Nalałam wody do butelki i dodałam cytryny, zakręcając ją dobrze. W ostatniej chwili przed wyjściem z domu wzięłam ze sobą bluzę, widząc że zebrało się na deszcz.
Okolice, w których biegałam, były zawsze zatłoczone. Oczywiście wybrałam takie miejsce specjalnie, nauczona ostatnimi doświadczeniami. Ciemne zaułki i opustoszałe ulice stały się moim wrogiem numer jeden i choć starałam się, by niemiłe wspomnienia nie przeszkadzały w podstawowych, codziennych czynnościach, to czasami się nie dało. Jeszcze niegdyś przyzwyczajona byłam, by biegać także po zmroku, a teraz nie wytykałam nosa poza mieszkanie gdy tylko słońce chyliło się ku zachodowi. Pięć razy upewniałam się, że wszystkie drzwi i okna były pozamykane i spałam z zapaloną lampką nocną i kuchennym nożem w szufladzie etażerki przy moim łóżku.
Bieganie pomagało mi oderwać się od tych wszystkich problemów, które gromadziły się i narastały z każdym dniem. Starałam się unikać Maxa jak ognia, dobrze wykonywać swoją pracę i próbować nie stracić zmysłów przez to, co działo się w moim życiu. Tak, bieganie zdecydowanie było świetną odskocznią, dlatego też nie myślałam zbyt dużo, tylko puściłam się truchtem wzdłuż jednej z uliczek tutejszego parku. Nie biegłam zbyt długo, gdy świat zdecydował się, że powinien zrobić mi pod górkę. Nie zdążyłam odpowiednio zareagować, gdy nieznajomy wybiegł zza zakrętu i zderzył się ze mną (albo to ja zderzyłam się z nim). Dobrze, że jego refleks był lepszy od mojego, bo w ostatniej chwili złapał mnie za ramiona i przytrzymał, bym nie upadła na ziemię. Nie minęła sekunda, a milimetry od nas przejechał rower, więc szybko odskoczyliśmy na bok.
- Powinni dać tu jakiś znak - powiedział chłopak z zakłopotaniem, kiedy zaczęłam wygładzać swoje ubrania nerwowym ruchem ręki.
Pokiwałam szybko głową, wciąż zdezorientowana.
- Zdecydowanie - wysapałam. - Przepraszam, nie widziałam cię i… - zaczęłam, ale w tym samym czasie poczułam na swojej skórze pierwsze krople deszczu.
Bardzo grubego i rzęsistego deszczu, który z mżawki szybko zmienił się w ulewę. Nabrałam powietrza, czując nagłe zimno. Moje ubrania i włosy zaczęły namakać, kiedy spojrzałam na mojego rozmówcę, zobaczyłam że ten rozglądał się za jakimś schronieniem.
- Chodźmy tam - wskazałam niewielki daszek przy zamkniętej lodziarni, na co chłopak skinął głową.
Pobiegliśmy więc w tamtym kierunku, kiedy deszcz zaczął rozkręcać się na dobre.
- Dobrze, że zdążyliśmy uciec - powiedziałam sceptycznie, kiedy stanęliśmy już pod dachem i mogliśmy tylko obserwować, jak powstawały ogromne kałuże, a woda zaczynała płynął wzdłuż uliczek.
- Teraz przydałoby się coś ciepłego wypić, by rozgrzać organizm i poczekać na rozpogodzenie.
- Czyli nie tylko mi nie uśmiecha się dalej biegać?
- Gdyby to było tylko kilka kropel, to jeszcze można, ale wygląda na to, że jedynie się pogorszy a nie polepszy - uznał, na co skinęłam głową i westchnęłam głośno.
- Niedobrze. Pierwszy i ostatni dzień wolnego, a tu nawet pogoda nie współpracuje - skrzywiłam się kwaśno. - To co powiesz na kawę? Chyba lepsze to, niż tu stać i czekać na jakiś cud.
Mówiąc to, sprawdziłam telefon. Było w pół do szóstej i nie miałam na dzień dzisiejszy żadnych większych planów. Musiałam zrobić zakupy, jako że moja lodówka wiała pustkami, a resztę dnia zamierzałam przeznaczyć na oglądanie seriali i picie wina w moim ciemnym salonie przy zgaszonym świetle i całkowicie zaciągniętych roletach. Tak, to brzmiało jak idealnie spędzony dzień wolny. No to co, że w moim biurze czekał na mnie kawał roboty. Praca nie zając, nie ucieknie. Chyba że mnie zwolnią.
- Nie pijam kawy, za to herbatę jak najbardziej - powiedział, wyrywając mnie z zamyślenia.
Od razu przytaknęłam na jego słowa.
- Jasne - powiedziałam. - Jasne. Mój umysł nie funkcjonuje bez kawy - spróbowałam zażartować. - Z pewnością w kawiarni mają i kawę, i herbatę. Pójdziemy do tamtej, chyba nie masz nic przeciwko? - wskazałam najbliższy budynek, który ginął w strugach deszczu.
Wyjście na herbatę, nawet z nieznajomym, brzmiało całkiem nieźle, jeśli nie miało się nic lepszego do roboty danego dnia. Miałam nadzieję, że to minimalnie odciągnie moje ponure myśli i sprawi, że rozerwę się trochę przed kolejnymi, długimi dniami pełnymi pracy i problemów. Tym bardziej, że nasze spotkanie zapowiadało się nie najgorzej. Lubiłam poznawać nowe osoby i zawierać przyjaźnie, choć może nie sprawiałam takiego wrażenia. Ostatnimi czasy moje życie posypało się za bardzo, żeby mieć głowę do takich rzeczy, ale skoro już trafiła się taka okazja, to zamierzałam ją odpowiednio wykorzystać.
- Pewnie, że nie mam. Mówisz jak moja starsza siostra z tą kawą - obdarzył mnie lekkim uśmiechem, który odwzajemniłam.
- Trzeba się tam jeszcze dostać - z niechęcią wskazałam na rozświetlony budynek.
Doszliśmy do wniosku, że do niego dobiegniemy, bo i tak częściowo zdążyliśmy zmoknąć, a nie zdawało się rozpogadzać. Puściliśmy się więc biegiem w stronę budynku i nim się obejrzeliśmy, staliśmy już przed jego drzwiami, zasapani i czerwoni na twarzach. A przynajmniej ja, bo ostatnimi czasy moja kondycja uległa znacznemu pogorszeniu.
Weszliśmy do kawiarni i od razu przywitał nas miły dźwięk dzwoneczków, zapach świeżej kawy oraz herbaty z cytryną i imbirem. Zajęliśmy wolne miejsce przy stoliku usytuowanym z tyłu, we wnęce kawiarni i zaczęliśmy przeglądać menu w kompletnej ciszy. Odchrząknęłam, zerkając na chłopaka.
- Jak masz na imię? Nigdy cię tutaj nie widziałam, a biegam po tym parku codziennie - powiedziałam, zachęcając go do rozmowy.
< Jupiter? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz