Przebywanie w tej przeklętej willi pośrodku lasu było wkurwiające. Nie mogłem stąd uciec, będąc na zmianę pilnowany. A musiałem stąd jak najszybciej się wyrwać. Siedzenie tutaj było stratą czasu. Nie miałem go za wiele. Naprawdę doceniałem fakt, że pobyt tutaj gwarantował mi bezpieczeństwo. Jednakże nie na nim mi zależało. Chciałem się zemścić. Nie spocznę, dopóki nie dopadnę odpowiedzialnych za zabójstwo Taigi osób.
Po jednej z moich nieudanych prób wcale się nie poddawałem. W końcu udało mi się uciec z obecnego więzienia. Rosnący dookoła las był pomocny w tej ucieczce. Na pewno nie tak prędko wpadną na mój trop. Nie czułem się najlepiej, lecz kilkugodzinny odpoczynek w pokoju Lien pozwolił mi nabrać nieco siły.
Nie miałem żadnego planu działania. Jeszcze nie. Wiedziałem jedynie, że zacznę od jakichś pomniejszych płotek w Serpents. Dowiem się, kto dokładnie brał udział w strzelaninie. Jayden zostanie na sam koniec. Znajdę go i zabiję. Ci z Pangei wcale nie byli lepsi. Nie mogłem nikomu zaufać, nawet własnemu bratu, który mnie zdradził. Ta zimna suka owinęła sobie go wokół palca. Harvey zapatrzony był w nią jak w obrazek, całkowicie mu na jej punkcie odbiło. Czy on nie widzi, że przez nią wpada w coraz to gorsze bagno? Gdzie się podział mój starszy brat? Wzór do naśladowania, szlachetny pan policjant? Obrońca sierot i uciśnionych? Jego też uratuję. Ściągnę klapki z jego oczu i pokażę okrutną prawdę o przestępczym świecie. Tych dwóch światów nie da się pogodzić.
Długo nie musiałem czekać, aż mój plan zacznie wchodzić w życie. Panna Moretti-Harris sama do mnie przyszła. Wykrzesałem z siebie resztki sił, aby ją zaskoczyć i powalić. Nie rozczarowała mnie. Miała przy sobie pistolet. Ludzie jej pokroju nigdy nie ruszają się bez broni. Mają to we krwi, cholerni zabójcy. Dość zgrabnie przejąłem od niej to naładowane żelastwo.
- Rhys! - usłyszałem swoje imię, na co się skrzywiłem.
Był i ukochany braciszek. Oczywiście ruszył jej z pomocą, nie dostrzegając mojej pomocy w uwolnieniu się od tych ludzi. Znów byłem tym najgorszym. Odrobinę bawiło mnie to, jak wręcz błagał mnie, abym nie robił głupstwa. I nie robiłem. Nie rozumiał... Nie rozumiał, że przyświadczę mu ogromną przysługę. Może kiedyś to do niego dotrze.
- Nie pozwolę wciągnąć swojego brata w to bagno - powiedziałem do dziewczyny, zbyt mocno przyciskając pistolet do jej głowy. - Jeśli choć trochę ci na nim zależało, pozwoliłabyś mu odejść.
Czułem się jak w transie. Nie potrafiłem przestać. Zaczynało mi się to podobać. Wyraz jej przerażonej twarzy. W końcu nie patrzyła na mnie z góry, nie była tak wyniosła i pogardliwa. Jeśli miałem kiedykolwiek zmierzyć się z szefem tych barbarzyńców, Serpents, musiałem od czegoś zacząć. Nigdy nie zabiłem człowieka. Nie potrafiłem odebrać komuś życia. Ale to było kiedyś. Kiedyś byłem chłopcem na posyłki, od brudnej roboty. Teraz oni wszyscy mną gardzili i patrzyli jak na zdrajcę, którym nie do końca byłem. Nie słuchali mnie. To nie było moją winą.
Taiga, tylko przy niej mogłem być sobą. Nie musiałem udawać kogoś innego, aby mnie dostrzegła. Kochałem ją nad życie. Planowaliśmy wspólną przyszłość. A oni tak łatwo ją zabrali. Pokręciłem głową, chcąc odegnać te myśli od siebie. Nie mogłem pozwolić, abym się rozmyślił. Już postanowiłem. Spojrzałem w oczy Lukrecji. Nie czułem już nic. Żadnego smutku, nawet złości. Nie pozostało nic. Czysty umysł, żadnych natrętnych myśli. Ścisnąłem mocniej pistolet, powoli zginając wskazujący palec. Huk wystrzału był głośny. Uderzenie w twarz zbyt bolesne.
Harvey wymierzał kolejne ciosy, a ja nie czułem już nic oprócz rozchodzącego się bólu. Czy on nie widział, że chciałem go uwolnić? Od tych osób, od tego życia? Zrezygnowałem z walki po ostatnim ciosie, który prawdopodobnie złamał mi nos. W ustach czułem metaliczny posmak krwi. Leżąc tak na ziemi, próbowałem dłonią odnaleźć pistolet. Byłem pewien, że nie upadł za daleko. Gdzieś tu musiał być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz