czwartek, 26 sierpnia 2021

Od Rosjanki do Vincenta

  Wybiła ósma, zegar zatrzeszczał cicho, po czym wydobył z siebie nieznośną symfonię. Założyłam słuchawki.

- Pamiętasz, że urodziłaś się dziewiątego września, nie wiesz natomiast, ile masz lat. Pamiętasz, że lubiłaś czytać książki i słuchać muzyki. Pamiętasz, że twoi opiekunowie nie żyją, nie wiesz jednak, w jaki sposób umarli i kiedy. Pamiętasz czerwony dom, nie wiesz jednak, gdzie dokładnie się znajduje. Pamiętasz, że kochasz nosić sukienki i biegać boso po łące. Nie pamiętasz swojego imienia.
Wyjęłam jedną słuchawkę.

- Nikt się po nią nie zgłosił. - stłumiony głos zza drzwi
- Pamiętasz, że jesteś tu od dwóch tygodni, jest dwudziesty piąty sierpnia.
- Rzadko wstaje z łóżka, jest...zagubiona. Krzyczy w nocy, ma koszmary, których nie pamięta.
Nie pamiętasz, skąd jesteś.
- Zdaje się rozumieć wszystko po angielsku, ale ani razu się nie odezwała. Trzeba będzie poczekać, aż sobie przypomni. Miesiączek nie ma, bo leki, które jej podajemy...
- Świetnie, świetnie...i nie, możemy zabrać ją już teraz. To nawet lepiej, że nic nie pamięta. Będzie łatwiej ją zasymilować. 
Drgnęłam niespokojnie, głosy za drzwiami ucichły. Szybko włożyłam drugą słuchawkę do ucha. Weszli do środka - kobieta, która podawała się za kierownika ośrodka, w którym się znajdowałam, jej zastępca i wysoki, barczysty mężczyzna z długą brodą. Zastygłam w bezruchu, obserwując uważnie, jak zbliżają się do łóżka. Wiedziałam dobrze, co mi powiedzą.
- Musimy cię przenieść do innego ośrodka, bardziej wyposażonego. Tutaj nie mamy możliwości ci pomóc - zaczął zastępca, spokojnym, jednostajnym głosem.
Złapał mnie za dłoń, nie wiem czemu, ale wzdrygnęłam się ze wstrętem. Szybko zabrał dłoń. Nakazano mi wstać z łózka i zejść na dół. Nie miałam żadnych rzeczy osobistych poza urządzeniem do nagrywania, słuchawkami, butami, bielizną i sukienką, które teraz miałam na sobie. Od prawie dwóch tygodni nie wyszłam na zewnątrz, nie było mi więc potrzebne żadne okrycie wierzchnie. Powitało mnie świeże powietrze i chłód, który wywołał gęsią skórkę na moim ciele. Niebo było zachmurzone, ale nie padało. Jeszcze.
Barczysty facet popchnął mnie do przodu, przez co o mało nie wyrżnęłam o chodnik. Posłałam mu zdezorientowane spojrzenie, a mój wzrok zdołał jeszcze uchwycić moment, w którym założył mi coś w kształcie worka na głowę. 
- Co robisz?! - pisnęłam, próbując się szarpać.
Trzymał mnie jednak w żelaznym uścisku i puścił dopiero wtedy, gdy wylądowałam twarzą na tylnym siedzeniu wozu. Jechaliśmy długo, wyboistymi drogami, na szczęście udało mi się przekręcić do pozycji siedzącej. W głowie pojawiły mi się najczarniejsze scenariusze : zgwałci mnie, zabije i zakopie w lesie.
- Nie musisz tego robić. Rozwiąż mnie. Nie będę uciekać.
Tydzień temu oglądałam film, w którym rozmowa z oprawcą i przekonanie go, że jest się po jego stronie, uratowało dziewczynie życie. Musiałam spróbować szczęścia.
- Milcz, bo obije ci mordę - warknął w odpowiedzi, jego dłoń popchnęła mnie do tyłu z taką siłą, że grzmotnęłam o siedzenie.
Wreszcie stanęliśmy, facet z łatwością wyjął mnie z wozu i przerzucił sobie przez ramię. Weszliśmy przez jakieś drzwi do środka. Panował tu chłód i przerażająca cisza, po chwili zostałam posadzona na stołku. Zdjęto mi worek z głowy, ale znów nic nie widziałam - światła lampy skierowanej w moją osobę skutecznie mnie oślepiły. Wydawało mi się, że widzę jakąś sylwetkę za nimi.
Nie byłam skrępowana, ale bałam się jakkolwiek poruszyć w obawie o swoje życie. Zagadywanie tego faceta też nie wydawało się najlepszym pomysłem.
- Wiesz, gdzie się znajdujesz? - ten głos nie należał do barczystego mężczyzny, który mnie tu sprowadził.
Pokręciłam przecząco głową.
- Najważniejsze, co musisz wiedzieć, to to, że od teraz jesteś moja własnością i musisz wykonywać każde moje polecenie.
Parsknęłam śmiechem na myśl, że moje życie to pieprzony film. Ciekawe tylko, czy to będzie "365 dni" czy "3096 dni".
Sylwetka zbliżyła się, wychodząc z cienia. Teraz mogłam zobaczyć mojego "Pana" w całej okazałości. Miał krótko strzyżoną brodę i wyglądał na dużo starszego ode mnie, chociaż w czarnych włosach nie było widać oznaków siwizny. Podszedł jeszcze bliżej i złapał mnie za brodę, unosząc ją do góry. Pachniało od niego papierosami i drogą brandy. Spojrzałam mu w oczy bez skrępowania, były to najbardziej szare oczy, jakie w życiu widziałam - przywodziły na myśl zachmurzone niebo nad Ukrainą. Ja...czy właśnie przypomniałam sobie, skąd pochodzę?
Puścił mnie, nie zdejmując jednak swojego wzroku. Zlustrował mnie od góry do dołu, zatrzymując się na chwilę na piersiach. Albo mi się wydawało, albo mruknął z zadowoleniem.
- Szefie, cholerni Rosjanie przyszli po swoją wypłatę... - ktoś otworzył z impetem drzwi i urwał wypowiedź na mój widok.
Oh, więcej ten szarooki jest ich szefem. Szefem handlarzy ludźmi. Moja jedyną szansą jest pokazanie, że na coś im się przydam.
- Kurwa, mieliśmy umowę! - zagrzmiało za jego plecami w języku rosyjskim.
Doskonale zrozumiałam, co powiedział, przyszło mi to tak naturalnie, jak oddychanie.
- Mówię po rosyjsku - wypaliłam bezmyślnie, zdziwiona własną barwą głosu, którego tak dawno nie używałam.
Szef spojrzał na mnie z błyskiem zainteresowania w oczach. Wierzyłam, że moja pamięć chociaż raz mnie nie zawiedzie. 
- Mówili mi, że cierpisz na amnezję...ale coś jednak pamiętasz. Dobrze, zobaczymy, na co się przydasz. Rosjanko- machnął ręką, każąc mi iść za nim.

Serio? Myślałam, ze jestem zbyt chuda, by ją mieć, wy skurwy...



[Vincent?]


819 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz