To był pierwszy sobotni poranek, w który nie wyszłam z domu, by pobiegać. Siedziałam w czterech ścianach, całkowicie pochłonięta własnymi myślami i choć świeciło słońce, ja musiałam zapalać światło, by w domu nie było ciemno. Nigdy nie lubiłam tych szczelnych, żelaznych rolet, ale od pewnego czasu stały się moim jedynym sprzymierzeńcem.
Przetarłam twarz szybkim ruchem dłoni, czując pulsujący ból w skroniach. Czarne, drobne literki na pismach procesowych rozmazywały się w oczach, a moje koślawe pismo sprawiało, że miałam ochotę zmiąć wszystkie kartki i wyrzucić je do śmieci. Wyprostowałam się na niewygodnym, wysokim stołku i obrzuciłam wzrokiem dokumenty rozsypane na blacie kuchennej wyspy, które piętrzyły się i jeszcze chwila, a byłam pewna, że samoistnie zaczęłyby układać się w piramidy, stożki i stosy. Mój wzrok zjechał też na górę brudnych talerzy, które leżały w zlewie i pełną zmywarkę, której jeszcze nie wypakowałam. Podparłam głowę na nadgarstku i przygryzłam długopis, zerkając na ogrom pracy, który miałam przed sobą. I właśnie wtedy, kiedy miałam się za to zabrać, zadzwonił dzwonek do drzwi. Uznałam to za wyraźny znak, że nie powinnam tego dnia pracować.
Uważając, żeby moje kroki nie wydały żadnych dźwięków, podeszłam do mahoniowych drzwi i przysunęłam się do nich delikatnie, wyglądając przez wizjer. Serce podeszło mi do gardła, kiedy pierwsze co zobaczyłam, to barczystą posturę jakiegoś mężczyzny. Dopiero po chwili doszło do mnie, że był to Max. Zmarszczyłam brwi, widząc że stała koło niego nieznajoma mi dziewczyna. Przez myśl przemknęło mi, że powinnam udawać, że nie było mnie w domu. Powinnam wrócić do kuchni i wyłączyć telefon, na wypadek gdyby próbował się do mnie dodzwonić, a jutro udawać, że nic podobnego nie miało miejsca. Może nawet zmienić numer telefonu? Albo imię i nazwisko? Tak dla niepoznaki. Zrobiłam jednak coś wbrew sobie - nerwowo przygładziłam rozwichrzone włosy i zakryłam plamę na spodniach dresowych, otwierając im drzwi.
- Cześć - powiedziałam, kiedy nawiązaliśmy kontakt wzrokowy.
Kontakt, który trwał nieco dłużej, niż powinien, więc szybko go zerwałam.
- Potrzebujecie czegoś? - spytałam zachrypniętym głosem. - Bo nie mam zbyt wiele czasu.
Wydawali się być zmieszani. Jakby przyszli tu z czymś, ale teraz nie mieli odwagi, by mi to przekazać. Może chcieli mnie zaprosić na swój ślub? Właściwie to Max nie wspominał mi, że nikogo nie miał, a przecież do niczego między nami nie doszło.
- Rim - odchrząknął, odzyskując trochę odwagi. - Możemy wejść? To ważne.
Skrzywiłam się, zdając sobie sprawę jak zagracone miałam mieszkanie. O ile zawsze utrzymywałam w nim porządek, tak od kilku dni kompletnie nie miałam do tego głowy. Musiał zauważyć moją niechęć, bo przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę.
- Dobra - mruknęłam, uchylając drzwi do mojego zatopionego w półmroku mieszkania.
Obserwowałam, jak weszli do środka i rozejrzeli się dyskretnie.
- Tędy - powiedziałam, wyprzedzając ich i ruszając wzdłuż korytarza.
Słyszałam ich miarowe kroki, które odbijały się od marmurowej posadzki, kiedy prowadziłam ich do kuchni.
- Wybaczcie mi ten bałagan, nie byłam przygotowana na gości.
- Nie ma sprawy. To my się nie zapowiedzieliśmy.
Stanęli przy wyspie kuchennej, zaraz obok mnie. Zaczęłam porządkować dokumenty i kiedy uprzątnęłam je na tyle, że było widać fragment grafitowego blatu, podeszłam do ekspresu. Nacisnęłam przycisk i czekałam aż się włączy, ale nic podobnego nie nastąpiło. Uniosłam brew, uderzając go i dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że nie był podłączony do prądu.
- Kawy? - odchrząknęłam nerwowo.
Max zaprzeczył ruchem głowy.
- Okej… A ty? W ogóle, my chyba się nie znamy - powiedziałam do dziewczyny, która zajęła miejsce przy wyspie i obserwowała moje ruchy.
Chyba czegoś tu nie rozumiałam. I wtedy dziewczyna otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale Max jej przeszkodził. Dosyć dużo czasu minęło, zanim wziął się w garść i przejął inicjatywę.
- Rimma, musimy porozmawiać - odchrząknął. - To Melissa, moja stara, dobra przyjaciółka, ale nie w tym rzecz - wziął głęboki oddech. - Nie chcę owijać w bawełnę, więc powiem ci po prostu, że jesteś w niebezpieczeństwie.
Przełknęłam ciężko ślinę, nagle całkowicie tracąc zainteresowanie ekspresem do kawy.
- Ostatnie wydarzenia pewnie dają ci do myślenia. To są naprawdę niebezpieczni ludzie i nie wiem do czego są w stanie się posunąć. Wiem tyle, że będą cię prześladować.
Poczułam chęć, by usiąść i napić się wody, ale nie poruszyłam się ani o milimetr. To wcale nie tak, że żelazne rolety w moich oknach i dodatkowy system zabezpieczeń zamontowany w zamkach moich drzwi był po nic. Mógł powiedzieć mi coś, czego nie wiedziałam.
Wtedy jednak doszło do mnie, że…
- Rimma… - załamał mu się głos, więc spojrzałam na niego z dezorientacją i właśnie wtedy zobaczyłam, że już nie był tak pewny siebie. Wzrok miał wbity w ziemię, a jego dłonie drżały, schowane w kieszeniach spodni. - Nie wiem jak dobrać słowa, byś nie pomyślała, że jestem kompletnie popierdolony. Ja… Nie jestem dokładnie tym Maxem, którego poznałaś i nigdy nim tak naprawdę nie byłem.
Uciął na chwilę, tak jakby mówienie sprawiało mu problem. Przełknął ciężko ślinę.
- Kłamałem - wydusił z siebie. - Od młodzieńczych lat zajmowałem się nielegalnymi rzeczami. Handel, kradzieże, możesz sobie wymienić resztę. Potem, doszło do tego, że dołączyłem do zorganizowanej grupy. Jestem w mafii, Rimma. Od zawsze byłem - powiedział.
A ja miałam wrażenie, że znajdowałam się pod wodą, i że to właśnie dlatego jego słowa brzmiały tak niewyraźnie. Potem zdałam sobie sprawę, że to tylko krew szumiała w moich uszach i sprawiała, że ból głowy stawał się tak nieznośny.
- Te wszystkie dziwne wyjścia, tajemnice, kiedy z tobą byłem… To wszystko było to - wziął głęboki oddech. Chyba poczuł ulgę, że mi to powiedział. Szkoda, że ja wręcz przeciwnie.
I nagle, zupełnie nagle poczułam, że bardzo chcę kupić bilet do Moskwy w jedną stronę. Wtedy też coś podpowiedziało mi, że przecież nie mam gdzie wracać, przecież moi rodzice mnie nienawidzą, właśnie przez wyprowadzkę do Londynu. Jaka ja byłam głupia, że ich nie posłuchałam. Tyle razy dawali mi okazję, by wycofać się z tego poronionego pomysłu.
Otrząsnęłam się z zamyślenia i doszło do mnie, że Max wciąż mówił.
- … To wszystko było dla twojego bezpieczeństwa. Nie miałaś o niczym wiedzieć, właśnie po to żeby nic ci nie groziło, ale po tym wszystkim co zaszło… Nie mogłem dłużej tego przed tobą ukrywać, miałaś rację, musisz wiedzieć z czym masz do czynienia.
Chyba skończył mówić, chociaż w sumie nie wiedziałam. Wpatrywałam się martwym, niewidzącym wzrokiem w jego bladą twarz. Po zarumienionych od wiatru policzkach nie było śladu. Po uśmiechu, ani nerwach, właściwie też. Po prostu patrzył się na mnie, a ja na niego, ale nie widziałam w jego spojrzeniu nic znajomego. Czułam się, jakbym rozmawiała z kimś kompletnie obcym, kto zatrzymał mnie na ulicy i stwierdził, że mamy ładną pogodę. Albo jakbym była aktorką i nagrywała dobrą telenowelę.
Rozejrzałam się dookoła z nadzieją, że zaraz do mojego mieszkania wbiegnie ktoś inny i oznajmi mi, że nabrałam się na dowcip roku, jednak nic podobnego się nie wydarzyło. Max i jego koleżanka wciąż znajdowali się w mojej zagraconej kuchni i chyba posyłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, kiedy ja próbowałam przetrawić wyznanie chłopaka, którego kiedyś kochałam.
- To miło, że w końcu odważyłeś się powiedzieć mi o tym - powiedziałam nagle, a mój głos jeszcze nigdy nie brzmiał dla mnie tak obco, jak wtedy. - Nawet nie pytam czy to już wszystko, bo i tak nie uwierzę. A teraz, skoro nie chcecie kawy, czy możecie już wyjść? Mam naprawdę dużo pracy.
I stałam tak, oparta plecami o kuchenny blat, wlepiając spojrzenie w kogoś, kto okazał się być największym, chodzącym kłamstwem mojego życia. W duchu modliłam się, żeby było jeszcze jedno wolne miejsce w samolocie Londyn - Moskwa tego wieczoru.
< Max/Melissa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz