niedziela, 24 lipca 2022

Od Jayden'a CD Vincenta

- Właściwie to.. - nim propozycja w ogóle opuściła moje usta, telefon który cały ten czas miałem w kieszeni zaczął wydawać z siebie dźwięki. Gdyby nie to ustrojstwo pewnie jeszcze bym zapomniał, że wchodząc do kasyna miałem ze sobą obstawę. Kto w ogóle do mnie kurwa dzwonił?
Wyjąłem urządzenie i widząc na wyświetlaczu 'Rich' westchnąłem ciężko. Kiedy spojrzałem na przyjaciela ten bez słowa zrozumiał o co mi chodzi i kiwnął głową na znak, że mogę odebrać. Doprawdy przypadłoby mi się więcej takich ludzi. Zanim telefon mi tak chamsko przerwał wypowiedź pomyślałem o tym, żeby zaproponować pojechanie do mnie. Nie spraszałem zbyt wielu osób do mojego lokum, bo ceniłem sobie ten skrawek prywatności który mi pozostał. Mieszkanko w kamienicy, który nie wzbudza żadnych podejrzeń. Nie wiem czy nawet Jullena tam kiedyś była, bo Richard na pewno. Ale to był tylko Vincent. Albo aż Vincent. W sumie to dziwnie było w ogóle myśleć o jego pełnym imieniu, kiedy na moim palcu znajdował się sygnet jego martwego imiennika.
- Czego? - nie zamierzałem udawać przy przyjacielu jakiegoś świętoszka, albo co lepsze wybitnie uprzejmego przy swoim dawnym przyjacielu. - Jak widzisz, że mnie z wami nie ma, to chyba jasne, że jestem zajęty nie?
- Słuchaj, ja Cię rozliczał nie będę z tego, co chcesz sobie robić. Ale chyba oczywiste, że jak do Ciebie dzwonię to nie z jakąś pierdołą.
- A o co chodzi? - odgarnąłem dłonią z twarzy włosy, które przez wiatr mi na nią opadły. Odwróciłem głowę w stronę Vincenta, który po prostu patrzył przed siebie i raczej nie chciał zwracać większej uwagi na moją 'prywatną' rozmowę.
- Coś w dokach. - słysząc o tym przeklętym miejscu odchyliłem głowę do tyłu i zamknąłem oczy. - Ktoś się tam kręci, kilku typa, chuj wie kto.  Chłopacy ich widzą, ale oni ich nie. Zdjąć? 
- A coś tam mamy? - zapytałem trochę zirytowany. Wystarczająco dużo się tam działo, a oni nadal nie umieją jebanego miejsca przypilnować?
- Ta. Koke w ilości.. jednej przyczepy tirowej.
- Nie bądźcie idiotami. - tyle byłem zdolny z siebie wycisnąć, bo co by nie było musiałem uważać na swoje słowa. W końcu 'złapcie ich to sam się ich pozbędę' nie będę mógł wytłumaczyć pracą. Znaczy mógłbym, bo to jest moja praca.. ale nie w tej sytuacji.
- To co mamy zrobić? Złapać ich?
- Tak, dobrze, że jednak umiesz używać szarych komórek.
- Na.. za godzinę? - nie musiałem widzieć tego idioty, żeby wiedzieć, że patrzy teraz na nieistniejący zegarek na lewym nadgarstku. Nie wiem czy powinna mnie martwić ta jego przewidywalność, a może raczej jego głupota.
- Może być. Do zobaczenia. - nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. 
Jedyny dzień. Jedyny kurwa dzień, kiedy miałem szczerze zrobiony dobry humor i.. może nawet czułem się szczęśliwy, ale trudno było to zweryfikować. W końcu dawno się tak nie czułem. Ale wracając; jedyny dzień, który mógłbym zaliczyć do tych dobrych, a oczywiście musiało się coś zjebać. Jeśli to gówniarze tam węszą to może będę łaskawy i sprzątnę ich ze spluwy. Ale ktoś starszy.. lepiej żeby udusił się własnymi rękami, bo to co zrobię ja będzie jeszcze gorsze.
- Coś ciekawego? - Vincent zagaił kiedy znalazłem się obok niego, nie usiadłem, a jedynie przykucnąłem. - Bo masz nieciekawą minę stary.
- Bo chodzi o robotę. - mruknąłem niechętnie oglądając swoje dłonie. - Muszę spadać, bo coś się zesrało. Kompletnie mnie to nie dziwi, bo zawsze kurwa jak coś jest okej, to nagle musi się zesrać..
- Aż tak źle? 
- Błędy logistyczne zawsze spędzają mi sen z oczu. - skwitowałem i chyba zabrzmiało to całkiem dobrze. W końcu problemy logistyczne chyba są częste we własnych działalnościach prawda? No cóż, może i u mnie problemem byli nie proszeni goście.. ale nie umiałbym tego ładnie ująć.
- Czyli tak kończy się nasza dzika noc? - zaśmiał się cicho. - Nie no, jakby co to rozumiem, praca nigdy nie kończy się po ośmiu godzinach. 
- No właśnie.. ale dzięki za zrozumienie. - uśmiechnąłem się przelotnie. - Tylko, jest taka sprawa.. dziś raczej zakończymy tą naszą eskapadę, ale dasz mi swój numer? Wiesz, skoro jednak żyjesz. Może się jeszcze umówimy.
- Mógłbyś zabrać mnie na randkę zanim poprosisz o numer.
- Dostałem szklankę whiskey i podziwiasz piękne widoki w romantycznym miejscu.
- To whiskey było okropne.
W takim humorze mężczyzna podyktował mi swój numer. Powiedziałem, że sam się z nim skontaktuje w razie czego i nie wyglądało to na problem z jego strony. Zapytałem jeszcze, czy chciałby żebym odwiózł go pod dom, ale stwierdził, że spędzi tutaj jeszcze trochę czasu, a niedługo i tak będzie mógł prowadzić. Nie oponowałem i po pożegnaniu się udałem się na dół. Miałem szczęście, że dosłownie dwie ulice dalej znajdowała się dziupla Serpents więc nie musiałem martwić się tym, jak dojadę do doków. A krótki spacerek w ciszy i spokoju jest zawsze w cenie.
~Kilka dni później~ 
Sprawa z tymi wyrzutkami na naszym magazynie rozwiązała się lepiej niż myślałem. Po zabiciu czterech osobników ciała podrzuciliśmy na terenie należącym do Pangeii. Było to dobre posunięcie, bo policja była świadoma tych podziałów, więc teraz przyczepili to sobie do nich i na pewno przez kilka dni będą siedzieć im na ogonach. Doskonała przepustka na to, że doprowadzić do skutku kilka żywych przemytów. Miałem doskonały układ z typami z Berlina, którzy szukali jakichś kobiet do burdelu, a ja byłem bardziej niż hojny udostępniając im kilka w bardzo okazyjnej dla nich cenie. Nareszcie cokolwiek szło po mojej myśli.
Dlatego tez postanowiłem, że dziś będzie mój dzień wolny. Wolny, w wolnym tłumaczeniu znaczył u mnie nie robienie nic konkretnego, ale bycie pod telefonem. Wpadłem również na wspaniały pomysł odwiedzenia 'Kingsmaker'. Bo co, może w końcu czas odświeżyć garderobę o kilka garniaków? Ale bardziej niż ubrań, byłem ciekaw tego, jak wgląda działalność Vincenta. W życiu bym nie pomyślał, że zajmie się czymś takim. Ale z drugiej strony co ja mogłem wiedzieć skoro przez cały ten czas myślałem, że jest martwy?
Stojąc pod ekskluzywnie wyglądającym budynkiem.. złapały mnie lekkie wątpliwości. Po tak niespodziewanym spotkaniu nadal zachowywaliśmy się tak, jak kilka lat temu. Vincent dobitnie pokazał, że nadal jestem kimś bliskim.. w końcu strasznie ruszyły go moje blizny, czego sam się nawet nie spodziewałem. Ale czy to było dobre dla mnie? Chyba nie powinienem się tak spoufalać. To co jest teraz, nie równa się z tym co było kiedyś. Zmieniłem się na tyle, aby nie dać się nikomu złamać. A widok dawnego przyjaciela sprawił, że poczułem się trochę.. miękki. Zbyt miękki na te czasy.

< Vincent? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz