Siedziałam pomiędzy dwójką nieznanych mi typów i tylko wodziłam pomiędzy nimi rozbieganym spojrzeniem, mając tego wszystkiego po dziurki w nosie. Nie wiedziałam, że jeden portfel sprawi mi tyle problemów - z jednego bagna trafiłam w drugie, pewnie wcale nie lepsze.
W pewnym momencie mężczyzna, który niedawno się tutaj zjawił, ukucnął przede mną i przyjrzał się mojej twarzy.
- Ile masz lat? - spytał.
Oszczędziłam mu mojego dobrego żartu o tym, że dwanaście.
Wykrzywił usta w uśmieszku pełnym kpiny i westchnął, blokując spojrzenie z drugim facetem. Nie chciało mi się tutaj siedzieć, między nimi i czekać co postanowią w związku z tym, że ukradłam jednemu z nich portfel. Oni zabijają codziennie ludzi, pewnie och torturują i robią Bóg wie co jeszcze, ale to na mnie wieszają psy za to, że wzięłam coś, co wypadło mu z kieszeni. W tym świecie każdy musiał martwić się w pierwszej kolejności o siebie i właśnie to zrobiłam, czy to naprawdę było takie złe?
- Gówniarę sobie sprowadziłeś, co? - zakpił do swojego kolegi, który przewrócił tylko oczami.
- Bo niby się o to prosiłem - warknął.
- To wcale nie tak, że ja też.
Popatrzyli na mnie z góry, jakbym była ich problemem numer jeden, choć to przecież oni mnie porwali, a nie ja samą siebie.
- No co? Twój człowiek zamordował kogoś przy tej gówniarze, ale to ja jestem zła, tak?
Prychnęłam, czując nagły przypływ odwagi. Miałam naprawdę wystarczająco problemów i nie potrzebowałam kolejnych - oni pewnie także, więc wyszło jak wyszło, że denerwowaliśmy się nawzajem.
- Powinnaś się cieszyć, że przy okazji nie sprzątnął też ciebie - odpowiedział mi.
Uśmiechnęłam się na jego słowa.
- Ile ci jestem winna, panie, za zachowanie tak niegodnej istoty jak ja, przy życiu?
Puścił moją uwagę mimo uszu, choć nie mógł mnie nie obdarzyć zirytowanym spojrzeniem. Obserwowałam, jak odwrócił się do swojego kolegi i zaczął z nim dyskutować po cichu licząc na to, że nie usłyszę. Prawdę mówiąc, niezbyt mnie obchodziło o czym rozmawiali - chciałam się stąd po prostu wydostać.
- Nie możecie mnie po prostu wypuścić? - westchnęłam, zmęczona tymi przepychankami.
Nie odpowiedzieli na moje pytanie, zajęci rozmową. Jeden z nich szukał czegoś w swoim telefonie, inny mruczał coś do niego w emocjach.
Oparłam głowę na nadgarstku, wzdychając ciężko i czekając na rozwój sytuacji. Nie widziało mi się tutaj siedzieć ani minutę dłużej.
- Słuchajcie, ja mam pracę i szkołę, nie możecie mnie tu trzymać w nieskończoność, w końcu ktoś zauważy że mnie nie ma - powiedziałam z rezygnacją, nie wiedząc kogo próbowałam przekonać, siebie czy ich.
Ten, który mnie tu przywlókł, spojrzał na mnie ze znudzeniem.
- Od momentu kiedy dobrałaś się do mojego portfela pracy już na pewno nie masz. Szkołę nadrobisz - zbył mnie.
Moja mina zrzedła. Nie rozumiałam jednej rzeczy, dlaczego to zawsze musiało spotykać mnie? Minęło wystarczająco czasu, bym zrozumiała jak działał świat - i było to co najmniej brutalne zderzenie z rzeczywistością. Dobrze wiedziałam, że życie nie powinno wyglądać tak jak moje i że problemy moich rówieśników w zdecydowanej większości nie były tak poważne albo inaczej - zaliczały się do problemów innego sortu. Nie dałabym rady zliczyć długich, przepłakanych nocy, ale to właśnie one mnie nauczyły, że walka nie miała najmniejszego sensu. Mój żywot nie znaczył w tym świecie nic i wystarczyłaby jedna kulka, żeby mnie go pozbawić - a jakby nie było, nie chciałam jeszcze umierać, nawet jeśli walczyłam o przetrwanie, a nie żyłam. Po kilku latach skończyłam płakać i rozwodzić się nad swoim losem. Było, jak było i musiałam nauczyć się z tym radzić, znaleźć drogę, jakieś wyjście. Wiedziałam jednak, że to nie był jeszcze ten czas, ta okazja, więc pozostało mi być silną i myśleć, że koniec tego piekła, nawet jeśli nie miał nadejść jutro lub za miesiąc, był bliską przyszłością. Właściwie tylko to - i chęć zemsty oraz pokazania, że nie byłam głupią, słabą dziwką - trzymało mnie przy życiu.
I nawet, jeśli nie komentowałam słów faceta, który mnie porwał, nie oznaczało to że miałam wziąć rady mordercy do serca. Bo był ostatnim, który mógłby mnie uczyć tego jak godnie żyć.
Wiedziałam, że wystarczyło jedno słowo za dużo, by stracić życie, o które tak zawzięcie walczyłam, ale byłam na granicy własnej wytrzymałości. Miałam dość tego, że płaciłam za nieswoje błędy, że byłam poniewierana i nie mogłam się nawet sprzeciwić, bo moje słowo nie znaczyło kompletnie nic.
Nie mogłam pójść na policję - nim moja noga stanęłaby na terenie komisariatu, ktoś od Lawrence'a odstrzeliłby moją głowę. Nie mogłam pójść do żadnych ośrodków, o których mówił mężczyzna - w świetle prawa byłam pełnoletnia. A szkoła? Wystarczyło, żebym nie zawalała frekwencji i nauki, żeby nie mieli co do mnie wątpliwości. Poza tym, od kiedy szkoła była zbawczym ośrodkiem dla ofiar przemocy albo w ogóle, ofiar czegokolwiek?
Życie było skomplikowane, a ja jeszcze niewiele w nim znaczyłam.
W pewnym momencie moje rozmyślania przerwało znaczące odchrząknięcie. Poderwałam głowę, widząc przed sobą dwójkę mężczyzn. Widocznie się naradzili, zakpiłam w duszy, czekając na rozwój wydarzeń.
< Zeno/Dexter ? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz