Raz po raz odwracałam się w stronę kierunku, w którym Zeno zniknął z Blair. Potem patrzyłam na zdenerwowanego Maxa, który przeczesywał ciągle włosy nerwowym ruchem ręki.
- Przyjechałem po ciebie. Wsiadaj - wychrypiał.
- Ale ja mieszkam dosłownie obok, Max - zaprotestowałam.
- I co? Wsiadaj.
Nie ruszyłam się z miejsca, podczas kiedy on obszedł swoje auto, otworzył drzwi od strony kierowcy i już miał wsiadać, kiedy zobaczył że ja tego nie zrobiłam.
- Co znowu? - warknął, wyprowadzony z równowagi, na co spuściłam wzrok.
W ciszy wsiedliśmy do samochodu. Obserwowałam jak Max wkładał kluczyk w stacyjkę, zwalniał hamulec ręczny, a potem wycofał z miejsca parkingowego i powoli skierował się na główną ulicę, po chwili włączając się do ruchu. Panowała między nami cisza, nawet radio nie grało. Wbiłam wzrok za szybę, obserwując ściemniające się niebo. Zaraz miał zapaść zmrok i choć nie przyznałabym się do tego, nie uśmiechałoby mi się wracać samej do domu, nie po wczorajszej sytuacji.
- Nie musiałeś po mnie przyjeżdżać.
Powiedziałam to, chcąc postawić sprawy jasno. Chociaż Max na pewno nie czuł, jakoby musiał coś zrobić. Poprawiłam się, a papier którym owinięte były róże, zaszeleścił. Wiedziałam, że chłopak posłał bukietowi krótkie spojrzenie, ale koniec końców nijak tego nie skomentował. W tym momencie żałowałam, że nie wyrzuciłam kwiatów w pracy, ale nie chciałam by ktoś je znalazł, a potem plotkował. Wolałam zabrać je do domu i tam wyrzucić, by nikt oprócz Blair nie dowiedział się nawet, że je dostałam. Niestety, kiedy zauważyłam auto Maxa na parkingu kancelarii, to już wiedziałam że mój plan nie poszedł po mojej myśli.
- Nie wiem czy zdałaś już sobie z tego sprawę, ale musiałem - powiedział ostro. - Jesteś bystra i chyba już zauważyłaś powagę tej sytuacji. Mógłbym zostawić cię z tym samą, ale sobie nie poradzisz.
Odwróciłam się w jego kierunku, obserwując jego profil. Miał zmarszczone brwi i ostre rysy twarzy, które tylko uwydatniały jego złość.
- Radziłam sobie przez dwa lata. Nie potrzebuję twojej pomocy.
Sytuacja między nami wydawała się zaostrzać. Niemal mogłam wyczuć to napięcie i wszystkie słowa, które chciał powiedzieć, ale chyba się hamował. W każdym razie, nie dałam mu dojść do słowa.
- Wyjaśnisz mi chociaż, o co chodziło na parkingu? Czy tego tematu też nie zamierzasz poruszyć?
- Co miałbym ci teraz powiedzieć? Wszystko już usłyszałaś, nie mam nawet ochoty i głowy żeby to komentować.
- Czyli wracamy do punktu wyjścia - prychnęłam ze złością. - Nie masz ochoty i głowy. Jak zwykle, prawda?
Widziałam jak zacisnął ręce na kierownicy, a jego knykcie pobielały od siły, którą w to włożył. Po chwili zatrzymał się na światłach. Stanęliśmy w korku, na co przewróciłam oczami.
- Proszę cię, nawet nie zaczynaj jakichś podróży do przeszłości, bo to nie jest czas i miejsce. Ważniejsze rzeczy dzieją się teraz.
- Rzeczy, o których nie wiem, bo ty jak zwykle mi o nich nie mówisz! - zawołałam. - Jestem ci wdzięczna za to, co wczoraj dla mnie zrobiłeś, ale nie możesz teraz wywracać mojego życia do góry nogami, bo wiesz o czymś, czego nie wiem ja. Bo wtedy to jest twój problem, nie mój.
- I uwierz, że chcesz żeby tak zostało, bo powiem ci jedno: nieważne jak bardzo byś chciała, nie jesteś w stanie go rozwiązać.
- Powiedz mi, Maxwell, dlaczego zawsze kiedy cię widzę, dzieją się złe rzeczy? - zaczęłam, nawet nie myśląc o tym co mówię. - Jeśli jestem w coś zamieszana, to chcę wiedzieć w co, czy to naprawdę tak wiele?!
Prychnął pod nosem, nieźle rozeźlony przez moje słowa. W tym momencie ich nie żałowałam, ale wiedziałam że to miało się zmienić. Wtedy głos Maxa załamał się na jedną, małą sekundę i pewnie nawet bym tego nie zarejestrowała, gdyby zaraz nie wybuchł. Poczułam, jak skręcił gwałtownie i zahamował na zatoczce autobusowej, aż mną szarpnęło.
- Mam dość tego, że wszyscy mają mnie kurwa za najgorszego! - krzyknął, uderzając rękoma o kierownicę. - Cały czas zbieram za wszystko baty i nikt sobie nie zdaje sprawy, że ja tylko was chronię! Że nadstawiam karku, tylko po to żeby nikogo kurwa nie stracić!
Poczułam łzy pod powiekami. Zamrugałam szybko, żeby żadna z nich nie wypłynęła i wzięłam głęboki wdech, by coś powiedzieć, ale wtedy Max wyciągnął rękę i nim się obejrzałam, wyrwał kwiaty z mojego uścisku. Skrzywiłam się, widząc że kolce wbiły się w moje dłonie, gdy za mocno ściskałam łodygi.
- I co to, do chuja, jest? - wyrwał z bukietu karteczkę, uszkadzając przy tym kwiaty.
- Zostaw to - wychrypiałam, także po nią sięgając żeby nie zdążył jej przeczytać.
Odepchnął moją dłoń i chwycił kartkę, rozkładając ją by przeczytać co było w niej napisane. A ja przymknęłam oczy, oparłam głowę o szybę i słuchałam jego szybkiego oddechu.
- Max… - zaczęłam, ale mi przerwał.
- I ty mi się, kurwa, dziwisz?! - krzyknął głośno. - Co to jest? Od kogo to dostałaś i kiedy? - westchnęłam ciężko w odpowiedzi, przecierając twarz dłonią i całkowicie ignorując przy tym swój makijaż. - Rimma, po prostu odpowiadaj!
- Spokojnie - mruknęłam, nerwowo skubiąc skórkę przy paznokciu.
- Jakie spokojnie? - zaczął. - Ty nawet nie wiesz co mówisz…
- Nie wiem, Max! - krzyknęłam nagle. - Nie wiem, bo skąd miałabym wiedzieć? Po prostu się boję, nie wiem co jest grane, a ty mi wcale tego nie ułatwiasz! Robisz mi wyrzuty, bo chcę wiedzieć co się dzieje? - popatrzyłam na niego z niedowierzaniem i łzami w oczach. - Tak, chcę, bo przez te dwa lata ani trochę nie przestałam się o ciebie martwić, bo wiem jaki jesteś i wiem, że nawet jeśli potrzebowałbyś pomocy, to do nikogo się po nią nie zwrócisz! Pojawiasz się nagle, w moim życiu zaczynają dziać się pojebane rzeczy i jeszcze na mnie krzyczysz, bo chcę wiedzieć dlaczego?! Nie mam pięciu lat, Max - mój głos załamał się pod koniec.
Prowadziłam spokojne życie. Jasne, nie było najłatwiejsze, ale problemy sprzed tygodnia zdawały się nie istnieć w zestawieniu z obecnymi.
Max westchnął ciężko i odchylił głowę, opierając się o fotel. Widziałam, że zacisnął mocno powieki i chyba myślał nad tym, co powinien mi powiedzieć.
- Nie mogę tak, Max - powiedziałam, przerywając ciszę. - Przepraszam.
A potem wyszłam z auta i zatrzasnęłam za sobą drzwi, a łzy spłynęły po moich policzkach. Bolało mnie, że nie potrafiłam mu pomóc i że on nie chciał tej pomocy. Wiedziałam, że nic nas nie łączyło, a nasz związek był już przeszłością, tak jak zresztą przed chwilą to powiedział, ale zależało mi na nim jak na drugim człowieku, bo był dobry. Max był dobry i nie zasługiwał na to, co go spotykało, a ja nie chciałam tego pogarszać, więc powinnam była po prostu zniknąć z jego życia. A on z mojego. Takim sposobem zniknęłam między budynkami zatopionymi w mroku i zaczęłam iść w stronę domu.
< Maxwell? >
1079 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz