Nie byłem w nastroju na żadne gierki, a skoro młody nie potrafił przyjąć tego do wiadomości, jutro będzie cierpiał. Jak ja zresztą. W końcu nabił mi guza.
Wykonanie swojego planu było dość szybkie. Mikey nagle przestał mnie obmacywać, a znieruchomiał. Przewróciłem się na bok, pozbywając z siebie ciała. Zanim opuściłem łóżko upewniłem się, że nie zabiłem tego chłopaka. Na szczęście wciąż oddychał, po prostu pomogłem mu zasnąć. W końcu miałem być niańką na prośbę swojego kumpla. A teraz przyszedł czas drzemki. Ostatni raz spojrzałem na nagiego chłopaka, zanim okryłem go pościelą.
W jeszcze gorszym humorze opuściłem własną sypialnię, by udać się do salonu. Spanie na kanapie nie napawało optymizmem. Na szczęście miałem bardzo wygodną kanapę. Powoli powłócząc nogami podszedłem do mebla. Położyłem się, a w zasadzie padłem jak kłoda, będąc zbyt zmęczony by się czymkolwiek przykryć. Choćby kocem leżącym w moich nogach. Nie potrzebowałem dużo czasu, aby usnąć.
Ranek nie należał do najprzyjemniejszych. Kiedy myślałem, że moim jedynym zmartwieniem będzie kac, potworny ból głowy, myliłem się. Zapomniałem o swoim niespodziewanym gościu. Gdy doprowadziłem się do porządku w łazience i zażyłem przeciwbólowe, odważyłem się zajrzeć do własnej sypialni. Wszedłem i od razu moje spojrzenie skrzyżowało się z tym chłopaka. Już nie spał.
Słysząc jego potok słów, tylko uniosłem brwi w zdziwieniu. Ten chłoptaś był strasznie arogancki i... bezczelny. On posądzał mnie, że to ja go wykorzystałem? Pff... Dobre sobie. Gdyby tylko się widział wczoraj.
- Jesteś w moim domu tylko dlatego, że nie chciałem cię zostawiać samego w klubie byś rozrabiał. Poprosił mnie kumpel, bym zajął się tobą jak małym dzieckiem, a sądząc po twoim zachowaniu zdecydowanie nim jesteś. I nie tknąłem cię palcem, nie myśl sobie. Ubrania sam z siebie ściągnąłeś, a wręcz zerwałeś.
Popatrzyłem na niego z grymasem. Zachowywał się jak jakiś królewicz. Zauważyłem nawet, że ubrał moje ciuchy. Widać, że czuł się jak u siebie.
- Za bardzo się naćpałeś, co? - zapytałem. - Kim w ogóle jesteś? Znam tylko twoje imię, Mikey.
Mikey?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz