Gdyby Bea nie spędziła większości swojego dotychczasowego życia w towarzystwie typów spod ciemnej gwiazdy, pod wpływem stanowczych słów oraz wyraźnie wściekłej postawy wciąż przecież dla niej kompletne obcego faceta najprawdopodobniej obróciłaby się napięcie i zwyczajnie wybiegła z willi, by ostatecznie znowu zaszyć się w jakimś barze i rozpaczać nad tym jak to na tym okrutnym świecie nie ma ani jednego człowieka zdolnego okazać jej odrobinę współczucia. Jako córka groźnego mafioso trzęsącego z niewielką pomocą żony północnym Meksykiem i niemal całym terytorium Grenlandii była jednak do tego stopnia przyzwyczajona do podobnych żądań, że tylko z ogromnym trudem powstrzymała się od wywrócenia oczami. Czy on naprawdę myślał, że tym oschłym powitaniem zrobi na niej choćby minimalne wrażenie ? Jeśli tak, to już za chwilę miał się przekonać jak bardzo się mylił. Bo mimo, że Inuitka miała do wyboru kilka różnych opcji, by nie podkreślić jeszcze bardziej swojej pozycji jako persona non grata na terenie Londynu, zdecydowała się na tą najbardziej ryzykowną, a mianowicie założyła, że szatyn przynajmniej częściowo mija się ze stanem faktycznym. W końcu jej własny ojciec także nadzwyczaj często chwytał się tej właśnie sztuczki, by w swoim podwładnym lub nieświadomej niczego przyszłej ofierze wywołać wrażenie, że to on jest od teraz jedynym panem ich losów.
- Miło wiedzieć, że ma się przed sobą dobrze wychowanego dżentelmena. - Zerknęła na niego z ukosa, zasłaniając prawą dłonią usta, by stłumić lekkie, teatralne wręcz ziewnięcie. - Nie wiem za kogo mnie señor uważa, ale i tak po Pana słowach wnoszę, że, niestety, nie jestem osobą, na którą Pan oczekiwał. - Rzuciła mu urocze spojrzenie kompletnie zagubionego aniołka, mrugając filuternie ciemnymi rzęsami, których naturalną długość podkreśliła wcześniej starannie specjalnym, ciemnobrązowym, świetlistym tuszem. - Chyba, że tkwi Pan w błędnym przekonaniu, iż każdy artysta prędzej czy później musi na swojej drodze spotkać takiego niezrównoważonego psychicznie fana jak miał to pecha zrobić na przykład John Lennon. - Ignorując ból przeszywający jej ciało, wykonała kilka starannie wyćwiczonych piruetów w rytm jednej z piosenek Beatlesów. - Jeżeli tak jest, dziękuję bardzo za troskę, aczkolwiek wątpię, by podobne niebezpieczeństwo miało mi w najbliższym czasie grozić. - Oświadczyła nad wyraz opanowanym tonem, choć gdzieś we wnętrzu czuła ogromne rozbawienie.
Miała jeszcze dodać coś o tym, że zresztą doskonale potrafić zabezpieczyć się na podobną ewentualność we własnym zakresie, a o pomoc do jednej ze słynniejszych i większych przecież miejscowych organizacji przestępczych zwróciła się tylko dlatego, że jako długoletnia mieszkanka jednego z krajów Ameryki Południowej miała nadzieję na wypracowanie relacji opartej na dwustronnych korzyściach, w ramach których on zapewniłby jej ochronę przed żądnym jej krwi okrutnym małżonkiem, a ona w zamian pozwoliłaby mu dowolnie dysponować swoimi zdolnościami aktorskimi, ale zanim w ogóle zdołała złapać kolejny oddech, do jej uszu dotarł nieprzyjemny dźwięk charakterystyczny dla wściekłego łomotania w solidne drzwi. Już sam jego rytm wystarczył, by domyśliła się, że najwidoczniej prześladujący ją od samego ranka Leonardo nie tylko zdążył pozbierać się po niespodziewanym ataku Ixacy sprzed kilu godzin, ale także wywiedzieć się, gdzie też w międzyczasie przemieściła się jej właścicielka, ale mimo wszystko przez parę kolejnych sekund nadal nie wychodziła ze swojej wcześniejszej roli, wyczekując jakiejkolwiek reakcji na jej popis ze strony Zeno. Zamiast jednak jego słów, usłyszała inne, przytłumione i dochodzące z podwórka:
- Kici, kici, dobry kotek. Pan chciałby Cię zabrać do domu. - Nie musiała nawet odwracać się do wielkiego okna, by wiedzieć, że wysłany przez Williama goryl właśnie uśmiecha się zjadliwie i klaszcze w dłonie, jednocześnie bawiąc się dokładnie tym samym nożem, którym wcześniej tak starannie poharatał jej skórę, że przez najbliższe tygodnie będzie wyglądała niczym egipska mumia. Pieprzony sadysta bez krztyny własnej woli, który najwidoczniej na rozkaz swojego pana byłby w stanie wejść do klatki z lwem, co też zresztą właśnie uczynił zapewne kierując się przeświadczeniem, że osłabiona z powodu utraconej wcześniej krwi oraz skutków kolejnej nieudanej próby zapicia się na śmierć kobieta odda mu się bez mrugnięcia okiem. Naiwny kretyn, aż prawie zrobiło się jej go szkoda.
- Najwyższy czas to wszystko raz na zawsze skończyć. - Oświadczyła stanowczo w jednej sekundzie zmieniając swój ton o sto osiemdziesiąt stopni i kierując się powoli w stronę wyjścia. - No dobra, dobra przyznaję, kłamałam. - Będąc mniej więcej w połowie drogi niespodziewanie odwróciła się w kierunku szefa Pangei, który jakby całkowicie niewzruszony całym zajściem nie poruszył się chyba nawet o milimetr, podnosząc ręce w geście poddania. - Przynajmniej częściowo. - Dorzuciła od razu, by nie wyjść na totalną idiotkę. - Ale może wyjaśnimy to sobie nieco później ? - Pogrzebała trochę w przewieszonej przez lewe ramię średniej wielkości skórzanej torebce stylizowanej na gustowny kuferek o barwie ciemnego błękitu, by po paru sekundach wydobyć z jej wnętrza starego, aczkolwiek nad wyraz dobrze zakonserwowanego Glocka 17, który wiele lat wcześniej ukradła niczego nieświadomej najprawdopodobniej aż do tej pory matce. - No chyba, że nadal masz zamiar stać tam jak kołek, ryzykując, że cała ta historia w najbliższym czasie przemieni się w konflikt obejmujący aż trzy kontynenty. - Rzuciła mu przeszywające badawcze spojrzenie dwójki bursztynowych oczu, które pod wpływem rozproszonego światła odbijającego się w kafelkach pokrywających podłogę wydawały się prawie ogniście pomarańczowe, co też zresztą doskonale komponowało się z jej obecnym nastrojem. Dla odmiany bowiem była cholernie zdecydowana walczyć o przetrwanie. Zwłaszcza, jeśli przy okazji mogła udowodnić, że każdy bunt, który wszczęłaby przeciwko gangowi, w którego szeregi zamierzała się dostać, równałby się dla niej z podpisaniem śmiertelnego wyroku na samą siebie. Bo o ile jeszcze była w stanie jako tako wodzić za nos dwóch bossów związanych, że tak to nazwijmy, czysto zawodowymi zależnościami, to z takim stojącym na uboczu nie miała najmniejszych szans i doskonale o tym wiedziała. - Jeśli naprawdę jesteś w stanie tak postąpić, proszę bardzo. - Wzruszyła ostentacyjnie ramionami i odwróciła się napięcie, zmierzając do wcześniej ustanawianego celu. - Poradzę sobie sama, zresztą jak zwykle.
< Zeno ? >
931 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz