Biegł najszybciej jak mógł, w ręce ściskał swój abstrakcyjnie kolorowy rewolwer. Przeskoczył przez pobliski murek, schował się tuż za nim. Chwilę później się wyłonił, wycelował prosto w pędzącego w jego stronę na hulajnodze zamaskowanego przestępcę w stroju hot-doga, pociągnął za spust.
Schował rewolwer do kabury, wyciągnął zza pleców pałkę wyglądem przypominającą miecz świetlny. Wziął zamach i rzucił nią w przestępcę. Hot-dog stracił równowagę, spadł z hulajnogi. Przeturlał się kawałek, szybko jednak wstał. Podniósł pałkę, przywłaszczając ją sobie. Teraz to był uzbrojony przestępca.
Skoczył na Anraia, jednym uderzeniem pałki rozwalił dzielący ich murek. Policjant odskoczył do tyłu, osłonił się pięściami.
Między dwójką nawiązała się walka. Wymieniali się ciosami, przez moment tarzali po ziemi. Przestępca podkurczył nogi i sprzedał policjantowi potężnego kopniaka. Anrai odleciał na kilka metrów, zatrzymał się na ścianie pobliskiego budynku.
Obolały podniósł się, wykrzywił usta w grymasie. Spojrzał na przestępcę, który wolnym krokiem zmierzał w jego stronę, popisując się sztuczkami z udziałem nieswojej pałki. Anrai schylił się odrobinę, nastawił pięści.
Dum!
Ogromna goła stopa przygniotła hot-doga do ziemi. Widząc to Anrai otworzył szeroko oczy, podniósł wzrok na masywnego niczym cały budynek człowieka. Spojrzał na jego twarz, uśmiechnął się wesoło.
– Dzięki, Andrew! – zawołał.
Ubrany w zaledwie szorty i koszulkę wielkolud odwzajemnił uśmiech. Powoli zasalutował, a następnie w swoim tempie odszedł.
Anrai podszedł do leżącego przestępcy. Wyciągnął z kieszeni żółte neonowe kajdanki i zakuł go, wypowiadając starą dobrą policyjną formułkę. Tak złapanego zabrał na komisariat i przekazał innym policjantom. Niech tamci robią resztę, on już wykonał kawał roboty. Powrócił do lobby, powitał swojego pupilka – krewetkę wielkości owczarka o imieniu Lewis.
Do jego uszu dotarł stłumiony, nieprzyjemny dźwięk. Z początku go zignorował, lecz po chwili stał się on głośniejszy i głośniejszy, aż w końcu...
– Argh...
Podniósł odrobinę powieki, zmrużył oczy, kiedy uderzyło w nie jasne światło dnia. Półprzytomny wyciągnął spod kołdry rękę, którą następnie sięgnął po dzwoniącą nieustannie komórkę. Nastawił ekran przed twarzą, zmierzył go wzrokiem. Dzwonienie do mnie o tej porze powinno być grzechem.
Niezgrabnie przesunął palcem po ekranie i położył urządzenie na uchu.
– Mhm... – mruknął zaspanym głosem.
Wysłuchał wytłumaczenia osoby po drugiej stronie, dlaczego postanowiła przerwać jego sen o poranku w tak brutalny sposób. W pewnym momencie westchnął ciężko, coś tam odburczał w odpowiedzi, po czym się rozłączył. Niesamowicie zrezygnowany odłożył urządzenie i powoli się podniósł do pozycji siedzącej.
Trochę czasu minęło odkąd ostatni raz kazano mu przyjść na miejsce zbrodni. To znaczy, nie jakoś specjalnie dużo, ale nadal. A już z pewnością na takie związane z morderstwem. W sumie to akurat była jedna rzecz w tym wszystkim, która sprawiła, że jakoś potrafił przeboleć trudy wiążące się ze wstaniem z łóżka, umyciem się i przebraniem. Zaczęło mu się nudzić dokumentowanie zwykłego wandalizmu i kradzieży.
Dobrze, że będzie miał jakieś, hm, lepsze zajęcie. Z racji, że dzisiaj Harvey i Felix mieli wolne, nie mógł ani poobserwować Fullera, ani pomówić z Laozim na temat tego ich całego tajnego dochodzenia.
Zajechał na komisariat, żeby zabrać ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy. Spakował ubranie, wziął do ręki całą walizkę i przy okazji zajrzał do pomieszczenia socjalnego podkraść kilka saszetek cukru (robił to nie tyle co dla samego cukru, a bardziej zirytowania innych, którzy zastanawiali się, czemu on zawsze tak szybko znikał).
Jednym sprawnym ruchem wsunął swoją zdobycz do kieszeni spodni, z drugiej wyciągnął komórkę, gdy nagle zahaczył o kogoś na korytarzu. Zatrzymał się, odwrócił głowę. Jego oczom ukazała się stosunkowo młoda kobieta z jakimiś dokumentami w ręku. Przeniósł wzrok na znajdujące się za nią drzwi – prowadziły one do biura Harveya. Oj, co za pech, jego akurat nie ma.
Już miał iść dalej, lecz wtem usłyszał:
– Ostrożniej staraj się chodzić. Mniej wpadania na innych.
Ponownie się odwrócił, spojrzał na kobietę. Wziął nieco głębszy wdech.
– Przepraszam, nie sądziłem, że na komisariacie są delikatne osoby – odpowiedział udawanym zmartwionym tonem, po czym ruchem głowy wskazał drzwi. – Fullera dzisiaj nie ma.
Słysząc jego słowa, nieznajoma popatrzyła na klamkę, a potem z powrotem na Anraia. Cicho westchnęła.
– Znasz Harveya Fullera? – spytała spokojnie.
– Może – odparł obojętnie De Veen. – A co?
– Muszę mu wręczyć dokumenty. – Subtelnym gestem pokazała papiery. – Góra chce, żebym z tym nie zwlekała.
– A, to nie.
Wykonał krok w stronę lobby.
– Znasz go.
Słysząc to, zatrzymał się. Powstrzymał się przed przewróceniem oczu, za to westchnął ciężko. Jakoś nie był dzisiaj nastawiony na komitety powitalne i integracje z nieznajomymi. Szczerze mówiąc chciał już być na miejscu zbrodni i zacząć pracować, żeby szybciej skończyć. Nie wspominając o tym, że czuł, jak głód mu powoli zaczyna skręcać żołądek. Nie zjadł nic rano i w zasadzie czekał tylko jak w pracy znajdzie chwilę, żeby zamówić jedzenie.
– I chcesz, żebym wziął od ciebie te papiery i jemu zaniósł. – Posłał jej odrobinę krytyczne spojrzenie. – Ale ups, a to pech, Fullera nie ma, więc nic tym nie osiągniemy. Po prostu zostaw je w lobby jak tak bardzo musisz się ich pozbyć. Nie wiem czy tego nie widać, ale jestem zajęty.
Ruchem ręki pokazał trzymaną walizkę i torbę z kombinezonem.
Sumiere?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz