Byłam otumaniona tym wszystkim, co działo się wokół mnie. Było tego najnormalniej w świecie zbyt dużo. Kolorowe neony raziły mnie po oczach, a muzyka dudniła w uszach przyprawiając o mocny ból głowy. Wiedziałam, że pulsujące uczucie w skroniach nie miało mnie opuścić już do rana. Siedziałam na obrotowym krześle przy barze i obserwowałam, jak barman uwijał się ze wszystkimi zamówieniami, raz po raz dolewając mi alkoholu na koszt firmy gdy tylko dno mojego kieliszka zaczynało być za bardzo widoczne. Spojrzałam na ekran swojego zbitego, ledwo działającego telefonu i zobaczyłam na nim godzinę trzecią trzydzieści. Za pięć godzin miałam napisać najważniejszy, semestralny sprawdzian z matematyki, jednak przede mną było jeszcze dwóch klientów, których musiałam obsłużyć tak, by zostawili mi napiwek. Lawrence zabierał mi 85% mojego przychodu, z czego tylko połowa szła na spłatę mojego długu bo, jak mówił, musiał mieć jeszcze na wypłatę dla innych dziewczyn, na utrzymanie ich i klubu. Moja pensja sięgała tylko 15% i nie była wystarczająca, bym mogła się za nią utrzymać, a nie miałam czasu by podjąć się innej, normalnej pracy. Byłam w kropce. Nie wiedziałam czego potrzebowałam bardziej - odpoczynku, pieniędzy, czy prochów które też swoje kosztowały. Nie zostało mi ich wiele, a nie potrafiłam bez nich odpowiednio funkcjonować. Nie tutaj.
- Kylie - usłyszałam za sobą męski głos.
Odwróciłam się w tamtą stronę, wzdychając ciężko i dopijając drinka. Kręciło mi się w głowie od alkoholu, nie czułam ust od jego nadmiaru, a moje ciało zdawało się być fałszywie lekkie. Wiedziałam, że wystarczyła jedna tabletka, bym całkowicie odpłynęła, ale musiałam poczekać jeszcze jedną, krótką chwilę, by zaczęła działać w odpowiednim momencie. Nie mogłam jej zmarnować, dawała mi zbyt wiele ulgi, a kosztowała małą fortunę.
- Chodź do mojego biura - powiedział, jak się okazało, Lawrence, gdy zwróciłam na niego swoją uwagę.
Skinęłam krótko głową i stanęłam na równych nogach, czując jak te chcą się pode mną załamać. Przytrzymałam się blatu i zanim ruszyłam za moim szefem, minęła dobra chwila. W końcu jednak go dogoniłam i okazało się, że nie musiał na mnie czekać. Na szczęście, bo nie lubiłam go denerwować.
- Siadaj - rozkazał, zamykając za mną drzwi swojego gabinetu.
Pomieszczenie, w którym się znajdowaliśmy, było chyba najmniej gustownym w całym budynku. Ale czego można było się spodziewać, skoro urządzał go sam Lawrence? Już prywatne pokoje w tym przybytku były ładniejsze, niż ta karykatura biura. Ściany były odrapane i pokryte kalendarzami z zeszłych lat, na których wyginały się nagie kobiety ze sztucznymi cyckami. Czasami myślałam, że zamówił sobie tego subskrypcję i wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było.
- Plany się zmieniły - powiedział nagle, nie siadając na swoim skórzanym fotelu, a stając przy mnie i opierając się tyłem o obskurne biurko.
Poczułam, jak chwycił moją twarz. Złapał mnie mocno za żuchwę i siłą podniósł mi głowę do góry, tak że złapałam z nim kontakt wzrokowy.
- Od razu lepiej - ucieszył się, odchrząknął i powrócił do wcześniejszego tematu. - Masz dzisiaj jednego klienta, ale zamówił cię na cztery godziny.
Moje serce zabiło dwa razy mocniej, kiedy to usłyszałam, ale nie odezwałam się. Lawrence nie lubił, kiedy mu przerywano.
- Masz być szczęśliwa, uśmiechnięta i robić co każe. Mam rację?
Skinęłam głową, a on pogładził mnie swoją spoconą dłonią po policzku. Pewnie powinnam się wzdrygnąć, ale to miejsce znieczuliło mnie na takie i gorsze rzeczy.
- Świetnie - cmoknął z zadowoleniem. - Możesz iść, twój klient czeka na ciebie w szóstce.
Na jego słowa wstałam z krzesła i skierowałam się w stronę wyjścia, czując jego wzrok na swoim ciele. Ubrana byłam w dosłownie kawałek materiału, którym były stringi i stanik. Moje uda i talię oplatały złote, delikatne łańcuszki. Miałam zarzucony na siebie koronkowy szlafrok, jako że mogliśmy mieć takowy na sali, a ja korzystałam z tego przywileju ile tylko mogłam. Przed wejściem do pokoju numer sześć wyjęłam ze stanika niewielką pigułkę i przełknęłam ją szybko, czując jak szybko zaczyna działać w połączeniu z alkoholem. Odczekałam kilka minut i weszłam do środka. Moim klientem okazał się być brodaty czterdziestolatek. Nie wyglądał najgorzej - był jedynie zaniedbany, ale po klientach burdelu nie spodziewałam się kwiecistego zapachu i garnituru Givenchy. Jednym słowem - bywało gorzej.
Niewiele pamiętałam z pierwszych dwóch godzin - na szczęście, bo po tym czasie czułam już pierwsze zakwasy i piekący ból na całym moim ciele, jako że mój klient okazał się być fanatykiem klapsów, jeśli można było tak nazwać to, co mi robił. Gdybym nie była otumaniona lekami, pewnie płakałabym z bólu. Mówił, że w moich oczach mógłby utonąć i w przerwach na jęki wychwalał szeptem moje piersi i długie nogi, a ja udawałam że mi się podobało. Nie wytrzymywał długo - zaledwie kilka minut, ale już po chwili był gotowy na kolejną rundę i mało brakowało, a w pewnych momentach bym się na niego zrzygała. Po dwóch godzinach zaczęłam jednak mniej więcej kontaktować i śmiało mogłam powiedzieć, że reszta tej wizyty była jedną z najgorszych, jakie przeżyłam pracując u Lawrence’a. Zaczęło świtać, kiedy facet opadł w końcu z sił i zostawił mnie w spokoju, a ja w tym czasie robiłam wszystko co w mojej mocy, żeby nie odtwarzać w myślach wydarzeń z tej nocy.
Pocierałam swoje poranione nadgarstki, zdrapując z nich zaschniętą krew. Facet zdecydowanie nie potrafił używać kajdanków. Moje ramiona pulsowały tępym bólem po godzinie w jednej, niewygodnej pozycji. Czułam, jak na moim ciele formowały się wielkie siniaki - na ramionach, talii, biodrach i nogach. Siedzenie sprawiało mi ból, a gdy stałam, było mi słabo. Chciało mi się pić, jeść i spać, a to był dopiero początek dnia i, co gorsze, nie miałam już tabletki, by jakoś przeżyć jego resztę. Pierwsze promienie światła wlewały się do pokoju, dając każdemu złudną nadzieję na przyjemny dzień. Siedziałam na łóżku, na brudnej, rozkopanej pościeli, a wokół walały się strzępy mojej bielizny i szlafroka. Gdzieś na poduszce dojrzałam nawet pukiel moich czarnych włosów. Narzuciłam na swoje poranione ciało mokrą pościel i patrzyłam, jak nagi mężczyzna szukał swoich spodni na podłodze pokoju. Wtedy też usłyszałam gwar na korytarzu i dźwięk zatrzaskiwanych drzwi. Zwykle w klubie było cicho, więc zdziwiłam się i już chciałam to sprawdzić, kiedy drzwi do pokoju numer sześć otworzyły się z hukiem.
Stanął w nich władczo wysoki, barczysty mężczyzna. Pierwsze co, to zauważyłam jego szeroko rozstawione nogi i dłoń, w której ściskał broń. Drewniane drzwi zamknęły się za nim z głuchym dźwiękiem, a on wszedł głębiej poruszając się szybko i cicho niczym cień. Potarłam oczy, nie wiedząc czy mam przywidzenia, czy obcy facet faktycznie stoi pośrodku pokoju i omiata nas bacznym spojrzeniem. Jego uwaga zatrzymała się na moim kliencie, który najwyraźniej porzucił nadzieję na znalezienie ubrań i w tamtym momencie przekopywał strzępki materiału w poszukiwaniu broni.
- Hej, tu nie można wchodzić z bronią - mruknęłam z dezorientacją, widząc że mój klient szybko dobył znikąd jakiś pistolet.
Owinęłam się kołdrą mocniej w nadziei, że ochroni mnie ona przed czymś więcej, niż tylko ich spojrzeniami, choć zdawali się nie zwracać na mnie żadnej uwagi. Nie wiedziałam czy była to wina leków, czy czegoś innego, ale sekundy zdawały się przeciągać w minuty, kiedy stali na środku pokoju celując do siebie z broni. Zatrzęsłam się nagle, choć również nie wiedziałam dlaczego. Z bólu? Strachu, stresu, a może zimna? W tym samym momencie facet, który wtargnął do tego pokoju chwilę temu, wystrzelił. Wydawało mi się, że krzyknęłam, przestraszona nagłym hukiem i złapałam się za głowę. Nie na co dzień przy mnie strzelano.
Rozległ się krzyk przepełniony bólem i głuchy łoskot upadającego ciała. Brodaty mężczyzna, z którym spędziłam bite cztery godziny, a który nawet nie powiedział mi jak ma na imię, jęczał pod nosem i zawodził, najwyraźniej postrzelony. Nie wiem, nie patrzyłam, zaciskałam mocno powieki z nadzieją, że to tylko sen i zaraz się z niego wybudzę.
Wtedy po pomieszczeniu rozległ się drugi wystrzał i nie zdążyłam nawet otworzyć oczu, a usłyszałam mokry odgłos rozpryskiwanej krwi i wzdrygnęłam się, kiedy ta częściowo padła na moje ciało, które okazało się być odkryte. Powstrzymałam odruch wymiotny i zerknęłam na to, co działo się zaledwie metr ode mnie. I zobaczyłam mężczyznę, który pochylał się nad zwłokami. Brodaty facet leżał na ziemi, powykręcany, z odchyloną do tyłu głową i oczami zamarłymi w przerażeniu. Miał dziurę w skroni, która przechodziła na wylot, a pod jego ciałem tworzyła się już wielka, bordowa plama krwi. Zerwałam się na równe nogi i pognałam w kierunku łazienki, choć widok rozmazywał się przede mną. Z hukiem otworzyłam drzwi, które do niej prowadziły i nie zważając na to, że jestem naga i pokryta czyjąś krwią, zaczęłam wymiotować. Moje gardło paliło, a łzy spływały po policzkach i zajęło mi dobre kilka minut, nim się ogarnęłam, przemyłam twarz i wróciłam do pokoju. Nie zasłaniałam się, bo nieznajomy nawet na mnie nie patrzył, zajęty przeszukiwaniem gościa, którego chwilę temu bezlitośnie zamordował.
Nie dało się przyzwyczaić do śmierci, nawet jeśli obcowało się z nią na co dzień. Albo przynajmniej raz w tygodniu.
Z powrotem owinęłam się kawałkiem prześcieradła i trzęsąc się, spekulowałam nad tym co zamierzał znowu zrobić. I właśnie wtedy zerknął na mnie leniwym, niewzruszonym spojrzeniem, jakby wcale nikogo przed chwilą nie zabił. Ucieczka nie była dobrym pomysłem. Nie zdążyłabym, a w moim mózgu tkwiłby już kawałek zabójczego ołowiu. Nie miałam też nic do zaproponowania. Moje życie, moje ciało już do kogoś należało. Nie miałam pieniędzy, godności ani niczego innego, co mogłabym wymienić w zamian za własne życie. Przełknęłam ślinę, czując w gardle bolesną gulę. Głowa mężczyzny poruszyła się i minęło trochę czasu, nim zrozumiałam że chciał mi tym powiedzieć „uciekaj”. Powinnam to zrobić, ale strach sparaliżował mnie całą i ostatecznie nie poruszyłam się ani o milimetr. Wtedy do głowy przyszło mi coś absurdalnego, co w stresie zdecydowałam się wypowiedzieć.
- J-jeszcze mi nie zapłacił - wyjąkałam, przesuwając spojrzenie a to z wciąż gorących zwłok, a to z nieznajomego który stał kilka metrów ode mnie.
Przeciągnął leniwym spojrzeniem po nagim, męskim ciele leżącym w kałuży krwi i schylił się do jego spodni leżących w kącie pokoju, które nagle magicznie się odnalazły. Wyciągnął z nich czarny, skórzany portfel i zajrzał do jego wnętrza, po czym pokazał mi, że te było puste.
- I tak by ci nie zapłacił - odparł.
Nieznajomy sięgnął do tylnej kieszeni swoich spodni i wyjął z niej portfel. Chwilę w niej pogrzebał, a potem rzucił w moją stronę plik banknotów, które rozsypały się częściowo na łóżku, a częściowo na podłodze. I kiedy już wydawało mu się, że schował portfel, ten wypadł z jego kieszeni i opadł na podłogę bez szelestu. Wszelkie dźwięki zamortyzowały strzępki moich majtek, na które upadła jego własność. Zrobiłam wielkie oczy, modląc się aby nie zauważył tego braku, ale on tylko spojrzał na mnie po raz ostatni i wyszedł tak cicho, jak wszedł.
I wtedy dopadłam do jego portfela, całkowicie ignorując rozrzucone dookoła pieniądze. Moje serce zabiło mocniej, a krew szumiała w uszach, gdy tylko zobaczyłam jak bardzo wypchany był jego portfel. To było dobre dwa miesiące mojej pracy, gdy zaczęłam wszystko przeliczać. Zabrałam wszystko, co do centa i przytknęłam do swojej nagiej klatki piersiowej w obawie, że zaraz ktoś mi to zabierze. A potem uciekłam z pokoju, zostawiając w środku martwego człowieka i powoli ściekające w dół plamy krwi na ścianie. Bez wyrzutów sumienia, za to z boleśnie zaciśniętym ze strachu żołądkiem.
<Dexter?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz