Czekając aż woda na herbatę (o której ogromne zróżnicowanie jak przystało na dobrą gospodynię, zwłaszcza pochodzącą z szeroko rozumianych ziem azjatyckich szczególnie dbała) się zagotuje, wydobyła nóż z odmętów sari i odłożyła go z powrotem na miejsce. Raczej nie powinien być jej tym razem potrzebny. Andrew nie wyglądał jej na jednego z tych wielu mężczyzn, którym w głowie było jedynie wykorzystanie jej religii do spokojnego zaspokojenia własnych biologicznych rządz. Ach, gdyby tak jeszcze któryś z nich wpadł kiedyś na jakże cudowny pomysł zgwałcenia jej (inaczej tego, co często robili z jej ciałem, dziewczyna nie potrafiła już niestety nazwać) i uczynienia z niej swojej żony w myśli litery arabskiego prawa... Wtedy dopiero miałaby przechlapane, choć z pewnością zyskałaby większy status w mafijnych szeregach. Jak to mówią coś za coś. Na całe szczęście żadnemu z tych psychopatów najwidoczniej nie śpieszyło się do stanięcia na ślubnym kobiercu obok ciemnowłosej niewolnicy. A może po prostu do uspokojenia sumienia wystarczyła im myśl, że jako wyznawczyni nauk Mahometa i tak powinna wyjść za mąż jedynie za swojego brata w wierze ? Cokolwiek nimi faktycznie motywowało, i tak była szczęśliwa, że nie musi towarzyszyć im na każdym kroku odziana w te długie, grube i ciemne szaty, spod których wystawały jedynie oczy noszone przez zamężne kobiety ze wschodu.
Do salonu wróciła z drewnianą tacą, na której ulokowała wcześniej dwie porcelanowe filiżanki ozdobione kwiecistymi ornamentami oraz talerz z ciastkami. Tradycja co prawa wymagała, by upiekła je sama, ale przy nawale obowiązków, które miała chyba nikt nie mógł się dziwić, że zwykle nie znajdywała już na to zwyczajnie czasu. Nie inaczej było zresztą i tym razem. Postawiwszy jedno z naczyń przed gościem, rozsiadła się na stojącym naprzeciwko niego krześle, obserwując jak śpiąca aż do tej pory pod kaloryferem ruda kotka się przeciąga i miaucząc głośno zmierza w kierunku stołu, zwabiona najwidoczniej korzenno-pomarańczowym zapachem słodkości. Zanim zwierzak zdołał wskoczyć na blat, właścicielka chwyciła go w pół i usadziła sobie na kolanach.
- Gobi, zachowuj się jak dama. - Chcąc uniknąć podrapania przez wyraźnie niezadowolonego pupila, Romaise przetrzymała przez chwilę lekko jego łapy. Następnie, upewniwszy się, że nie stanowi on już zagrożenia, gdyż najwidoczniej zdołał w miarę szybko pogodzić się ze swoim losem, skupiła się ponownie na swoim gościu, który w międzyczasie zdążył wyrzucić z siebie kilka słów. Resztę jego wypowiedzi zamierzała wysłuchać w pełnym skupieniu, ale gdy do jej uszu dotarło słowo policja aż poderwała się na równe nogi, nie dość, że zrzucając biednego futrzaka na podłogę, to jeszcze na domiar złego roztrzaskując tuż koło niego trzymaną w dłoniach porcelanę. Dobrze chociaż, że jedynie kilka niewielkich kropli spadło na jego grzbiet, bo w innym wypadku musiałaby zawieźć go jak najszybciej do weterynarza, by ten przyjrzał się jego oparzeniom. A tak skończyło się na strachu.
- Skoro wspominasz o glinach, to najwidoczniej nie masz bladego pojęcia w jakie piekło się wpakowałeś, przychodząc tutaj, by mi pomóc. - Drżącymi niczym osika rękoma zaczęła zbierać największe odłamki. - Lepiej będzie, jeśli Ci uświadomię zanim ktoś zechce przerobić Cię na ekskluzywne futro lub podnóżek. Otóż cztery lata temu mój własny ojciec sprzedał mnie dla szefa Carrein w zamian za obietnicę nawiązania współpracy handlowej opartej na obopólnych korzyściach. Wykorzystując chaos, który nastąpił podczas jej rozpadu, próbowałam rzecz jasna uciec. Niestety nie dość, że szybko zostałam złapana przez członków Serpents, to w dodatku jeszcze tego samego dnia przeleciano mnie tyle razy, że nawet nie jestem w stanie powiedzieć który z tych gnojków jest właściwie ojcem Nuriego. - Wyznała, podchodząc do wciąż naburmuszonej pupilki i chowając zapłakaną twarz w jej ciepłej, miękkiej i dzięki temu przyjemnie kojącej sierści.
< Andrew ? >
584 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz